She is a Pirate! Czyli powrót grafik własnych, przy okazji. ^_^ |
Gdyby
zapytać się wielu osób, dlaczego istnieje zjawisko piractwa, odpowiedzi byłyby
od "bo mogę", przez "bo za darmo" i "po co
frajerzyć" po "nie stać mnie". Niewielu odpowie, że tak naprawdę
powody są dwa. Hai! Futatsu dake! Pierwsza przyczyną piractwa jest niedokształcenie. Brak
zorientowania prawnego, w tym co można, a co nie czy brak znajomości rynku (np.
obecności Netflixa, czy w ogóle produktu na danym rynku). Jednakże naczelną
przyczyną piractwa jest zasada Pareta czyli zasada nierównej dystrybucji dóbr. Zasada rujnująca świat. <( ̄ ﹌  ̄)>
Ja, pan F., nie jestem zbyt dobrym rysownikiem i nie zawsze potrafię coś w miarę poprawnie narysować bez wsparcia. Dlatego, dla porządku, zaznaczam, że powyższy rysunek Kitsune jako piratki jest heavily inspired przez splashart Miss Fortune z League of Legends. Wszelkie podobieństwo nie jest przypadkowe.
W 1951 roku Joseph Juran po raz pierwszy
opracował i opublikował to zjawisko w pełni. Być może znacie ją jako zasadę
80/20 - dwadzieścia procent czegoś, daje osiemdziesiąt procent wyników. Dla
przykładu, dwadzieścia procent klientów czy towarów daje osiemdziesiąt procent
zysku. Ale zasada Pareta siedzi jeszcze głębiej w naszym życiu - wyjątkowo, akurat tutaj na szczęście lisów i ludzi (⌒‿⌒). Na przykład,
zwykłe dołożenie kosza na recykling w domu i oddzielanie tychże śmieci oraz ich
późniejsza odpowiednia utylizacja (np. do tak zwanych dzwonów), to w niewielki
wysiłek. Ale jego przełożenie jest ogromne. W domu Pana F. zmniejszyło to regularną
ilość wywożonych śmieci o połowę (a w konsekwencji pobierane opłaty). Pozostałe lądują w specjalnych workach, które
wywozi ta sama firma i później dokonuje ich recyklingu. Podobnie jest z np.
odchudzaniem. Małe zmiany z sposobie żywienia (20% działań) np. zmniejszenie
ilości cukru w kawie i herbacie, dają często duże efekty bez ćwiczeń i diet
(80% efektów). Znam osoby i lisy, które dzięki kilku tego typu zmianom schudły całą
zbędną wagę. Rekord: piętnaście kilogramów. Ale oczywiście, my nie o takich aspektach
zasady Pareta. Na początku wyjdziemy z nory, czyli krok po kroku od zdobywania
jedzenia do kupowania kucyków z My Little
Pony.
Dywersyfikacja towarów istniała od
zawsze. Pewne dobra są ważniejsze od innych. Skąd się to wzięło? W przyrodzie,
a więc i u ludzi i lisów, więcej zagarnia ten, który potrafi na innym wymusić
to zagarnięcie. Sprytniejszy. Silniejszy. Zagarnia on dobra szeroko pojęte dla
siebie z tysiąca różnych powodów. Przegrany musi obejść się smakiem. Ale oboje
mają pewne potrzeby wspólne. Jeść, spać, ubrać się muszą. W ten sposób wytwarza
się pewna grupa dóbr, które musi posiadać każdy i pewna grupa dóbr, które
posiadają mniej liczni. Są więc takie pierwszej, drugiej, dziesiątej i entej potrzeby.
Nie kupujesz książek, kiedy nie masz na przysłowiową miskę ryżu. Po co nowe kimono, skoro nie opłacisz nim rachunku.
Ale kiedy stać cię na najważniejsze potrzeby, to możesz kupować kolejne, mniej
ważne. Jeśli zostaje Ci grosza, to kupujesz albo lepsze dobra albo nowe dobra.
Coraz to inne i lepsze, zależnie od tego,
ile Ci grosza zostaje. I świat się kręci.
Takie popkulturowe fanty są przykładem nierównego rozkładu dóbr.. Niezależnie od tego jak fajne byłoby dla fana Super Sentai posiadanie takich przedmiotów ich dostępność jest bardzo limitowana.. Niestety, niewiele osób w kraju nad Wisłą ma tyle naddatkowego grosiwa, by pozwolić sobie na takie przedmioty.. A Ci, którzy mają, nie pałają chęcią aby się ze mną podzielić i sprawić miły prezent.. I ja się im nie dziwię.
Od tego momentu będziemy się poruszać głównie w tematyce popkulturowej i problemu piractwa. Dlatego posłużę się skrótami myślowymi i np. dobro = dobro popkulturowe itd. Będziemy więc mówić o potrzebie posiadania dóbr nie pierwszej potrzeby i problemie ich dostępności. Dla przykładu więc, komiksy w Stanach Zjednoczonych są o wiele łatwiej dostępne niż w Europie wschodniej. Oczywiście wynika to również z przyczyn historycznych. W kluczowym momencie USA były bogatsze niż Europa wschodnia i nadal są. Dlatego o wiele więcej powstaje tam dóbr, których kupowanie zależy mocno od zamożności, bo nie są dobrami z pierwszych kręgów potrzeb, jak komiksy. Ale również jest to kwestia tego, że w Stanach o wiele więcej ludzi stać na ich kupowanie, nawet tych bardzo drogich egzemplarzy (jak również o wiele więcej osób je posiada) np. pierwszych numerów, w których pojawiła się jakaś znana postać. Nie mały wpływ ma na to również wielkość miast, a co za tym idzie szansa na zgromadzenie się w jednym miejscu chcących kupić niszowy towar.
Dla lepszego zrozumienia różnicy w dystrybucji dóbr. W USA jest 866 sklepów Toy's r Us. W Polsce, 11 oraz 125 Smyków. To sprawia, że dostępność zabawek licencjonowanych (a więc nie "zwykłych" klocków, pluszaków czy lalek) jest zupełnie inna. Dlatego kiedy na przykład Bin i Jon na YT już omawiają trzecią falę figurek z Friendship is Magic Collection, to w Polsce w sprzedaży nie było nawet jednego zestawu. Obecnie fani zauważyli już pierwszy z czternastu planowanych. Reszty ni widu i słychu. Nawet w lisim świecie nie wiedzą kiedy trafią do Polski [Update: już są - Pan F.]. A Jon i Bin omówili już wszystkie chyba. Z drugiej strony, w USA nie ma Egmontu i jego gazet dla dzieci, a więc również wydawanych razem z nimi figurek My Little Pony i Littlest Pet Shop, które w Europie są tanie, a na eBay kosztują tyle samo, ale nie złotych, a dolarów. Ale to tylko pewien ułamek dóbr z tych marek. Niewielka strata. W Stanach wyszło również o wiele więcej mang i anime niż w Polsce. Ale w porównaniu do rynku japońskiego to i tak jest to kropla. W Polsce nie ma ten przykład stacjonarnych, piętrowych specjalistycznych sklepów z postaciami z kreskówek i komiksów. Nie ma nawet jednego takiego. Trudno Yattę uznać za takowy - nawet nie dorasta do pięt sklepom w Japonii. Nie dorasta również tym jednopoziomowym z USA.
Rzeczona kolekcja. Kolejny przykład rozkładu dóbr i możliwości ich zagarniania.
Ale tak naprawdę, dlaczego? Skąd taka
różnica? Przecież nie muszę zagarniać tylko u siebie lub tylko swoje.
Globalizacja, ludzie i lisy! Czemu więc dalej dobra są nierówno dystrybuowane? I czemu dotyczy
to dóbr z kilku(nastu) krajów? Wszystko rozbija się o to zagarnianie. U
podstawy tego, że mimo globalizacji, pewne dobra pozostają, tam gdzie powstały,
a inne są agresywnie propagowane, stoją popyt i podaż, rządzące importem i
eksportem tychże dóbr. Historycznie, w kluczowym okresie XX w., te kraje, które
były bogate stać było na produkcję dóbr nie pierwszej potrzeby i ich eksport.
Dlatego kluczowe postaci popkultury pochodzą z USA czy Japonii. Doprowadziło to
również do rozrostu rynków, na który wpływ ma... ludność kraju. To prosta
zasada odwróconej statystyki. Jeśli w każdym kraju dokładnie jeden procent
społeczeństwa to komiksiarze, jeden to otaku,
serialowcy, fantaści, RPG-owcy itd. (przynależność grupowa może się zazębiać), to
jeden procent z mieszkańców w Polsce da trzysta osiemdziesiąt tysięcy, Japonii
prawie milion trzysta tysięcy, a USA ponad trzy miliony. To nadal jeden
procent, ale pomijając różnice kulturowe i gustowe, stoi za nim zupełnie inna
liczebnie grupa, czyli inni wielkościowo popyt. Próba przeniesienia rynku dóbr
Japonii i USA do Polski to próba wlania dwunastu litrów do litrowego garnka. Muda na koto. Ale jak pisałam wyżej, to
zagarnięcie setnego tysiąca jest łatwiejszego niż pierwszego. I dlatego niektórzy
się wciskają (zagarniają), a innych sami zapraszamy do zagarniania, bo sami potem zagarną. Dlatego w
TV więcej jest seriali z USA niż polskich. Dlatego w sklepach w Polsce
sprzedaje się zabawki z MLP, LPS czy Marvela lub DC, a nie Reksia, Bolka i Lolka czy
misia Uszatka (choć i na takie się trafi, ale w bardzo małej liczbie sklepów). Dlatego
w Empiku Biały Orzeł [taki polski komiks - dop. Pan F.] stoi dumnie obok kilkudziesięciu mang z Japonii. Mang, które nie przywędrowały same, ale
zostały sprowadzone wraz z pojawieniem się na nie niszy. Bo dobro wytworzone w
USA czy Japonii trafiło do wielu, spodobało się wielu i zostało do wielu sprowadzone. Kto
zagranicą słyszał o Pancernych, Klossie czy Misiu Uszatku? I w ten sposób
Hasbro czy Disney zagarnia coraz więcej i wykupują kolejne marki (odpowiednio
np. Marvel Comics i Lucas Arts oraz marka LPS),
powiększając krąg zagarniania - naszym zdaniem, ze szkodą dla tenże ((╬◣﹏◢)). Do momentu jak się rodzi coś pokroju Geralta z
Rivii. Yai!
Aczkolwiek ten przebrany za Mickey'go aktywista protestuje w
innej sprawie, niż omawiana, zdjęcie to jest obrazem polityki Disneya. Koncern nie tylko bezustannie nie pozwala by spod praw autorskich wyszły jego postaci - czyniąc z nich swoich niewolników - co również kupuje coraz więcej znanych marek. Więcej o problemach praw autorskich i Myszki Miki - tutaj.
|
W przypadku dóbr popkulturowych dochodzi
jeszcze jedna kwestia. Czysto marketingowa i ekonomiczna. Nie chcę zanudzać was
konkretnymi przykładami, bo wyszedłby z tego potężny akapit (był napisany, ale
cyk! Nieznośny oni go pożarł), więc
ujmiem to inaczej. Nec Hercules contra
plures, a po swojskiemu i Herkules pupa (XD), kiedy wrogów kupa. Silniejszy
jest Herkulesem, i w starciu tłumem przegra. Ale w Achai jest taki
fajny ustęp o tym, dlaczego Herkules kontra plures
wygrywa. Bo pierwszy, który mu spróbuje uciąć łeb będzie martwy. I nikt nie
chce być tym pierwszym. Na Goliata trzeba nie wojska, a Dawida. A o takiego
trudno. Dlatego zagarniający często dyktują warunki po swojemu, a cała reszta
musi się dostosować. I to pogłębia jeszcze różnice.
Walka pomiędzy domeną publiczną i darmową kulturą, a prawami autorskimi jest przykładem mocy zagarniania. Duże firmy i korporacje posiadają duże możliwości by bronić swoich praw. W tym samym czasie mniejszy podmiot, choć ma rację, może przegrać. Prawo bowiem - co również jest smutne - nie jest od ustalania prawdy, ale tego, kto, kiedy i dlaczego złamał prawo i tego kogoś odpowiedniego ukarania.
Source
- według niego, domena publiczna.
|
Miało być o piraceniu. Więc będzie. Fakt,
że dobra są nierówno rozdzielone, nierówna walka Herkulesa z tłumem i, że nie
każdemu uda się mieć do nich nieskrępowany dostęp, sprawia, że powstaje dylemat.
Jak dotrzeć do dobra, które chce się skonsumować? Od razu warto powiedzieć, że
"zrezygnować" to nie jest wybór - mimo niekiedy kosmicznych cen, to
nie jest opłacalna opcja, choć niekiedy jedyna. To jakby powiedzieć komuś
"nie jedz", skoro nie stać Cię na takie jedzenie. Ale nic nie zastąpi
jedzenia. Owszem, ktoś powie, więc jedz coś innego. A, tu Cię boli! Ale kurczak
zamiast sushi to nadal kurczak, a nie
sushi. Makaron to nie ryż czy
ziemniaki. Odpowiedz sobie sam, czy kiedy Twoje ulubione danie jest za drogie by
je jeść regularnie, mówisz sobie "będę jeść zamiast sushi kurczaka"? Czy zrezygnowałbyś z dobrych, smacznych i
ulubionych dań i jadł mniej ulubione, bo te, które lubisz są za drogie? Czy
może raczej próbowałbyś obejść system i zafundował sobie co jakiś czas ten
stek? Kotlet schabowy? Czy co tam lubisz? A bardziej popkulturowo, zrezygnowałbyś
z kupowania książek na rzecz empikowania i bibliotek? Z chodzenia do kina i
telewizji satelitarnej na rzecz naziemnej telewizji? Z komiksów na rzecz pasków
w gazetach? Książki z Empiku nie weźmiesz na wakacje. HBO nie nadaje naziemnie.
Śmieszny pasek z gazety to nie Superman,
Witchblade czy Iron Man, a nawet nie Tin Tin czy Asteriks. W przeciwieństwie do
jedzenia, gdzie można czasem tanio coś przyrządzić i jakoś zastąpić doznania,
tu nie ma substytutów. To jest wybór zero-jedynkowy: albo masz albo nie masz.
Powstają więc w ten sposób dwa rodzaje
piratów. Ci, którzy konsumują bezprawnie, bo mogą, i Ci, którzy bo muszą - oraz
całe spektrum pośrednie. Inaczej bowiem nie ma sushi. I o sytuacji tych drugich będzie - bo rzeki już napisano o
piraceniu i o tym, jacy to Ci pierwsi są mniej czy bardziej "be". Dla
ścisłości, będziemy mówić o sytuacji, kiedy ktoś chce legalnie; gotowy jest
zapłacić - kupić i posiąść, ale z powodu nierównej dystrybucji nie jest
wstanie. Więc piraci lub rezygnuje.
Pewna mądra książka (Tu o niej szerzej pisaliśmy) powiedziała tak - i
ja się z nią wybitnie lisio zgadzam - potrzebna jest współpraca pomiędzy stroną
dobro oferujące i dobro odbierające. Ta pierwsza strona nie może tępić każdego
przejawu przekroczenia swoich praw, bowiem jest zależna od strony drugiej. Ta
druga strona nie powinna tego nadużywać, bowiem nic nie dostanie. To nierówna
sytuacja, w której kompromis pomiędzy Herkulesem, a tłumem jest trudny. Anime do Polski trafiło dzięki Polonii 1, a
rozpropagował je RTL 7 i Polsat. Zwłaszcza mowa tu o pozycjach takich jak Sailor Moon czy Dragon Ball, ale także Kyaputen
Tsubasa czy Tosho Daimos. Stąd,
metodą kroczków, ludzie dowiedzieli się o mangach.
I proszę oto w już 1997 roku wydano w Polsce Sailor Moon, Dragon Ball
to 2001 - dwie podwaliny polskiego fandomu. Obecnie chyba każdy wielki światowo
tytuł jest już wydany lub w trakcie wydawania. Ale już pojawienie się w Polsce Kuroshitsuji, Kuroko no Basket, Bleach,
Naruto, Fairy Tail czy Hetalii było spowodowane piractwem.
Tytuły te jako znane i lubiane były chciane bardziej niż np. Stigmata, Hack lub Are you Alice. Ale gdyby ludzie ich nie znali, to przecież by ich
nie chcieli. A skąd je znali? Nie z sklepu, oczywiście. Gdyby jednak japońscy
wydawcy ukrócili - w jakiś cudowny sposób - owo piractwo, nie zarobili nie
tylko na Polsce (to nawet nie jest kropla w zarobkach), ale i Wielkiej
Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Niemczech itd. Akurat "Japonia" to
"rozumie", ale tak zwany "zachód" o wiele rzadziej. Ale
sens tego jest taki: zarobek z Zachodu byłby zerowy przy zerowym piractwie. W
najlepszym wypadku, znikomy. Być może znalazłby się jakiś pasjonata, który by
rozpropagował. Ale wtedy sytuacja wyglądałaby jak za czasów magazynu Kawaii:
znane byłoby tylko to, co sprowadzone/opisane. Innym przykładem są seriale i
platforma Netflix. Zanim oficjalnie wszedł do Polski były dwa wybory: piracić
albo oszukiwać, że jest się z np. z USA i półlegalnie uzyskać płatny dostęp. I
wiele osób czyniło to drugie i jakoś dziwić to nie może.
Pytanie się nasuwa takie, co więc zrobić?
Nie zachęcam do piractwa, choć mam świadomość tego, że bez niego wiele dóbr
byłoby nieznanych szerzej. Dame desu. Wprost przeciwnie, zachęcam do szukania
legalnych rozwiązań. Osobiście o wiele częściej rezygnuję z danego dobra, niż
je pozyskuję gdyż uczciwość mi na to nie pozwala na piractwo. Ot taka ma lisia
natura. Natomiast jest kilka zachowań, które mogą poprawić ogólną sytuację
niezależnie od Twojego podejścia. Wszystkie opierają się o zasadę Pareta, czyli
rób małe rzeczy, aby efekt był duży. Wspieraj lokalny rynek. Jeśli coś jest
oficjalnie dostępne w Twoim miejscu bytowania, korzystaj z tego. Nawet jeśli trzeba
poczekać. Te dwadzieścia procent wysiłku od każdego, procentuje w osiemdziesiąt
procent całości. Nie pozwól by piractwo zabiło rynek, tak jak się stało z anime. Nie dziwić może pojawianie się w
sieci pirackich wersji. Ale jeśli polska wersja jest spiracona w "dniu"
premiery i dostępna "nazajutrz" (Bah! Szczegóły -> Klik!) toż czego oczekiwać? Po
drugie, jeśli tylko znasz języki odpowiednie, staraj się sprowadzać inne wersje.
To także jakoś pomaga rynkowi lokalnemu. Zwiększa popyt i powiększa lukę
rynkową, którą ktoś może chcieć zapełnić. Po trzecie, nie narzekaj za bardzo -
a przynajmniej bez powodu. Niektórzy mają do Empiku dziesięć minut piechotą, a
do Smyka czy Carrefoura dwa przystanki - a inni muszą się wybrać do sąsiedniej miejscowości.
Niektórzy na wyprawę do Toys R Us
muszą poświęcić tylko popołudnie, a inni cały weekend albo nawet wziąć urlop. Dobre
zachowanie to niemy strajk. Zdecydowana większość Bronies nie kupuje w Smyku.
Bo cena jest z innej galaktyki. Gdyby była z naszej (ale nadal z kosmosu) to
inna sprawa. Ale, że jest z Andromedy, a nie Ame no michi, cóż, papa nasze pieniążki w waszych portfelach. Po
czwarte, co równie istotne, dokonuj wyborów. Nie możesz mieć wszystkiego. Z
czegoś trzeba czasem zrezygnować. Staraj się pamiętać, że mówimy o dobrach nie
pierwszej potrzeby. Naprawdę. Bądź cierpliwy - nie musisz mieć wszystkiego
teraz i już. Ogólnie, w ogóle nie musisz. Chcesz.
Najważniejsze jest jednak zupełnie coś
innego. Staraj się zrozumieć inne strony. Inne fandomy, wydawców, dystrybutorów
i wszystkich, którzy dostarczają ci Twoje dobro lub mogą z niego korzystać.
Jedziemy na jednym wózku, jesteśmy niejako jednym. Na filmy MCU nie chodzą tylko casualowi fani Iron Mana, a seriali Netflixa nie oglądają tylko zatwardziali
komiksiarze. Znam wiele osób, które nie czytuje komiksów i pojawienie się postaci
X nie budzi w nich nerdgazmu. Jednak potrafią
wspierać tę dziedzinę bo lubią filmy czy
seriale i trzeba zrozumieć, że dla nich Iron Man to Robert Downey Jr. Anime
powiązane jest z mangą. I oba z
fantasy i RPG, które wzajemnie też się wspierają. Seriale z książkami. I na
odwrót. A anime i kreskówki to też
seriale (i filmy). Często ani producenta ani fana nie interesuje skąd pochodzi
figurka. Czy jest to książki czy do serialu albo gry. Czasem ma to znaczenie
(IMHO, przypadek Wiedźmina), ale czasem nie. A wtedy, fakt czy figurka
(poduszka, portfel, skarbonka czy podkoszulek) jest bo film, bo serial/kreskówka/anime,
bo komiks, bo coś tam nie ma znaczenia. Wolverine
jest jeden i co najwyżej istnieją jego odmiany (wersje z różnych opowieści). I
Twilight Sparkle również jest jedna. Tylko doktorów było dziesięciu czy iluś. Szanuj innych, a oni będą szanować Ciebie. Ot co. A zasadę Pareta trzeba kochać i nienawidzić w tym samym momencie. Bo jedynym na nią lekarstwem jest ona sama.
Postać Kitsune Copyright by me (Konrad Włodarczyk) 2015, all rights reserved.
Postać Kitsune Copyright by me (Konrad Włodarczyk) 2015, all rights reserved.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz