Spotkanie z inną kulturą zaczyna się od szacunku dla ich elementów. W tym przypadku broni. Nawet jeśli to tylko replika. Źródło własne. |
Wpis w swoisty sposób stanowi kontynuację innego wpisu. Po prostu. Może kiedyś będzie więcej tego typu wpisów.
Jedną z niezaprzeczalnie najlepszych
rzeczy w nauce języka obcego, są możliwości jakie nam to otwiera. Pozwala
zrozumieć pewne konteksty, prostych, jakby się zdało, sytuacji i ukryte
znaczenia słów. Chodzący na kaligrafię w szkole przy Mandze uczniowie pisali
kiedyś znak na starszą siostrę - 姉 - i zapytali jak się go czyta (czy
po prostu: jak się siostra po japońsku?). I zaraz zaprzeczyli odpowiedzi
"nee" bo "w anime
mówią oneesan". Sęk w tym, że oneesan
to zbita trzech struktur gramatycznych - słowa "nee" (starsza
siostra), przyrostka dodającego grzeczność "o" oraz przyrostka
zaznaczającego poziom grzeczności, stosunków i umiejscowienia w danej
społeczności/grupie "san"
(często tłumaczonego jako pan/pani). Dosłowne tłumaczenie jest więc
"szanowna/szacowna Pani Starsza Siostra" - przy czym "Pani"
jest raczej z braku polskiego odpowiednika na ten konkretny, kontekst sytuacyjny.
Ale może przykład inny, z dziedziny wam bardziej znanej. Ryksza to zapożyczone
z niemieckiego, zmiemczone japońskie słowo "rikisha" (czyt. rikiśia). Dosłowne znaczenie to "ludzka
siła". Origami znaczy
"składane papieru", a ikebana
"życie kwiatów". Bushidou
to droga wojownika, a ninja
"ukryta osoba". Karate to
"pusta dłoń" (stąd też elementami tegoż nie są walki bronią, choć te
są z nią powiązane - np. walka kijem to już boujutsu,
które zawiera elementy karate tzn. ciosy nie uwzględniające samej broni, ale
ułatwiające jej użycia). Na tej samej zasadzie działają u nas słowa czarodziej,
mikrofala, biustonosz czy linoskoczek.
W rozmowach z Japończykami bardzo jest to
ważne, by rozumieć właśnie takie pojęcia w ich dosłownym znaczeniu. Dają one
bardzo wiele o tym, czym są pewne rzeczy np. suiseki, czyli wodne kamienie. Jest to sztuka wyszukiwania kamieni
o odpowiednim kształcie, który przypomina np. górę albo budowlę i umieszczenie
go w miniaturowej wersji ogrodu japońskiego, gdzie kamienie czy piasek udają
wodę. Zrozumienie japońskiej codzienności - nie tylko w pojęciach takich jak wstyd czy hierarchia - rodzi się właśnie w takich pojęciach
i grzecznościach. Odmienność kulturowa sprawia, że łapanie takich kwestii daje
sporo. My chcemy coś się dowiedzieć, a Oni podzielić. Mamy to doświadczenie
właśnie pod tym kątem. Działa to również w drugą stronę - czasami ludzie (i
lisy) z poza Japonii wiedzą więcej niż sami Japończycy. To raczej oczywiste.
Nie można oczekiwać od każdego, że będzie znał swój kraj i jego kulturę na
wylot. I wtedy to my dzielimy się wiedzą z Nimi - choć są to rzadkie przypadki.
Idąc już do celu. W każdej dyskusji z
Japończykami, również naszymi nauczycielami, widzę w drobnych rzeczach te
właśnie drobne ruchy, gesty i słowa, które świadczą o tym, że wiele z tego co
wiem i wam mówię jest prawdą. To są naprawdę małe rzeczy. Konkretne słowa.
Odruchy - zwłaszcza ukłony. Przypadkowe zdania. Drobne prezenty. Każde
spotkanie z nimi zaczyna się od jikoushoukai,
czyli przedstawienia się. Nawet jak się imion nie pamięta, to jest fajnie. I to
jest przedstawienie się grupa grupie i osoby osobom w podgrupach. I to też jest
wynikiem japońskiej kultury. To nie jest zresztą zwykłe "Jestem
Zdenek" "A ja Mariko". To jest prawdziwe, małe przemówienie. Co
lubię, co nie. Skąd pochodzę. Czym się zajmuję. W ten sposób zdobywamy ich
szacunek, ponieważ nawet kiedy są u Nas w gości, to szanujemy ich inność i
odmienność kulturową. A oni szanują
naszą chęć poznania ich kraju i ich zwyczajów.
Inną kwestią jest to, że poza swoim
krajem Japończycy faktycznie wydają się być bardziej otwarci i szybko łapią
kontakt, choć nadal widać w nich typowe podziały na grupy i grupki, które każe
im dzielić świat na "Japończyków" i "gaijinów". I w tych
rozmowach - choć są tylko chwilą - widać, że są zachwyceni faktem, że obcokrajowcy
lubią ich kraj i wiedzą coś o nim więcej. I znają i lubią te same rzeczy. Oglądają
Sentai i Kamen Rider. Podpowiadają miejsca wizyt. Śpiewają razem z nami openingi do Himitsu Sentai Goranger, Battler
Fever J czy Samurai Sentai Shinkenger.
I Evangeliona, Slayers, piosenki z Totoro
i Sailor Moon. Robiliśmy hadoukeny i kamehamehy. Graliśmy na kendamie.
Łapaliśmy ryż pałeczkami. Jedliśmy curry i rameny.
A czy Wy, jako Polacy, nie bylibyście zadowoleni odwrotną sytuacją? I ten
zachwyt nad zachwytem innych otwiera drogi i rozwiązuje języki.
Taka bezpośrednia bliskość sprawia, że
ludzie inaczej rozmawiają. Owszem, nie poruszamy kwestii politycznych ani
historycznie wrażliwych. Nie chcemy wojny, ani też nie czujemy takowej potrzeby.
Ale tematyka jest codziennie, zwykła. O
serialach. O kuchni. O historii. Legendach (również naszych - sprzedajemy im
nieustanie legendę o Smoku Wawelskim). Parkach rozrywki. Dzięki temu mówią nam
o rzeczach z drugiej ręki, o których nie czyta się i mówi normalnie. Takich,
jakie widzi się na filmikach JuliainJapan czy Rachel & Jun. Ciekawostki
kulturowe. Różnorodności różne.
To wszystko o czym tu piszę, nie byłoby
możliwe bez swoistego wysiłku. Specyficzna postawa Japończyków w kontaktach z obcokrajowcami,
ma swoją nazwę: nihonjinron Jest to
zbiór szeregu różnych teorii, które pod wieloma względami mają potwierdzić
wyjątkowość tego kraju. Choć część z nich ma podłoże naukowe, to w praktyce
codzienności "typowy" Japończyk potwierdzi każdy mit, którym
"zaatakuje" go obcokrajowiec i nie będzie go dementował. Jedynym
sposobem na walkę z nihonjinron jest
nie pytać Japończyków o potwierdzenie różnych mitów i hipotez, a pokazać, że
uczyniło się jakiś krok w celu zaakceptowania Japonii taką jaką jest np. jej
zasad. Pierwszym krokiem jest język, drugim grzeczność, a trzecim podjęcie
próby znalezienia i zaakceptowania swojego miejsca w tym kraju lub w
spotkaniach z nim. Zaakceptować bycie nie-Japończykiem. Stąd praktyka jikoushoukai, mimo iż często jest ona
wielce sztuczna. Nie chodzi o to by
być bardziej papieskim od papieża, ale im większy wykazujemy wysiłek, tym
bardziej Japończycy się dla nas otwierają. Zamiast zbywać nas postawą "bo gaijin nie zrozumie, więc nie ma sensu go
poprawiać/uczyć", zaczynają doceniać nasz trud i odpłacają pomocą. Zaczynają
poprawiać nasze wypowiedzi, szczerze chwalić nasze umiejętności. Jedną z najbardziej
dla nas znaczących rzeczy, była podpowiedź, gdzie w Japonii jest park rozrywki
dedykowany moim, specyficznym upodobaniom - Toei Kyoto Studio Park. Ten
specyficzny sposób otwarcia się wymaga jednak sporego wysiłku.
Dlatego mam pewność, że w kwestiach
związanych z Japonią - kulturą, serialami, życiem - Japończycy nam nie kłamią. Nie
atakując ją nihonjinronem, oni nie
mają jak go potwierdzać. Traktując Japonię jako zwykły kraj, mający swoje plusy
i minusy, nie dajemy im powodu by nam jakikolwiek mit potwierdzali. Oni po
prostu z nami rozmawiają, a widząc, że my ani nie demonizujemy ani
gloryfikujemy ich kraju, tylko rozmawiamy jak człowiek z człowiekiem, to nie ma
potrzeby aby nam istnienie owych aniołów i demonów potwierdzać. Tylko po prostu
rozmawiają. Powiem szczerze: jeszcze bezpośrednio żaden Japończyk nie potwierdził
an zaprzeczył mi żadnego mitu o Japonii. Nie musiał. Po prostu byli sobą. Na
tyle na ile można być w dwie godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz