Źródło. Licencja: domena publiczna. |
Język japońskiego na samym początku uczyłem
się samemu, z podręcznika, który swoje wady miał i dalej ma. To było również
wypadkową faktu, że sytuacja życiowa nie pozwalała mi na posiadanie większych,
prywatnych funduszy jak i ewentualne pozwolenie na naukę nie było zależne ode
mnie. Kiedy jednak to się zmieniło, a ów podręcznik przestał wystarczać,
przyszła decyzja, by to zmienić. Ja nie miałem wątpliwości, gdzie skierować
swoje kroki, ale ty możesz mieć. Choć nigdy nie uczyłem się w innych szkołach, więc
nie mam o nich pełnej opinii, to jednak spokojnie mogę powiedzieć, dlaczego w
Krakowie Szkoła Języka Japońskiego przy Muzeum sztuki i Techniki Japońskiej
Maggha to dobry, jeśli nie najlepszy, wybór.
Więc, wypada by jednak
zacząć od bardzo ważnej kwestii: nie będę wstanie ocenić jakości zajęć innych,
niż te w Mandze. Ale mogę wam powiedzieć
o jednym: dlaczego dla kogoś, kto nie zna żadnej ze szkół ani nie ma nikogo,
kto się w nich uczy, a jednak na jakąś musi (chce) się zdecydować i opiera się tylko na Internecie,
Manggha to najpewniejszy wybór.
Zacznijmy
może od oferty i finansowej strony, czyli jedynej, którą mogę porównać u
wszystkich. W Krakowie są cztery szkoły, w których można się uczyć. Więc o nich
będziemy tylko mówić. W czynniku finansowym najważniejsze jest nie finalny
koszt, ale jego przeliczenie na oferowane godziny i ich ostateczna liczba w
semestrze. Manggha oferuje największą liczbę godzin na semestr. W jej przypadku
jest to 60, w układzie 2x2, czyli dwa razy po dwie godziny lekcyjne (90 minut)
lub blok trzygodzinny w soboty. Sunstar oferuje 42 godziny w układzie 3x1
tygodniowo, a Everest 56 - 2x2. Ichigo ma za to, zależnie od wybranego planu, 4
spotkania po 60 lub 90 minut, co przekłada się na 5,25 lub 8 godzin na miesiąc.
Jeśli przemnożymy to przez liczbę tygodni (15) w semestrze, to dostaniemy
prawie 80 godzin lub 120, odpowiednio do ilości. Przy czym, jest to cena
promocyjna - rabat 20zł przyznawany jest za terminowe płatności, a 50zł za
terminową umowę. W każdej szkole dostępni są native speakerzy. Również, każda ze szkół ma swoje "dodatki"
jak np. pierwsza lekcja gratis, zajęcia indywidualne (za dodatkową opłatą) czy
przygotowującego do zdobycia poziomów JLPT.
Rozmawiamy o pieniądzach, więc maneki neko - japoński "amulet" mający przynosić pieniądze. Maneki Neko by Poppet with Camera na licencji CC BY 2.0 |
Szybkie
przeliczenie cena/godzina zajęć pozwoli nam powiedzieć, że obecnie najtańszy
jest Everest - dla osób kontynuujących naukę - potem Sunstar. Na trzecim
miejscu jest oferta Everesta dla zaczynających. Manggha jest kolejna - ze wszystkimi swoimi ofertami, a w tyle
jest Ichigo z ponad dwukrotnie wyższą ceną. Jednakże, różnice są niewielkie -
najtańsza oferta (Everest dla kontynuujących naukę, przy nauce min. 2 lata), a najdroższą
(Manggha dla zaczynających) różni się tylko o 3 złote. Ostatecznie więc diabeł tkwi
w szczegółach. Każda szkoła ma materiały w cenie, ale inne rzeczy się różnią. Sunstar
oferuje darmowe konsultacje na temat języka i kultury japońskiej oraz rozdanie
dyplomów podczas Sushi Party na końcu roku. W Evereście native jat dopiero od poziomu intermediate
- co dla niektórych może być zaletą. Ichigo ma zajęcia prowadzone tylko w
języku japońskim, z pomocą autorskich materiałów które - dla poziomów początkujących
- obejmują również opisy po polsku. Manggha ma dwa zestawy terminów - w
tygodniu oraz sobotni, w tej samej cenie. Oferują również kurs kaligrafii i malarstwa sumi-e, za
dodatkowymi opłatami, ale przy wyborze co najmniej dwóch kursów, jest 10% zniżki
na wszystkie, co daje nam finalnie cenę za godzinę bardziej zbliżoną do innych
kursów, ale ostatecznie przecież i tak bije po kieszeni. Ale jako bonus dodatkowy,
ma coś, czego żadna inna szkoła nie może zaproponować. Jako szkoła przy
muzealna, w cenie kursu jest możliwość BEZPŁATNEGO wstępu do muzeum oraz na
niektóre, inne atrakcje. Niejednokrotnie z możliwością rezerwacji miejsca przed
innymi. Również, od niedawna, program nauki został zmodyfikowany - materiał
pozostaje ten sam, ale jest już prezentowany w formie "co mogę
powiedzieć/wykonać przy pomocy danej wiedzy".
To
są suche fakty. Ja, kiedy wybierałem swoją szkołę, wiedziałem jeszcze mniej. Była
mocna niepewność, gdzie ulokować swoje fundusze. Ówcześnie, poza Mangghą,
szkoły proponowały wymiar godzin 30. Czyli mniej. Ceny również były mniejsze,
bo po 400-450 zł/semestr. Nie wiadoma była mi obecność native'ów ani dostępność
materiałów. Wtedy powiedziałem sobie, że Manggha miała najlepszą ofertę, nie
tylko z powodu dostępu do Muzeum i liczby godzin, ale jako, że szkoła
prowadzona jest przez fundację Kyoto, to i native'i
muszą być na pewno Japończykami, którzy nie są przypadkowymi osobami. Obecnie
ofert są bardziej zbliżone i oferowane warunki podobne.
Jak
dla mnie jednak, Ichigo wydaje się drogie - choć być może chodzi tutaj o jakość
czy inne możliwości, jakie oferują (np. wycieczki). Z informacji na stronie
szkoły można wyczytać (przynajmniej tak to ja zrozumiałem), że lekcje prowadzą
tylko Japończycy bez znajomości języka polskiego. Co trochę tłumaczy cenę. Również
trudno się wypowiadać o ich materiałach własnych, a przez to programie. Na minus, poniekąd, jest nauka wyłącznie po japońsku,
a konkretniej - przez ludzi, którzy polskiego nie znają, przez co nauka po
japońsku jest wymuszona. Przynajmniej na początku, moim zdanie nie jest to
dobry pomysł. Widzicie różnica kulturowa sprawia, że konieczna jest przy nauce
obecność zarówno native'a jak i
Polaka, a konkretniej kogoś kto zna od podszewki polskie i japońskie myślenie i
pewne rzeczy wyjaśni (choć nie zawsze: wczoraj miałem sytuację, że co Japończyk
to inne znaczenie tego samego idiomu podawał). Przynajmniej u mnie jest tak, że
potrafimy zadać pytania takie, że zbijamy z pantałyku. Albo użyć czegoś tak, że
są wątpliwości, czy można. Czasem lektor pyta się native'a albo native'e lektora, jak to naprawdę jest. Czasem wprost
nam się mówi, że choć na logikę tak to wygląda, to danej konstrukcji Japończycy
tak tego nie używają, a cała kwestia wychodzi na jaw tylko ze względu na inne
rozumienie zagadnienia - jest tak np. w przypadku konotacji rodzinnych i
czasowników "dać-dostać", co nas zdziwiło ogromnie, że babcia nie
jest wtedy wyżej w hierarchii (czyli nie wymaga większej grzeczności) tylko
traktuje się ją na równi. To wszystko wynika tylko z różnicy myślenia. Kolejna
kwestia jest taka, że japońskie przymiotniki i czasowniki znacznie różnią się
od polskich w sposobie swego działania. W niektórych wypadkach przymiotnik może
pełnić funkcję czasownika. Również zwykłe łączenie przymiotników nie wymaga po
prostu ich znania i wypowiedzenia. Co do
czasowników, to w języku japońskim
istnieje ogromna możliwość ich łączenia, a przez to wyrażania wielu rzeczy w
rodzaju "podarować komuś/dostać od kogoś wykonanie jakiejś
czynności". Naprawdę, bez kilku semestrów znajomości języka nie wyobrażam
sobie lekcji wyłącznie po japońsku, tak by zrozumieć nauczyciela. Ale, ale.
Bardzo ważne! Nigdy nie byłem na tamtych zajęciach i nie wiem jak wyglądają -
bez powyższe może się okazać bezzasadne. Być może jednak taka głęboka woda,
jeśli dobrze poprowadzona, może być bardzo skuteczna. Ja tylko wyrażam swoje
zdanie, ale tylko na podstawie, tego co wiem.
Również
osobiście uważam, że native powinien
być jak najwcześniej. Ze względu na konieczność nauki kany oraz specyfikę języka, pierwszy semestr może obejść się bez
niego, ale o wiele lepiej będzie, jeśli on będzie obecny. Problem jednak znika,
jeśli zna on(a) język polski, jak sensei
pracujący w Mandze. Wtedy kontakt z żywym językiem da nam więcej już od samego
początku. Choć pewnie ze względu na fakt, że wielu uważa ten język za trudny i
obecność native'a od pierwszych
lekcji może nie wydawać się potrzebna. Jednakże, trzeba powiedzieć, że start w
języku japońskim nigdy nie będzie łatwy, bo trzeba przebrnąć przez kanę i inną mentalność, wbudowaną w jęyk. Jeśli jednak przebrnie się przezeń,
wszystko staje się prostsze, co nie znaczy, że nie czasochłonne. Pomaga to
wyrównywać wspomnianą wyżej odmienność kulturową. Dla mnie, jako osoby, która
uczyła się najpierw samemu, to oraz brak rozmówców stanowiło największy problem
w zrozumieniu pewnych różnic, jak również pojęcia, kiedy i czego mogę użyć.
Widzicie, kany można się nauczyć w
dwa tygodnie, a najkrótszy okres w jakim ktoś ją panował to dwie godziny. Ale
całej reszty samemu nie nadrobisz. Znalezienie odpowiedzi na pytania, które
miałem po nauce z własnego podręcznika, wymagało roku nauki w Mandze. I tyleż zajęło mi wyplenienie błędów i złych naleciałości. Ostatecznie więc, nie wiem, co Everest rozumie
przez poziom "intermediate" w przypadku języka Japońskiego, więc
trudno mi ocenić, w jakim momencie nauki pojawiają się native'i u nich. Co do
Sunstara, o ile są oni - jak mniemam - od samego początku, to również ważne
jest to, że wymiar godzin jest mniejszy i to znacznie. Za to w Mandze połowa
zajęć jest z native'wami, którzy towarzyszą nam od samego początku
W
mojej ocenie, patrząc obiektywnie - pomijając fakt, że chodzę do Mangghi - te
trzy szkoły wydają się być dobrym wyborem, w zależności od potrzeb - tempa
nauki, obecności native'a itd.
Jednakże, możliwość bezpośredniego poznania kultury - bez której ciężko mówić o
nauce języka - jaką oferuje Manggha, w postaci dostępu do Muzeum w cenie kursu,
może okazać się nieoceniona. Czasem można dzięki temu spotkać przypadkowo Japończyka
i wdać się weń w dyskusję poza lekcjami, które niejednokrotnie wymagają
skupienia się na konkretnym zagadnieniu. Szkoła Ichigo, ostatecznie również
wygląda zachęcająco, choć drogo.
Mangha od tyłu - widok z Wawelu. Kolekcja własna, wszystkie prawa zastrzeżone. |
Ale
patrząc również z perspektywy behind the
scenes, jako uczeń Mangghi, mogę powiedzieć jeszcze coś więcej o jej
kursach. W sumie, odpowiedzieć na pytanie "czemu wybrać Mangghę"? Po
pierwsze, korzystamy z podręcznika Minna no Nihongo, którego ogromną wadą jest
fakt, że jest w całości po japońsku i wymaga trzech książek, by móc go używać.
Nie pomaga również duże nastawienie na gramatykę. Jednakże, jeśli lektorzy wiedzą
o tym i umieją odpowiednio poprowadzić zajęcia, to przy systematycznej nauce,
problem ten staje się zaletą. Wspominałem wyżej, że po poznaniu struktur
podstawowych, w zasadzie są one później już tylko wymiennie stosowane w nowych
formach. To sprawia, że każda nowa lekcja utrwala podstawy. Czyli przestajesz
się skupiać na tym "jak się to tworzy", a zaczynasz na tym "jak
i kiedy się używa". Również przy nowej metodzie "can do", nastawionej na to drugie, sprawia to, że podręcznik
dużo zyskuje. Ogromnym plusem jest więc to, że od samego początku jesteś
zanurzony w język i jak najmniej masz tego, co zbędne i utrudniające: romaji (czyli alfabet łaciński),
Na
żadnego z lektorów nie można narzekać. Ani na polskich, ani na japońskich. Nigdy
nie odczułem braku zainteresowania ani zrozumienia dla indywidualnych zainteresowań,
które często wykorzystywane są do pociągnięcia w ramach lekcji i konkretnego
zagadnienia. Można sobie porozmawiać, poustalać pewne kwestie, zadawać pytania,
zdobywać materiały dodatkowe. Wszystko, co potrzeba. I to niezależnie od tego,
z kim są zajęcia. I to wszystko przy okazji ciśnięcia tzn. naciskania na
uczenie się, bo to jest tam najważniejsze. Owszem, czasem jest lepiej, a czasem
gorzej. Zdarza się, że komuś jakiś nie odpowiada, ale nie można odmówić tego,
że nie wiedzą co robią i nie chcą swojej wiedzy przekazać. Również, co ważne,
im więcej sam dasz, tym więcej Ci się odda. Rozumiem przez to fakt, że im
więcej pouczysz się w domu, tym więcej jesteśmy wstanie zrobić na zajęciach.
Wymaga to zrozumienia faktu, że systematyczność w nauce japońskiego jest ważna.
Zajęcia
odbywają się w bibliotece Muzeum, ale to nie znaczy, że nie ma warunków. Wprost
przeciwnie - biblioteka spełnia swoje zadanie. Każdy semestr to siedem lekcji z
podręcznika, po cztery zajęcia na lekcję (osiem godzin) - po dwa na gramatykę i
dwa na ćwiczenie jej. Plus czas na kanji
. Do tego, z każdej lekcji są małe testy, na które warto się uczyć.
Przedostatnie zajęcia to test końcowy, po którym jest jego omówienie i rozdanie
certyfikatów. Tak, są certyfikaty, jako dowód.
Ogromnym
plusem szkoły, jest fakt, że jest przymuzealna. Pomijam darmowość biletów. Ale z
tego tytułu czekają nas czasem nie lada atrakcje. Jako
placówka państwowa, podlegająca pod Ministerstwo Kultury, muzeum ma przypisaną
misję, którą musi spełniać, oraz ma określone finansowanie. Owszem, ani Muzeum ani szkoła
nie są instytucjami, które mają ogromną ilość pieniędzy i pewnych rzeczy nie zrobi
(np. wyjazdu w ramach kursu). Ale to czego Manggha nie zrobi tam, zrobi tutaj. Jest to jedyny tego
typu obiekt w Europie i jest znana na świecie bardziej, niż inne szkoły i swoją
misję wykorzystuje, by Japonię w jakiejś części sprowadzić nam do Krakowa. Kiedyś
przyszliśmy na zajęcia, na których się padła informacja "Przyjechała grupa
z Japonii, jeśli macie czas, to po zajęciach czekamy na was w muzealnej kawiarence".
Wiecie, tacy normalni, zwykli, przeciętni. Tacy, z którymi można pośpiewać Zankoku no tenshi czy porozmawiać o Super Sentai. Albo kompletnie o innych tematach.
Zdarzało się czasem również spotkać artystów, którzy pouczą Cię gry na kotsuzumi czy pokażą meandry nou w ramach muzealnych atrakcji.
Możliwość rozmowy bez wyjazdu. Albo święto szkoły, na którym okazuje się, ilu
nas jest i jak bardzo dużo wiemy o Japonii (niekiedy nawet lepiej od samych
Japończyków). Możliwości organizacyjne szkoły, powiązane z faktem bycia
związanym z Muzeum, są duże i warto je wykorzystywać.
Czy
szkoła ma swoje wady? Cóż, tak, oprócz tych wynikających z bycia placówką
państwową. Największy: wraz z poziomami wykruszają się studenci i zdarza się,
że się grupa nie tworzy i trzeba wtedy zostaje już tylko opcja zajęć
indywidualnych, a to już jest spory koszt, choć idzie się ze szkołą dogadać i
ustalić, co teraz? Nigdy nie odczułem - a sam to przeżyłem - że szkoła zostawia na lodzie, bez możliwości
kontynuacji nauki. Nie wiem jak jest w innych szkołach, ale istotną różnicą
pomiędzy instytucją nastawioną tylko na szkołę językową, a będącą częścią
muzeum, która na dodatek musi się opiekować jeszcze biblioteką oraz archiwum
Andrzeja Wajdy jest nastawienie na to, co możemy zrobić oraz jak możemy
rozlokować pieniądze. To czasem stanowi problem innej materii, ale tak jak napisałem
wyżej: trzeba umieć się dogadać. Tylko tyle i aż tyle.
Dlaczego
więc Manggha to dobry wybór, dla osób, które nie znają żadnej szkoły? Skupię
się na argumentach, które można znać, nie będąc uczniem. Po pierwsze, ponieważ
jest to instytucja państwowa i wysoki poziom native speakerów jest tam zagwarantowany poprzez fundację Kyoto,
która ze szkołą współpracuje. Również są oni opisani na stronie szkoły, więc
nie są anonimowi. Po drugie, choć z tych tańszych opcji najdroższa, to jednak ma
największy wymiar godzin i oferuje certyfikat. Po trzecie, współpraca z muzeum.
Po czwarte, lokalizacja (centrum - wszędzie blisko). Po piąte, światowa renoma
(wiecie, jest na Wikipedii w pięciu językach).
Jestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisane.
OdpowiedzUsuńW sumie mi najbardziej zależy na języku angielskim i właśnie takiej szkoły językowej w Krakowie szukam dla moich dzieci. Już nawet widziałem na mapie https://earlystage.pl/pl/szkola/krakow kilka szkół i teraz będzie to kwestia wyboru, która nam będzie bliżej.
OdpowiedzUsuńI jak się to ma do wpisu o szkołach języka JAPOŃSKIEGO? Innymi słowy: co ma piernik do wiatraka?
Usuń