Search this blog/このブログの中でさがす:

środa, 7 września 2016

Music to my ear

Ze smutkiem obwieszczamy, no legal image can be put here. Nic nie odda epickości niektórych utworów. Muda na koto.



Porozmawiajmy o muzyce. I o bitwach. I radiu. Prowadzi mistrzyni gry na koto, Kitsune.

Jednym z niezwykle ciekawych tropów popkulturowych, który wprost uwielbiam, jest Battle of the Bands, doprowadzony do poziomu epickości. Nie zwykła walka na to, kto jest lepszy. Konkurs talentów. Nie, po prostu prawdziwa manifestacja muzyki, w pełnej krasie. Ale może od początku.

Z muzyką jest jeden problem: każdy ma inne gusta. O ile o tyle na prywatnych playlistach jest to kwestia tylko tegoż, to na playlistach stacji radiowych prowadzi to do dywersyfikacji, grubo podszytej pieniądzem (stacja musi zarabiać... jakoś)*. Skutkiem tego jest, że jedni słuchają RMF FM, inni RMF Classic, a jeszcze inni Vox FM. Czy którejkolwiek z innych stacji. I każdy twierdzi, że jego muza jest the best. A stacje, jak to stacje, niezależnie od tego, co twierdzą (nie wierzcie w najlepszą muzykę na świecie σ( ̄、 ̄〃)  albo najlepszą muzykę filmową), wpisują się w schemat kulturowy, który omawiałam przy okazji Netflixa. Każda stacja o ile nie ma misji programowej, nawet w postaci ukierunkowania na konkretną muzykę jak RMF Max, Vox FM czy Radiowa Trójka, jest stacją kulturowo wpasowującą się w część masowo-masową. Innymi słowy, puszcza repertuar nie tylko okrojony, co i powtarzalny, skrojony pod słuchacza przeciętnego, typowego, wyjętego z statystyk - tych dotyczących aktywniejszych słuchaczy muzyki. A jak udowadnia polityka grupy RMF, nawet misja/ukierunkowanie muzyczne stacji, nie musi temu przeszkadzać - i tak sensowny pomysł (RMF Classic) wykonany na zwykłą modłę (RMF FM) robi z muzyki słuchanej rzadziej materiał do katowania nas w ten sam sposób. Z tą różnicą, że znienawidzone już prze zeń Final Countdown czy, jak ja je zwiem, "jestem kawałek podłogi", "teraz, teraz, teraz" jest zastąpione Everything I Do, Tik Tak Polką, arią z Carmen czy Cwałem Walkirii, a zasada, że tak jak niektórzy wykonawcy nagrali tylko jeden utwór, tak do filmu tworzy się jeden np. poloneza do Pana Tadeusz. Problem jest szerszy, bo na ten przykład, przez ostatni rok, jedynymi utworami wokalnym nie po polsku lub angielsku jaki pamiętam, że w radiu leciało to...  Si jamais j'oublie, Gangnam Style i tak zwana Belgijka.

Do tego jest to repertuar... nie do końca zgodnie z prawdą reklamowany. Niezależnie od tego co wam powiedzą, wszelkie "czułe granie" czy "łagodne przeboje" nie oddadzą prawdy o muzyce nadawanej przez stację. To slogan, taki sam jak w innej reklamie dowolnego produktu. Kontynuując przykład RMF - bo akurat jej stacjami katują nas niektórzy, więc znany jest nam przekrój - "najlepsza muzyka na świecie" oznacza tyle co "naszym tj. stacji zdaniem, najlepsza i najczęściej (oględnie mówiąc*) obecnie słuchana muzyka zachodu", gdzie "zachód", w przypadku Polski, rozumiany jest jako "anglojęzyczna część świata + Polska" lub coś w tym kształcie. "Najlepsza muzyka filmowa" to coś pokroju "Hollywood, muzyka klasyczna ograna w filmach i Joe Hisaichi (tu: synonim Ghibli) jako wisienka". Nikt nam nie puści dobrych czy ciekawych, utworów nie po angielsku czy muzyki z Gojiry albo Neon Genesis Evangelion (i nie mowa o serialu), choć gotowi są nas zakatować Perfectem, Jaksonem, Queenem, muzyką z Bondów i Hansem Zimmerem. Bo nie zarobią.

Nie bądźmy jednak aż tacy surowi. Nie wymagajmy całego świata w jednej stacji. Rzecz w tym, że nawet to co puszczają jest okrojone. Niby mają dostęp do muzyki z jakiegoś studia czy wykonawcy/kompozytora, ale chyba nie wszystkiej. Na RMF Classic Nie pojawiła się muzyka z wszystkich czy nawet większości Bondów, ale Goldeneye czy Cassino Royale było już kilka razy. Podobnie z twórczością Wojciecha Kilara. Dream Works reprezentuje Shrek czy Jak wytresować smoka?, ale Kung Fu Panda, Madagaskar czy Megamind (nie liczę I'm bad - było, ale nie na classicu)  jeszcze się nie trafiło nam. Była Merida Waleczna czy Ratatuj z Pixara, ale nie The Incredibles. Disney ma szeroką gamę możliwości, ale nawet dziesiątej części filmów nie pojawiło się (był Pinokio, Dumbo, z tego co pamiętam). To również szerszy problem. Gala Animacji podczas Festiwalu Muzyki Filmowej, promowana na Classicu, mogła się z powodzeniem nazywać Galą Północno Amerykańskiej Animacji i nic by jej to nie ujęło. Najlepsza muzyka filmowa jest okrojona. Zupełnie jak serwowanie tylko jednej zupy, bo przecież serwujemy tylko najlepsze. A takie jest tylko jedno.

I "BUM!". Znaczy się teraz będzie "BUM!". Bo to wszystko dobrze, że tak jest. Nie dlatego, że po prostu można stacje zmienić i w ten sposób unikać powtarzalności repertuaru i poznać inne dźwięki. Bach, po problemie. Nie, wprost przeciwnie. Problem istnieje dalej. Przecież muzyki słuchamy, bo ją lubimy i chcemy słuchać takiej, jaka się nam podoba. Więc chcemy niby, aby stacja ją puszczała - bo lubimy się dzielić tym z innymi i chcemy by inni podzielali nasze zdanie. A tu bum, nie tylko stacje są zdywersyfikowane, czyli nie każda puszcza "fajną nutę", co ją zarzynają. Ale to dobrze. Muzyka musi być zarzynana. Musi, zwyczajnie musi. Jeśli coś ma się wybić, to inne coś musi być słabe. Powszednie. Cytując Dasha z the Incredibles, jeśli wszystko jest super, to nic nie jest. Dlatego część muzyki - z przykrością to mówimy - nie może być dobra, a raczej pospolita i powszechna. Nudna. Nijaka. Nie-epicka. I jeśli ktoś wam mówi inaczej, to rozmija się prawdą, zdaniem naszym

Może nie do końca zasadny przykład - bo nie twierdzę, że "moja muzyka" jest ponadczasowa i wybitna, bo akurat ja ją lubię. Próba zachęcenia do czytania "dobrej" literatury poprzez prezentację utworów uważanych przez kogoś za dobre, wartościowe i klasyczne, prowadzi to znudzenia człowieka i lisa Lalką Prusa (wykasować natychmiast z listy lektur! - dop. Pan F), Genji Monogatari, Werterem z jego cierpieniami, Makbetem czy interpretacją wierszy, których nie powinno się interpretować w myśl "co autor myślał, kiedy tworzył". Tak samo nie każdemu można wyskoczyć z Spirited Away czy Gandaharem i oczekiwać, że pokocha albo pojmie lub chociaż zrozumie animację. A tym bardziej próbować przekonywać do czegoś, podrzucając to się samemu lubi i kocha (tak, znam kogoś kto się zawiódł Grzędowiczem) - i choć mogę polecać nad wymiar My Little Pony: Friendship is Magic, to nie dla każdego jest to dobry krok ku przekonaniu się do animacji. Tak samo jest z muzyką, z tym, że jest łatwiej, o tyle, że utwory są stosunkowo krótkie i prezentacja dzieła trwa krótko. Można więc próbować małymi porcjami - byle nie nachalnie. Jak to powtarza Pan F. "Ja polecam, zachęcam, nie zmuszam". Ale najważniejszy powód jest bardzo egoistyczny.

Utworom, które się lubi, należy się szacunek. Odpowiednie traktowanie. Inaczej tracą swój czar i wyjątkowość. Gdyby nie odpowiedni kontekst, znajomość filmu i uwielbienie dla Dzwoneczka, to the Fairies they Draw Near nie byłoby takie cudowne. Wiele utworów, które lubię słuchać są dla mnie cudowne, bo budzą wspomnienia i skojarzenia - to cała nasza playlista z My Little Pony i Super Sentai, na czele z openingiem do Kaizoku Sentai Gokaiger i Battle Fever J czy Shutsugeki! Goggle Robo! Same w sobie nie są niezwykłe czy wybitne, w znaczeniu "cały świat je zna, kocha i uwielbia". Są takie, bo są nierozłącznie połączone z dziełem, dla którego powstały lub były wykorzystane, a przez to wywołują zamierzony efekt. Nie doświadczysz tego w radiu, które musi zbudować odpowiedni nastrój samo albo zaufać, że słuchacz wie co nieco więcej, aby ten nastrój złapać. I dlatego pewien repertuar się tam nie pojawia albo jest bardzo rzadki, a inni jest powszechny.

Porozmawiajmy chwilkę więc  tym, jak stworzyć nastrój do utworu tak, iż za każdym razem, gdy się go wspomina, to się człowiek i lis rozpływa. Na pierwszy rzut przychodzi mi piosenka, którą śpiewa Daphne w Scooby Doo Mystery  Incorporated, odcinek siódmy pierwszego sezonu. To, co wyraża ta piosenka jest zrozumiałe tylko, jeśli rozumie się znaczenie Hex Girls oraz postać Daphne w kontekście całej franczyzy - którą do n-tej potęgi gra i rozgrywa cały serial, grając na emocjach fanów. Nastrój do utworu budowany jest nie przez siedem odcinków, a prawie pięćdziesiąt lat. Ale o wiele lepszym przykładem jest inny utwór z tego serialu. Bo jego wykonanie doprowadzono do epickości.

Po raz pierwszy z tropem battle of the bands spotkałam się właśnie tu, w Scooby Doo Mystery  Incorporated, w odcinku osiemnastym sezonu drugiego, Dance of the Undead. Serial ten jest wielkim hołdem dla fanów franczyzy - niejako spina w spójną całość wszystkie sezony, filmy i gra na wszystkich tropach, które przez lata się nagromadziły. Dlatego do zrozumienia bagażu niektórych scen potrzeba znać niemal cały kontekst i narastające motywy i ukierunkowania. Jednym z nich jest skierowane ku sobie Freda i Daphne (ue ni mite kudasai ↑). Innym, pojawienie się Hex Girls i ich wpływ na istnienie magii we franczyzie, która jest w tej serii bardzo ważna. Aby nie spoilerować, scena finałowa odcinka opiera się o muzyczną bitwę pomiędzy the Ska-Tastics i Hex Girls. Utwory obu zespołów zostają wzmocnione magią, która manifestuje różne twory, i to one właśnie się biją. Grande finale jest wtedy, kiedy pojawia się ostatnia manifestacja i [spoiler] ostatecznie pokonuje [spoiler]. Oba utwory nie są wyjątkowe i raczej hitami by nie zostały. Ale jeden wpadł w uchu i nie wyleciał. Dzięki tej scenie walki i całemu kontekstowi odcinka (i powrotowi Hex Girls, które zasługują na więcej miłości od twórców i jakąś fajną płytę, którą choćby ze Stanów sprowadzać mi było, ale kupię) i całemu wydźwiękowi te kilka (dziesiąt) sekund Good Bad Girls wbiło się głowię i wzbudziło marzenie o powstaniu pełnoprawnego, ponad trzyminutowego utworu. Niestety, ten utwór to niecałe dwie minuty z odcinka, po wymontowaniu przerywników i zbędnym elementów i raczej nigdy nie doczekamy się wersji, że tak ją nazwę, płytowej czy koncertowej. Taki o to nastrój przez lata udało się zbudować we franczyzie, a który wykorzystali twórcy serialu (w niemal każdym odcinku), że człowiek i lis chce by niszowy utwór był czymś więcej, niż tylko setką sekund w jednym z odcinków. Utwór, którego mogłoby nie być, a serial dalej byłby tym samym.

Marzenie to, w pewnym sensie, spełniło się dzięki Hasbro. Od kiedy dostaliśmy My Little Pony: Friendship is Magic dostaliśmy wiele dobrych utworów. Dobrych pod względem muzycznym i wokalnym. To już nie Good Bad Girls i Scooby Doo, gdzie piosenek jest mało. Po trzech sezonach serialu zaczęły się filmy, które jak dotąd są puszczane jeden po każdym sezonie serialu, jako uzupełnienie serialu. Wysiłek więc by zrozumieć przedostatni utwór, ale za to ten z finałowej sceny, z drugiego filmu My Little Pony: Equestria Girls - Rainbow Rocks wymaga obejrzenia trzech sezonów oraz dwóch filmów, w tym rzeczonego**. Sporo - choć nie tyle, co w przypadku Scooby'ego Doo, ale naprawdę warto. Wersja zawarta w filmie, ponieważ jest jego częścią i zawiera kilka elementów wynikających z fabuły, tak samo jak Good Bad Girls, nie nadaje się do słuchania (czyt. umieszczenia na playliście). Tak samo jak w poprzednim przypadku mamy do czynienia z bitwą, tym razem pomiędzy Dazzlings, a Rainbooms wspartymi przez princess Twilight Sparkle (tą z serialu), Sunset Shimmer i Vinyl Scratch/DJ Pon-3 (wersja Equestria Girls). Różnica polega na tym, że manifestacje mocy muzyki są o wiele większe cudowniejsze oraz iż to już nie są dwa konkurujące utwory, ale dwa, które zlane są w jeden. To inny poziom, na który wyniesiono tę muzykę.

W przeciwieństwie do Scooby Doo, Rainbow Rocks doczekało się OST-a. Znajdująca się na nim wersja owej piosenki - Welcome to the Show - nabrała nowego kształtu, to jest pozbawiono ją tych elementów, które były w filmie, ale nie były jego częścią, dodano/odjęto fragmenty i BUM! Słuchając tejże wersji, o ile ma się w głowie sceny z filmu, sprawia, że utwór naprawdę dostaje mocy. Ten kontekst, całokształt, świadomość dlaczego, po co i czemu w takiej formie powstał, sprawia, że utwór jest o wiele lepszy. Źle! On nie staje się lepszy, bo on taki jest, ale to nam pozwala odkryć czemu. Gdyby tą wersję puściło RMF Classic, nie sądzę by ktoś bez odpowiedniej wiedzy mógł utwór pokochać. Owszem, jest to możliwe, ale chyba trafienie piorunem pewniejsze jest. I właśnie dlatego to dobrze, że nikt nas w ten sposób nie męczy w radiu.

Zaczyna się niewinnie. Nic nie zwiastuje wielkiego finału. Jedna strona wiedzie prym, do momentu kiedy wkracza druga. Rozsiewają swoja magię i kontrolują słuchaczy. Zdaje się, że wynik jest przesądzony. Wiadomo, kto wygrał. Bitwa się odbyła i jest już zwycięzca, który ogłasza swoją wygraną i zaprasza już do swojego spektaklu. A wtem, następuje atak przyjaźni w pełnej krasie. Ostatki tych dobrych odkrywają magię przyjaźni - dosłownie i w przenośni - i w poszerzonym składzie próbują odeprzeć atak i pokazać, że jednak jeszcze nic nie jest przesądzone. Choć, jak się można spodziewać, wiadomo kto koniec końców wygrywa, to jednak jest to spowodowane tylko wymogiem zewnętrznym, scenariuszowym. I to on właśnie wymusza epicki finał. Ale jego budowanie trwał latami. Dzięsięcioleciami.

Ale to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie powszechność muzyki i jej nadużywanie...



... bo wtedy niektóre utwory nigdy nie byłyby tak epickie jak to:


Jedne dla wielu, a inne tylko dla jednostek. I niech nam radio ich nie puszcza i nie zarzyna - tego życzę.

Pytanie jakie zada na końcu jest proste: jaki jest Twój epicki utwór muzyczny? Taki, którego kontekst rozumiesz tak, iż wiesz jak bardzo wiele wysiłku trzeba było, by on powstał i by móc go zrozumieć? By odkryć jego wielkość? Taki nieznany, nigdy nie puszczany w radiu albo przeciwnie - uderzający z niego nienackiem, tak iż podgłaśniasz i nic się już nie liczy?

Cichy na zewnątrz, a jednocześnie wybuchający wewnątrz Ciebie? Ja wskazuje Welcome to the Show, a Efushi - to the Fairies they draw near.



Postać Kitsune Copyright by me (Konrad Włodarczyk) 2015, all rights reserved.

*Abstrahując od dziwacznych decyzji np. zakatowywania słuchaczy Last Christmas i innymi hitami Bożo Narodzeniowymi w grudniu nawet na RMF Classic, cudem jest to w naszych oczach, że RMF ze swoją playlistą stałą w ponad trzech czwartych jeszcze się trzyma. Nie wiem jakim cudem po czymś takim stacja nie plajtuje lub chociaż notuje porządnego spadku owego urobku..

** Ale zaś by zrozumieć sens odcinka 9 sezonu piątego trzeba obejrzeć więcej. A jest tam taka scena muzyczna z Vinyl Scratch i Octavią Melody...  ekhm... ekhm, nikt nie widział tego linka: https://www.youtube.com/watch?v=mNfrKQ65wjg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz