Search this blog/このブログの中でさがす:

wtorek, 26 września 2017

Henshin! Kamen Rider!




Aby nie było wątpliwości, o przygodach tychże w tenże ich wydaniu pisać dziś będziemy.
Kamen Rider jest właśnością Ishinomori Shoutarou/Ishinomori Inc/Toei Company.

                Od pewnego czasu było to tak jakby pewne, że moja przygoda z tą franczyzą musi się jakoś zacząć i rozkwitać, nawet jeśli ostatecznie okazałoby się, że nie polubię tejże. Wszelka, poprawna logika nasuwała ten sam fakt: muszę się tym zająć. Czy to dlatego, że sam Toei połączył ją oficjalnie na wiele sposobów z Super Sentai czy też dlatego, że w Japonii jest to dzieło nie mniej znane jak i również lubiane. Manga Change 123 zawiera spore nawiązania do tenże, a w One Punch Man pojawia się postać inspirowana, Mumen Ridera (i choć w tłumaczeniu Pawła Dybały nawiązanie znika na rzecz Sami Wiecie Czego w postaci Rower Rangera). Ale również dlatego, że jako obecnie chyba największy, aktywny (powiedzmy) polski propagator gatunku tokusatsu nie mogę po prostu pominąć tak dużego dzieła. Oznacza to nie tylko to, że seriale z cyklów Metal Hero i Ultraman oraz filmy o Gojirze kiedyś u nas zagoszczą. Oznacza to przede wszystkim, że nadszedł czas na drugą z trzech największych franczyz tokusatsu. Obok Gojiry i Super Sentai jest to... KAMEN RIDER!

                Pokrótce więc tak przedstawia się moja przygoda z Kamen Riderami. Nie jest to moje z nimi pierwsze spotkanie - to miało miejsce przy okazji oglądania Saban's Masked Rider czyli odpowiednika Sami Wiecie Czego dla Riderów - amerykańskiej adaptacji serii Kamen Rider Black RX. Pomysł jednak nie chwycił  - co najmniej z dwóch powodów. Podówczas brakowało dalszych sezonów, którymi można by pociągnąć historię dalej. Jak dojedziemy do tego momentu w historii Riderów, to wtedy poznamy powody, czemu Toei wtedy anulował serial, by później do niego wrócić. Ruga kwestia, to jednak fakt, że serial był nijaki.

                Historia franczyzy zaczyna się od ich twórcy, znanego już nam Shoutarou Ishinomori'ego, czyli legendy tokusatsu. Serial jest spuścizną po jego mangach, Cyborg 009 i Skullmanie, którego  - kiedy przeniósł się do tworzenia seriali - chciał sfilmować. Z racji faktu, że "oryginał" był dość mocny, poważny i nieodpowiedni dla dzieci, musiał to złagodzić. Tak więc powstało Kamen Rider, w którym można było dostrzec wiele elementów charakterystycznych dla Cyborg 009 i Skull Mana.

                Chcę wam powiedzieć na samym początku, że żeby się móc się dobrze rozeznać w pierwszej serii i ją dobrze ocenić, potrzebne będą drobne spoilery. Dotyczyć one będą tylko i wyłącznie pojawienia się pewnych dwóch, kluczowych dla większości odcinków postaci. Na szczęście pojawiają się na tyle wcześnie, że nie będzie to duże odstępstwo. Inaczej bowiem rozmawiając z każdym kto serię zna lub który coś tam w internecie zobaczył, będziecie zaskoczeni i zdezorientowani.

                Kamen Rider jest pierwszą z serii - obecnie dwudziestu trzech - opowiadających o (prawie) samotnej walce jeźdźca z "złą/przestępczą" organizacją. Celowo mówię samotnej, bo zwykle w większości przypadków, choć protagonista ma swoich towarzyszy, którzy czasem również kopią tyłki, to jednak główne starcia odcinka toczy solo. Pierwszym Kamen Riderem został motocyklista, Hongo Takeshi, który został porwany przez tajną organizację terrorystyczną, Shocker. Pierwotnie, jej celem była dominacja nad światem poprzez przemianę wszystkich w cyborgów (dosł. zmienionych ludzi; ang. altered human; jap. kaizou ningen), a zabicie tych, którzy się nie nadają. Hongo ucieka tuż przed praniem mózgu, a konkretniej jego "zremodelowaniem", które efektywnie równa się praniu mózgu. Również pierwotnie, ludziom były nadawane  w ten sposób cechy (w tym wygląd) prostych zwierząt, jako iż te łatwiej jest "modelować", dlatego pierwszy Kamen Rider ma motyw konika polnego, a kolejni już innych owadów. Anyway, w dużym skrócie, Hongo udaje się do swojego klubu wyścigowego i razem z jego prezesem, Tachibana Tobei'em toczyć walkę z Shocker.


 Tak to się zaczęło. Pierwszy opening.

                Celowo napisałem "pierwotnie" aż dwukrotnie. Pierwsze odcinki są niejednolite i mają zupełnie inny charakter oraz pokazują inny stan rzeczy niż kolejne. Shocker szybko przeistacza się w organizację o innych celach, a jako baza dla przemodelowanych ludzi pojawiają się szybko dużo bardziej skomplikowane istoty niż pierwotnie jest powiedziane. Pokazane w pierwszych odcinkach żeńskie bojowniczki Shocker znikają później na rzecz tylko męskich. W dalszych odcinkach widać też inne, drobne niekonsekwencje. Serial i jego narracja stabilizuje się w odcinku trzynastym, kiedy to poznajemy Ichimonji Hayato. Dość powiedzieć, że jest to drugi Kamen Rider, a szybko zaczyna mu towarzyszyć agent FBI Kazuya Taki. Od tego momentu naprzemiennie będziemy mieć do czynienia z główną trójką postaci - Kamen Riderem Ichigou lub Nigou (dosł. Numer Jeden i Numer Dwa), Takim i Tobei'em. Powiem jeszcze tak, że zdradzenie wam tego nie jest wielkim grzechem, biorąc pod uwagę liczbę odcinków: 98. Mówimy więc w sumie o samym początku.

                Charakterystyczną cechą wszystkich seriali Ishinomori'ego jest nieprzemyślany pomysł. Konkretniej, wpadł na jakiś, zaczął realizować, ale nie wszystko do końca przemyślał. Widać to bardzo wyraźnie po powyższym oraz wielu innych elementach, które pozwolę wam samemu odkryć. W miarę kolejnych odcinków, kiedy już się wyjaśni co chwyciło, a co nie, świat nabiera jedności. Ważne jest również zaznaczyć, że jest to pierwszy jego serial i to na nim uczył się tegoż. Jako osoba, która obejrzała już więcej jego pozycji, to lepiej to widzę. Budowanie świata Toei zajęło mu sporo czasu, ale w konsekwencji doszedł to tego. Co jest również istotne, Kamen Rider są jego oczkiem w głowie: serią, którą chciał zrobić, a nie został poproszony jak było z "zespołem Riderów" czyli Super Sentai. Poświęcił więc jej naturalnie o wiele więcej i nie został od niej tak bardzo odsunięty. To widać w kolejnej już serii, Kamen Rider V3 jak i dwóch seriach Sentai Ishinomori'ego. Nie doszedłem do tego, ilu tak naprawdę Kamen Riderów stworzył - niemal wszędzie podaje się, że większość,, nawet tych po swojej śmierci w 1998 r, ale spokojnie możemy powiedzieć, że bez nich nie było by Sentai jak i innych serii. Teraz więc możemy już sobie powiedzieć jaki jest pierwszy serial.

                Długi. Odniósł podówczas ogromny sukces, czemu dziwić się nie można, zważywszy, że ówcześnie jedyną, większą serią byli Ultraman, a filmami Gojira. Pierwsze trzynaście odcinków stanowi wstęp. Początkowo ciekawy, a potem nudnawy aż do zastąpienia Kamen Ridera Ichigou przez Kamen Ridera Nigou. To był ten moment, który nie tylko uratował serial, ale wydobył z niego wszystko, co najlepsze. Opowiadana historia zaczęła się krystalizować i nabierać rozpędu oraz jest pchana w konkretną stronę: ku pokazaniu jakimi fanatykami i złymi ludźmi są Shocker oraz jakim bohaterem jest Kamen Rider. Oraz jak trudno jest mu być tym, kim jest - choć ten aspekt jest słabo pokazany.

O to przykład popkulturowego odniesienia do Kamen Rider. Scena pochodzi z Denji Sentai Megaranger i widzimy tutaj... postać parodiującą pozę transformacji jednego z pierwszych Kamen Riderów. Charakterystycznie dla świata Toei ówcześnie nikt nie wie  istnieniu Kamen Riderów. Jest to przykład ogromnej sławy Kamen Riderów w Japonii, których można doszukać się w wielu innych dziełach. Jest to również przykład wewnętrznych nawiązań Toei do własnych serii, które są bardziej oczywiste dla Japończyków niż dla nas.
Źródło: własne. Prawo cytatu.

                W tym momencie warto zaznaczyć, że wygląd obu Riderów jest bardzo podobny. Hongou w serialu ma aż trzy różne stroje, a pierwszy znak rozpoznawczy stroju Ichimonji'ego (paski na rękawach i nogawkach) jest szybko zaimportowany  do stroju Honga. Jedyną, stałą różnicą są rękawice - Rider Ichigou  ma najpierw zielone, a potem srebrne, a Nigou czerwone. Same kostiumy są w porządku, choć wyraźnie widać, że maski są oddzielne od reszty i przy zbliżeniach wygląda to źle. Są też małe pelerynki, a właściwie szaliki. Bardzo szybko zostają również wprowadzone pozy oraz związana z nimi henshin czyli przemiana. Choć oficjalnie trwa ona 0,5 sekundy, to jednak mi ją widzimy bardzo wolno, abyśmy mogli się nacieszyć ruchami, które są dość charakterystyczne i niejednokrotnie parodiowane.

                Obaj również różnią się charakterologicznie, chociaż ojcuje im obojgu Tobei, stanowiący moralną, mentalną, psychologiczną i strategiczną podporę. Hongo jest łagodniejszy i bardziej empatyczny, podczas gdy Ichimonji jest bardziej porywczy i zamknięty. Choć im bardziej poznajemy obu, tym coraz wyraźniej widać, że to Hongo jest introwertyczny, a Ichimonji ekstrawertyczny i tak naprawdę oboje są bardzo podobni i bardzo różni. Identyczni jak bliźniacy dwujajowi i jednojajowi jednocześnie. Choć mnie osobiście Hongo nie podpadł.

                Jest też w serialu kilka zmyślnych elementów, które budują późniejszą narrację. Nie mogę oczywiście o nich teraz powiedzieć, ale mogę zaznaczyć, że wraz z postępem, coraz więcej jest takich rzeczy, smaczków, które wzmacniają serial. Niektóre z nich są bardzo pomysłowe i ciekawe i ciężko podać takie, które by były mocno słabe.

Okładka do One Punch Man vol 5 od JPF z postacią Mumen Ridera, nawiązania do Kamen Ridera. 
Autor grafiki: Yusuke Murata. 
Copyright: 2012 by ONE, Yusuke Murata. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Opublikowano za zgodą J.P. Fantastica.


                 Jak przystało na serial tokusatsu, trzeba powiedzieć teraz słówko o efektach. Nie ma "wodotrysków" - nie liczmy na nie. To był rok 1971 i większość walk jest na pięści i kopniaki i niekiedy wygląda to o wiele lepiej niż latające promienie i lasery. O wiele, wiele lepiej. Jak na tamte czasy, efekty były super i bez żalu muszę przyznać, że niekiedy nawet były lepsze od tych w Sentai, które są przecież nowsze! Choć widać, że choreografia układana pod fabułę - co najwyżej jeden przeciwnik na raz atakuje Ridera, a reszta czeka na swoją kolej na oklep. Mogę jednak powiedzieć, że są to efekty i walki lepsze niż w niejednym filmie czy serialu, a ciosy specjalne są przez to wyjątkowo unikalne.

                Ogromnym tego plusem jest fakt skupienia się większego na fabule niż na tym, jak co wygląda. Mała, stosunkowo, liczba postaci sprawia, że ogarnięcie wszystkiego jest o wiele łatwiejsze. Z drugiej strony, zabrakło trochę głębi, którą o wiele częściej widzę w sentai w postaci odcinków dedykowanych. Fakt, że to tutaj nie jest aż tak potrzebne, ale zdecydowanie da się odczuć brak odcinków o rodzinach, zainteresowaniach itp. W sumie, niewiele wiemy o większości postaci. To nie sprawia jednak, że fabuła jest gorsza. Jest bardziej skupiona na relacjach pomiędzy złymi, a dobrymi oraz wewnętrznymi rozgrywkami obu stron.

                I teraz słów kilka o nich. O złych. Chciałbym wam ich odbiór pozostawić wam, więc niestety powiedzieć wam o nich nie mogę wiele. Ich akcje całkowicie podlegają fabule i są od niej zależni. Ze wszystkimi tego wadami, a te tutaj są bardzo spore. Bardzo, bardzo spore. Mam problem jak wam powiedzieć, a nie powiedzieć. Więc pozwolę sobie to ująć tak. Mogli zrobić o wiele więcej. Mogli być o wiele większym zagrożeniem. Pokonani zostali przez garstkę ludzi, z których dwoje sami stworzyli.

                Ale tak poza tym, to jest to organizacja całkiem sensownie działająca i logicznie myśląca oraz pewna swoich założeń. Owszem, nie jest tak zawsze, ale w przeważającej większości jest dobrze. Pierwsze odcinki są pod tym kątem lepiej zagrane, ale późniejsze odsłaniają troszeczkę inną wizję, która ogólnie lepiej pasuje do całości. Zastanawiające dla mnie jest to, że mają dość sporo pieniędzy i zasobów na te wszystkie swoje bazy i stanowiska. Oraz niezliczoną liczbę bojowników, których... powstrzymam się od komentarza.

[Filmik usunięty. :(]
Nawiązanie zachodnie: Micheangelo z TMNT wykonuje "sekretne kata" będące nawiązaniem do kolejnego sezonu serialu. Pewnie nie wiedzieliście... Ja też. Do czasu.

                Czy można coś jeszcze powiedzieć o pierwszym serialu? Ma niezbyt dobry opening, który mocni zapada w pamięć, że do dziś się go śpiewa. O wiele bardziej niż w przypadku sentai, buduje podkład pod franczyzę i jej stałe elementy. Ma o wiele lepiej zbudowaną mitologię oraz jest wewnętrznie spójny. Da się oglądać kolejne sezony oddzielnie, ale w sumie lepiej jest po kolei. Daje to o wiele lepszy osąd. Nie jest to jak w przypadku ery Zordona, ale bardziej jak powiązane nićmi sezony. A przygody Riderów to również integralne filmy. Tym razem były dwa (jeszcze przede mną, ale raczej nie będzie o nich osobnych wpisów).

                Byłem miło zaskoczony tym serialem. Nigdy nie byłem fanem i zawsze jakoś wolałem sentai, ale po obejrzeniu już prawie dwóch sezonów jednoznacznie mogę stwierdzić, że to jest bardzo dobry serial, który w ogóle się nie zestarzał, choć ząb czasu go nieco rusza. Mimo swoich charakterystycznych wad, specyficznych plot holi czy innych nieścisłości, nie ogląda się go źle, ale wprost przeciwnie. Momentami jest lepiej jak w sentai, a momentami gorzej. Nigdy jednak serial nie zszedł na psy. Jakie będą kolejne sezony? Zobaczymy. W tej materii Ishinomori miał o wiele więcej do powiedzenia, a więc i mógł swoją wizję rozwinąć lepiej. Poczekamy, zobaczymy.
Serial ma... 1+1+0 = dwa ogony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz