Kitsune pisze haiku. Dzisiaj to ona sponsoruje wpis. |
Kiedy
powiedziałem Kitsune, że w nowym
wpisie będziemy wgryzać się w japońskie „krzaczki” i potrzebna będzie grafika, zapytała
się czy chodzi mi o bonsai.
Powiedziałem jej wtedy, że o „krzaczkach”, nie drzewkach. Biedna Kitsune nie zrozumiała czym są „krzaczki”
czyli KANJI. I wtedy już wszystko
było jasne – grafikę muszę zrobić ja... Ale Kitsune
się uparła i grafikę przygotowała sama. ^_^ I prawdę powiedziawszy,
postarała się, mimo braku kolorów. Dzisiejszy dzień więc sponsoruje literka z
cyfrą . „3k” jak kanji, krzaczki i Kitsune.
Porozmawiamy
więc sobie o tym, z czym się je język japoński i dlaczego nie jest on taki
trudny, jak wielu sądzi. I jak niewiele ma wspólnego z mandaryńskim, uparcie
nazywanym chińskim.
Może na
początku warto zaznaczyć. Nie jestem ani japonistą ani językoznawcą. Ani też
nikim w tym stylu, włączając sinologów. O językach wiem tyle, co się sam
nauczyłem lub mnie nauczono w szkole i na studiach, a uczono wiele. Dlatego nie musicie się obawiać, że zarzucę
was pojęciami, których nie zrozumiecie albo, że będę udawał wszechwiedzusa.
Może
również warto zaznaczyć, że jestem japońskim samoukiem. Przez kilka lat
poświęcałem sporo wolnego czasu na naukę tegoż języka, a ostatnio, kiedy
wreszcie fundusze pozwoliły, zapisałem się na kurs i nie zacząłem go od
pierwszego poziomu. Moja własna nauka okazała się być wystarczająco dobra, by
wskoczyć wyżej. Innymi słowy, kiedy pisze o języku japońskim, to wiem o czym
mówię, choć nie jestem nawet na poziomie średnio-zaawansowanym. I mówię z
własnego doświadczenia, jak i innych osób.
I być
może warto również zaznaczyć, że język chiński nie istnieje. Jest grupa języków
chińskich, z których mandaryński jest oficjalnym językiem Chin. Wielkimi
literami napiszę. JĘZYK JAPOŃSKI NIE JEST W NICZYM PODOBNY DO JĘZYKÓW CHIŃSKICH.
Są tak podobne jak polski i łacina. Używają tych samych/podobnych znaków i jest
mnóstwo zapożyczeń chińskich. I tyle. To częsty błąd. Wiele osób ZRÓWNUJE te
języki i tak jak dla wielu amerykanów rosyjski i polski to to samo, tak dla
nich „chiński” i japoński.
Howgh!
Powiedziałem!
Zwykle,
kiedy komuś niezaznajomionemu mówię, że się uczę japońskiego, to jest pod
wrażeniem, bo to taki trudny język. Ale wiecie, każdy język jest TAK TRUDNY,
jak CHCEMY, żeby nim był. To kwestia indywidualnych preferencji, ochoty,
samozaparcia, woli i tak dalej. Język angielski jest generalnie prosty, ale
zawsze znajdzie się osoba, której on sprawi problem. Dla kogoś trudny może być
fiński, a polski to betka. Komuś może sprawić problem niemiecki, podczas gdy
węgierskiego nauczy się od tak. Mimo iż polski i węgierski uchodzą za dwa
najtrudniejsze języki w Europie. Mądrze powiedział ktoś, mówiąc, że jeszcze
nikt nikogo niczego nie nauczył. Uczymy się sami. Jeśli ktoś nie chce się
czegoś nauczyć, to się nie nauczy albo nauczy z wielkim trudem. Uczyłem się
japońskiego SAMEMU i nauczyłem się go w stopniu, który umożliwiałby mi wyjazd turystyczno-krajoznawczy
do Japonii i dogadanie się w podstawowych kwestiach kierunku, pogody, zakupów i
innych bez potrzeby użycia języka angielskiego. Rozmawiałem z Japończykami bez jego
pomocy i DOGADALIŚMY SIĘ. Czy to w Polsce czy to w Rzymie. A rozmawialiśmy o
wszystkim, od marzeń i pogody po co lubię w Japonii i czemu chcę tam pojechać.
Zasób słów ~900, w tym co najmniej setka militarystycznych (jak choćby kabuto (rodzaj hełmu japońskiego), hamon (linia hartowania widoczna na
ostrzu japońskich szabel), sori
(krzywizna ostrza), mune (tylec
ostrza), nakago (trzpień) czy kakute (rodzaj broni) oraz wiele innych)
i związanych z mangą albo anime. Gramatyka, level beginner. Bez „migowego”.
Da się? Da. Ale ja chciałem się
uczyć. CHCIAŁEM. I się uczyłem. Każdy, jeśli tylko będzie chciał, jest wstanie.
Z tym, że jednym zajmie to pięć lat a innym dziesięć. Albo trzy.
Więc co
jest trudnego w japońskim? To rzecz bardzo względna. Bo to sprawia problem
mnie, m.in. ze względu na słaby słuch (akcentów
potrafię nie usłyszeć nawet w języku polskim) i dysgrafię, nie sprawia problemu
innym. Doszedłem do wniosku, że zamiast mówić, co jest trudnego, napisze o tym
jaki ten język jest. Niech każdy z was zdecyduje, co wam sprawiłoby problem. Przy
okazji rozwali się w pył kilka mitów. Na początek, brzmienie, czyli o tym, że w
japońskim nie ma tonów.
Tony,
to domena języków chińskich i one faktycznie mogą stanowić problem. Nie znam
się na nich (ani tonach ani językach chińskich), więc nie będę was pod tym
kątem rozpieszczał. Poza tym, mamy mówić o języku japońskim. Ów język nie
zawiera liter, a sylaby. Mówimy więc, że ma kanę,
SYLABARIUSZE (liczba mnoga, bo są ich dwa – o nich będzie później), a nie
alfabety. Jest ich, tych sylab, stosunkowo niewiele, ale na ich bazie budowane jest całe słownictwo. Spójrzcie
na tabelkę poniżej. Zawiera ona wymowę i wykaz wszystkich podstawowych znaków kany i powstałych na ich bazie tzw. sylab
jotowanych.
あ
|
ア
|
a
|
い
|
イ
|
i
|
う
|
ウ
|
u
|
え
|
エ
|
e
|
お
|
オ
|
o
|
か
|
カ
|
ka
|
き
|
キ
|
ki
|
く
|
ク
|
ku
|
け
|
ケ
|
ke
|
こ
|
コ
|
ko
|
さ
|
サ
|
sa
|
し
|
シ
|
shi
|
す
|
ス
|
su
|
せ
|
セ
|
se
|
そ
|
ソ
|
so
|
た
|
タ
|
ta
|
ち
|
チ
|
chi
|
つ
|
ツ
|
tsu
|
て
|
テ
|
te
|
と
|
ト
|
to
|
な
|
ナ
|
na
|
に
|
ニ
|
ni
|
ぬ
|
ヌ
|
nu
|
ね
|
ネ
|
ne
|
の
|
ノ
|
no
|
は
|
ハ
|
ha
|
ひ
|
ヒ
|
hi
|
ふ
|
フ
|
fu
|
へ
|
ヘ
|
he
|
ほ
|
ホ
|
ho
|
ま
|
マ
|
ma
|
み
|
ミ
|
mi
|
む
|
ム
|
mu
|
め
|
メ
|
no
|
も
|
モ
|
mo
|
や
|
ヤ
|
ya
|
ゆ
|
ユ
|
yu
|
よ
|
ヨ
|
yo
|
||||||
ら
|
ラ
|
ra
|
り
|
リ
|
ri
|
る
|
ル
|
ru
|
れ
|
レ
|
re
|
ろ
|
ロ
|
ro
|
わ
|
ワ
|
wa
|
を
|
ヲ
|
wo
|
|||||||||
ん
|
ノ
|
n
|
||||||||||||
きゃ
|
キャ
|
kya
|
きゅ
|
キュ
|
kyu
|
きょ
|
キョ
|
kyo
|
||||||
しゃ
|
シャ
|
sha
|
しゅ
|
シュ
|
shu
|
しょ
|
ショ
|
sho
|
||||||
ちゃ
|
チャ
|
cha
|
ちゅ
|
シュ
|
chu
|
ちょ
|
チョ
|
cho
|
||||||
にゃ
|
ニャ
|
nya
|
にゅ
|
ニュ
|
nyu
|
にょ
|
ニョ
|
nyo
|
||||||
ひゃ
|
ヒャ
|
hya
|
ひゅ
|
ヒュ
|
hyu
|
ひょ
|
ヒョ
|
hyo
|
||||||
みゃ
|
ミャ
|
mya
|
みゅ
|
ミュ
|
myu
|
みょ
|
ミョ
|
myo
|
||||||
りゃ
|
リャ
|
rya
|
りゅ
|
リュ
|
ryu
|
りょ
|
リョ
|
ryo
|
Wystarczy dodać, że zbitkę „sh” i „ch” czyta się jak „ś”,
„ć”; „y” jak „j” oraz „w” jak „ł”, a resztę jak w języku polskim i już znasz
70% dźwięków z języka japońskiego. Nie
ma „w” i „l”, które dla Japończyków
tożsame jest z „r” (w zasadzie jest to dźwięk pomiędzy nimi). Nie ma samogłoski igrek. Czasem sylaba ulega udźwięcznieniu
i powstaje „g” z „k”, „z” z „s”, „d/dź” z odpowiednio „t/sh ch ts”, „b” oraz
„p” z „h” co wymaga dodania cudzysłowu górnego (a wtedy np. ki き
zmienia się w gi ぎ) lub znaku stopni, jak przy Celsjuszach (wtedy ha は zmienia się w pa ぱ) do powyższych znaków – z czego to
ostatnia służy tylko do „zamiany” rzędu „h” w „p”. Ostatnią kwestią są sylaby
skaczące, jak „k” w wyrazie „lekki” czy „miękki”. Razem około 150 dźwięków. I
to wszystko. Żadnych Szczebrzeszynów, Grzegorzów Brzęczyszczykiewiczów, though, through. Jedyne co trudne, to na
przykład szybkie wymówienie słów w rodzaju „atatakakunakatta”,
których jest naprawdę mało (na pierwsze 120 godzin nauki, napotkałem tylko
dwa), bo nawet nauka czytania i pisania tych sylabariuszy to dla większości
osób kwestia dwóch godzin-tygodni. Ewentualnie nauka akcentowania, ale o tym
nie mieliśmy jeszcze mowy. Mogę tylko powiedzieć tyle, że po akcentach
Japończycy rozpoznają region, z którego się do pochodzi dzwoniąca do nich
osoba.
A woodchuck. Świstak. Sławny nie tylko za sreberka, ale łamaniec językowy o jedzeniu drewna. Source |
Więc… O
to ta cała trudna wymowa, o której istnieniu przekonani są niemal wszyscy,
którzy z japońskim nie mieli styczności. Na tym języku strasznie trudno złamać
sobie język. Zwłaszcza dla nas, Polaków. Z tej tabeli jasno wynika, dlaczego
Japończycy mają problemy z wymową innych języków i kaleczą słowa i zamiast np. fork jest „foku” albo „sakka”
zamiast „soccer”, ponieważ mają/używają ograniczonej liczbę dźwięków. Ze względu
na prostotę swojego języka, nie umieją wymówić wielu słów, które po prostu
upraszczają. O tym zjawisku napisze jeszcze niżej. Naprawdę, sylabiczność
języka japońskiego sprawia, że zrozumieć i mówić jest w nim łatwo, nawet jeśli nie
wyłapuje się akcentów.
Język
japoński, oprócz tych sylabariuszy, składa się z znaków kanji, czyli sławnych „krzaczków”. Słowo to znaczy „znaki
Hanów”, gdzie Han to dawna nazwa Chin. Kanji
przywędrowały do Japonii w siódmym wieku wraz z buddyzmem. Aż do tamtej pory
Japonia nie miała swojego własnego systemu pisma. Na początku używano więc
chińskiego na TRZY różne sposoby. Albo pisano po chińsku, albo używano znaków
po ich znaczeniach albo po wymowie, co dla naukowców i badaczy jest prawdziwa
zmorą. Na bazie kanji opracowano oba sylabariusze widoczne w tabeli, hiraganę jak i katakanę (zob. niżej), które były pierwotnie, odpowiednio, pismem
używanym przez kobiety i mężczyzn. Na
przykład znak 安 zmienił się w あ, a 多w タ. Ale
my tu o kanji póki co mówimy, bo o kanie powiem słów kilka niżej. Każdy
znak ma swoje odczytanie. Zdecydowana większość (niemal wszystkie), ma minimum
jedno odczytanie japońskie i jedno chińskie. Z czego to wynika? Dla przykładu.
Mnich buddyjski napisał chiński znak 天 i powiedział, że czyta się go
„tien”. Jeśli popatrzysz znów na tabelkę kany,
zauważysz, że nie ma sylaby „tie” ani „ti”. Poza tym, Japończyk usłyszałby
raczej „ten” niż „tien” i tak też czytał
ten znak – stąd wiele uproszczeń w języku japońskim. I kalecząca wymowa języków
obcych. Wracając do kanji. Znak ten
znaczy „niebo”, które po japońsku nazywane jest „ame”. I stąd się biorą te minimum
dwa odczytania. Do tego, jeśli w różnych regionach kraju upraszczano wymowę
inaczej, powstawało więcej odczytań chińskich. Jeśli jakiś znak ma więcej
znaczeń, to również i japońskie odczytania ulegały multiplikacji. Zdecydowana
większość znaków ma jednak tylko dwa odczytania, które mają swoje zastosowanie.
Samo
użycie kanji wymaga zrozumienia DWÓCH
zasad, w uproszczeniu pisząc. Każdy znak niesie konkretne znaczenie lub
znaczenia. Na przykład 水 – woda; 花 – kwiat; 十 –
dziesięć; 中 – środek. Łącząc, najczęściej dwa, znaki powstają nowe
słowa. I tak z znaków 日 (hi słońce;
dzień) oraz 本 (hon tutaj:
źródło, ale też książka, korzeń) powstanie 日本 (Nihon Japonia; dosłownie Źródło Słońca).
Albo z 火 (hi ogień) i 星 (hoshi gwiazda) - 火星 (kasei planeta Mars). Zwykle gdy używa się jednego znaku lub
występuje on w swoim pierwotnym znaczeniu używa się odczytania japońskiego, a
do złożeń chińskiego. Zwykle, bo są wyjątki.
Na przykład z połączenia znaków woda 水 (mizu) i dół下(shita) powstają ścieki gesui 下水, a z tejże wody i znaku na duży 大 (oo), powódź 大水 (oomizu; dosł.
wielka woda). W pierwszym przykładzie, w złożeniu znaki zmieniły znaczenie, w
drugim wystąpiły w pierwotnym znaczeniu. Dlatego , odpowiednio, użyto odczytań
chińskich i japońskich. Na razie tyle
wystarczy, przecież nie uczymy się tutaj tego języka, prawda?
Druga
rzecz, która omówię od kwestii najgorszej do najlepszej. Kanji nie należy się bać, ale też i lekceważyć. Ale dla większości
osób, które styka się z nimi „nagle” lub widzi stronę tekstu japońskiego, jest
to widok przerażający, a właściwie niezrozumiały. Z czego to wynika? Z prawdy,
jaka kryje się za nimi. Znaków kanji jest
według różnych rachunków nawet i 60 000 tysięcy. Licząc z historycznymi i
już nie używanymi. Przerażające? No, ale z tego, dobry profesor zna
~10 000. Już lepiej? 6000 wymagane jest dla osób z tytułem doktora.
Przeciętny dorosły 3000. Jeszcze lepiej. Na koniec szkoły średniej trzeba znać
ich ~2000, co (w gazetach i czasopismach) stanowi ~99% używanych znaków. To już
całkiem całkiem. Zeszliśmy z liczby o ponad 95%! Z tych dwóch tysięcy 90%
używanych znaków stanowi tysiąc z nich. Super. Z tychże dwóch tysięcy, pięćset
to 75% używanych znaków. Cudownie, nieprawdaż? Poczekaj, to nie wszystko. To
jakże trudne pięćset znaków obejmują ARCYTRUDNĄ serię znaków 人 大 天 犬 入 太 火oraz
STRASZNIE skomplikowane znaki liczb 一 二 三 四 五 六 七 八 九 十 百 千 万. Również ta seria jest budząca PRZERAŻENIE
studentów: 木 本 休 体. Albo ta
POWALAJĄCA seria: 門 間 問 聞. Ale
dla ścisłości, oto jedne z trudniejszych (bardziej skomplikowanych) znaków
pośród tych pięciuset: 春 夏 秋 冬 北 東 西 南 物 事 時 茶 新 電 売 書 買 読 i mój
faworyt, 曜, które obejmują jakże dziwne i rzadkie słowa takie jak
nazwy pór roku, kierunków świata, czas, nowy, prąd czy czytać, kupować, pisać,
czyli niezbyt rzadkie słowa. Raczej nie przyjdzie się nikomu uczyć znaków po
więcej jak 20 kresek. Tu są gorsze potworki, po 64 i
więcej kresek! Czyli, nie jest tak źle.
Być
może brzmi to i wygląda skomplikowanie. Być może przeraża niektórych jeszcze
bardziej, bo mimo wszystko ciągle trochę tego jest. Z kanji jest jak z dowolną sztuką np. rysowaniem czy malowaniem. Nie
od razu jesteś da Vincim albo McFarlane’em. Zaczynasz raczej od prostych kresek
i pociągnięć, a z czasem zabierasz się za trudniejsze rzeczy. Czy Michał Anioł
od razu w kołysce rzeźbił swoją pietę czy posąg Dawida? Nie sądzę. Nikt nie
zacznie nauki kanji od
skomplikowanych znaków. Jeszcze nie spotkałem się z kimś, kto na pierwszych
lekcji uczyłby kanji o większej
liczbie kresek pięć. Znaki większe od dziesięciu kresek to najczęściej
złożenia. Na przykład, znak na „czas” 時 (10 kresek), składa się z znaków
na „dzień, słońce”日, „sun” (jednostka miary; ok. 3 cm) 寸 oraz „ziemię” 土. Jego
prawa strona to znak na „świątynię” 寺(czyli ziemia + sun). Znak na
„język” 語 (14 kresek) to 言う
(mówić) 五 (pięć) 口(usta). Znak na las 森(12
kresek) to trzy razy powtórzony znak drzewo 木. I tak
dalej by można dawać przykłady. Kanji
to pewien system, który porządkuje słownictwo. W jaki sposób, to znów opisze
niżej. A im głębiej w las kanji, im
więcej znaków znasz, tym lepiej. Im więcej wiesz o tym jak funkcjonują kanji, jak są zbudowane, co to są np.
radykały (stałe, często powtarzające się części znaków, często same będące
osobnymi kanji) tym łatwiej. Są grupy
znaczeniowe. Tak naprawdę, im więcej znaków znasz, tym łatwiej się ich uczyć.
Pierwsza setka przychodzi łatwo. Druga też. Pierwsze pięćset znaków jest
stosunkowo proste do nauki. Jedyną trudnością związaną z znakami, jest
czasochłonność. Do kanji trzeba
przysiąść i być regularnym. Czyli jak do większości nauki. Kiedy zabierzesz się
za naprawdę ciężkie kanji, to już nie
będziesz myślał o tym w ten sposób. Wiem, bo ja na kurs japońskiego przyszedłem
z znajomością ~300 znaków, a moi koledzy znali dopiero 30 i różnica była
widoczna. Ale z każdym znakiem jest im łatwiej. Dużo łatwiej. Są ludzie, którzy
w MIESIĄC opanowali 2000 znaków… Ale większość osób, którym opowiadam o kanji stwierdza, że to wcale nie musi
być takie przerażające.
Ostania
kwestia z kanji to pytanie: skoro
Japończycy używają sylabariuszy, hiragany
i katakany, którymi SĄ wstanie
zapisać KAŻDE słowo swojego języka, to po co im dalej kanji? Odpowiedź już powinieneś znać. Jeśli mają 46 sylab, a
łącznie około 150 dźwięków to na ile sposobów je połączysz? Pamiętaj, mówimy
nie o literach, a sylabach. Japończycy łączą w wyrazy sylaby, nie litery. Weźmy
ich i naszą sylabę zaczynającą się od „t” i kończącą „a”. U nich… jedna. U nas…
ta (mata). Tka (matka, tkanie). Tra (tratwa). Twa (twa, tratwa). Tia (Netia).
Tla (butla). Tma (matma). Tna (markotna). Trza (trzasnąć). Widać różnicę? Dalej
pisać? Nie sądzę, by było to potrzebne. A teraz spójrz na to od strony kanji. Oto przykład kilku z nich, które czyta się tak samo (ki),
ale zapis jest różny. 木 (drzewo) 気 (dusza, stan,
atmosfera), 黄 (żółty kolor). Liczba homofonów, czyli wyrazów brzmiących
tak samo, ale pisanych inaczej i mających różne znaczenie (porównaj polskie
może/morze lub zamek) jest OGROMNA. A kanji
zmniejszają zamieszanie. Japończycy czasem nawet piszą w powietrzu, aby lepiej
być zrozumianym. Albo ta scena z anime Death
Note, w szóstym odcinku, kiedy przedstawiając się bohaterowie mówią, jakimi
znakami zapisuje się ich imiona. Kanji po
prostu ciągle są potrzebne i dlatego ciągle się ich używa.
Idąc
dalej, wychodząc z kanji, a
przechodząc do kilkukrotnie wspominanych sylabariuszy. Zapewne część z was
zauważyła, że połowa znaków z tabeli sylabariuszy jest pogrubiona. To jest właśnie
hiragana i w uproszczeniu mówiąc, służy do zapisu
gramatyki i słów, które nie mają własnych znaków. Na przykład zaimki wskazujące
i pytające jak kore これ, ano あの czy dochira どちらsą
zapisywane hiraganą. Albo towarzysząca kanji
odmiana czasowników, przymiotników czy (często dla uczących się) odczytanie
znaku w danej sytuacji. Nazywamy to odpowiednio okuriganą (znak 見 z okuriganą może
przybrać formę 見る, 見ます, 見ました, 見なかった itd.) i furaginą
(np.日本語 <- powinno być nad, ale blogger nie wyświetla tego tak. - dop. Kitsune.). Ta
druga połowa to katakana, którą
zapisuje się współczesne zapożyczenia, obce słowa, imiona czy nazwiska oraz
służy jako kursywa/pogrubienie. Stąd też, dzięki odpowiednim zapisom (którymi
nie będę was truł), można uzyskać sylaby nie obecne w języku japońskim, takie
jak „ti”, „fa” czy „wu”. Ponieważ
sylabariusze rzadko stanowią problem (naprawdę, idzie się ich nauczyć w dwa
tygodnie, a niektórym zajmuje to tylko dwa dni), zostawimy je w spokoju i przejdziemy
więc do ostatniej, dużej kwestii – gramatyki.
Nuff said. Source |
Przypomnij
sobie jak wyglądają języki europejskie. Ile mają odmian, czasów, struktur. Te
wszystkie języki są różne, ale jednakowoż bardzo podobne. W przypadku
większości języków europejskich, im więcej ich znasz, tym więcej rozumiesz i
tym łatwiej uczysz się innych. Im więcej też wiesz o języku jako takim, czym są
imiesłowy, przydawki, dopełnienia, czas zaprzeszły itd. tym więcej, łatwiej i
szybciej rozumiesz coraz szerszą grupę języków. Wyobraź sobie, że musisz się
tego uczyć. Prawda, nie musisz. Uczyłeś/uczysz się tego. Angielski, niemiecki,
francuski, hiszpański… Ale wyobraź sobie, że musiałbyś uczyć się języka
polskiego, który jest w czołówce trudnych języków świata. Przypadki, osoby,
czasy, odmiany, końcówki, tryby… Istnie piekiełko… Ale gdybyś mógł to wszystko
odrzucić lub w najgorszym razie, zredukować? Witamy na lekcji języka
japońskiego. Trafiłeś do raju gramatycznego. Do zrozumienia jak funkcjonuje
język japoński nie potrzeba nam niczego z tego, o czym mówi ten akapit. Poza
podstawową wiedzą językoznawczą, w rodzaju co to jest rzeczownik, czasownik,
temat zdania, podmiot zdania czy okolicznik. A i to można wytłumaczyć „na
chłopski rozum”.
Na
przykładach. Przejdziemy się przez kolejne części mowy. Rzeczownik na sam
początek. W języku japońskim nie odmienia się przez przypadki, nie ma rodzaju,
osoby i liczby. Jitensha znaczy
rower, ale też rowery, rowerom, roweru itd. Rolę przypadków pełnią partykuły,
czyli najczęściej jedno-dwu sylabowe wyrazy (partykuły), STAŁE dla WSZYSTKICH słów. I tak
np. wo pełni funkcję naszego
biernika. No, dopełniacza. I tak
dalej. I niezależnie czy mówisz jitensha
wo kaimashita (kupiłem rower) czy hon
wo kaimashita (kupiłem książkę), partykuła jest ta sama, bo wyraża tą samą
funkcję. Partykuła, w gruncie rzeczy, mówi nam po prostu o funkcji danego słowa
w zdaniu. O tym, o czym ma ono nam mówić. Pełnią więc one funkcje przypadków,
okoliczników itd. Problematyczne jest tylko odróżnienie partykuły tematu ha od partykuły podmiotu ga, ale to kwestia zrozumienia różnicy
między tym O CZYM się rozmawia, a tego czym jest PODMIOT zdania, który może,
ale nie musi być tym samym co temat.
Zaimki
(ja, ty, mój, twój, nasz itd.) funkcjonują jak rzeczowniki. O ile w angielskim
trzeba je mówić (_I_ go to the shop), to w japońskim, jak i w polskim, MOŻNA je
opuścić, o ile kontekst podpowiada mam osobę. I tak patrząc się na kogoś nie
muszę mówić, „ty” albo „ona”. Zdanie „Kanojo
ha dare desu ka” jest tak samo poprawne jak „dare desu ka”, o ile wiadomo o kim mówimy. I tyle.
Czasownik
odmienia się przez dwa czasy, teraźniejszo-przyszły i przeszły. Podobnie
przymiotnik. Zero odmiany przez osoby. Ponadto, przymiotnik odmienia się na
tych samych zasadach co czasownik (nie na takich samych, ale na tych samych
tzn. tam gdzie odmienia się czasownik, przymiotnik również może), gdyż może
niekiedy (jak czasownik) pełnić funkcję orzeczenia w zdaniu. Z tym wiąże się
szyk zdania, który w polskim jest SVO (subject verb object – podmiot orzeczenie
dopełnienie), a w japońskim jest jak w łacinie, SOV (podmiot dopełnienie
orzeczenie). Innymi słowy, czasownik stoi na końcu zdania. I to jedyna taka piekielność, ale akurat z tą
niewiele osób ma problem.
I na
samym końcu liczebniki. Też nie odmienne. Do słów oznaczających liczby dodaje
się klasyfikator czyli słówko, które określa kategorię. Np. mai to przedmioty płaskie, bun to minuty, nin to ludzie itd. I tak talerz to osara, dwa to ni, a więc
dwa talerze to osara nimai. Działa to na takiej samej
zasadzie jak nasze szklanka wody, kromka chleba czy kubek kawy. Nie mówisz,
„poproszę dwie wody” (choć powiesz „poproszę dwie kawy”) tylko „dwie szklanki
wody”. Ani też „ukroiłem dwa chleba” tylko „ukroiłem dwie kromki chleba”. Jest
też specjalna grupa liczebników na użytek zamiast klasyfikatorów tzn. jeśli nie
wiesz jakiego klasyfikatora użyć albo go nie ma. I wtedy jest jeszcze łatwiej.
Uff! Nie
takie to wszystko straszne, prawda? Zwłaszcza w porównaniu do polskiego.
Piekielności?
Cóż… Kanji zostały już wspomniane,
ale czy to naprawdę AŻ taka piekielność? Wymaga systematyczności, i może to
przeraża ludzi. Jednakowoż, by być szczerym, w języku japońskim są dwie
piekielności, które sprawiają problemy niemal każdemu, mnie również. Dwie. Bym rzekł, że tylko dwie. Po
pierwsze, keigo czyli grzeczność. W
języku polskim też jest to obserwowalne: inaczej odbiera się na przykład matka,
mama, mamusia czy iść i pójść, choć znaczą mniej więcej to samo. Wysublimowane,
kulturalne czy grzeczne wysławianie się w naszej mowie wymaga jednak od nas
wysiłku. Musimy zmienić poziom, sięgnąć głębiej do słownika. Japończycy nie
muszą. Dla nich grzeczność zakorzeniona jest w języku i jest uczona od
maleńkości. Widnieje to nie tylko w mnogości słownictwa, bo kiedy Ty powiesz
„brat” (albo brother, fratello, Bruder),
to Oni mają na to cztery słowa, które znaczą „mój młodszy brat”, „mój starszy
brat”, „kogoś (nie mój) młodszy brat” oraz „kogoś (nie mój) starszy brat”, a
nie mówię o zdrobnieniach oraz przyrostkach (w rodzaju osławionego san czy chan). Podobnie z siostrami i innymi relacjami osobowymi. My mówimy „dać” i „dostać”, a oni używają
siedmiu czasowników, zależnie kto komu daje czy od kogo się dostaje! W ogóle, w
tym temacie to odmianę czasowników i przymiotników mnoży się przez cztery
stopnie grzeczności: potoczny, ugrzeczniony, skromny i wywyższający. Mówiąc
„idę” możesz powiedzieć iku, ikimasu, irrasharu lub irrashaimasu,
zależnie od tego jakiego stopnia grzeczności wymaga sytuacja. Może to trochę przerysowane,
ale obrazuje pewien schemat. Stewardessa w samolocie „powie” coś w tym stylu: „Przepraszam,
że zakłócam Szanownym Pasażerom naszych uniżonych linii lotniczych Wasz
Szacowny Czas. Dziękujemy Wam Szanownym Pasażerom za wybranie naszych uniżonych
linii lotniczych. Przypominamy o zapięciu szacownym pasów.” I tak dalej. Kiedyś
kupiłem sobie sypaną herbatę i aby mi nie wywietrzała przesypałem do słoika
opisanego napisem po japońsku „szacowna herbata” (お茶) gdyż
Japończycy zawsze ją tak nazywają. Herbata nigdy nie jest „cha” (茶). Zawsze „ocha” (お茶). Szacowne mogą być pałeczki.
Talerze. Niemal wszystko. My mówimy „przepraszam” i to starcza na wiele
sytuacji, a oni mają osobne zwroty na zakłócenie porządku, niespodziewane
przyjście, uniżone przepraszanie, jeszcze bardziej uniżone przepraszanie.
Osobne. Żadne dodawanie „najmocniej” czy „bardzo”. Osobne zwroty, od shitsurei shimasu po moshiwake arimasen. I żadne nie przypomina
zwykłego gomen (coś jak nasze „sorki”)
czy sumimasen (nasze „przepraszam”). W języku japońskim można OBRAZIĆ kogoś
nieodpowiednio użytym słowem, które znaczy to samo. Kiedy Phibrizzo w 26
odcinku anime Slayers Next zwraca się do swojej przeciwniczki omae ha ittai, pytając się ją „kim ty
jesteś?”, to tak naprawdę jednak ją obraża, używając zaimka omae. Literalnie pyta się „Kim ty, która
jesteś niżej ode mnie, u diabła jesteś?” „Robaku, kim ty jesteś?” choć ów
zaimek kiedyś był bardzo grzeczny.
Mówiąc o grzeczności. Phibrizzo uczy nas w jaki sposób łatwo obrazić kogoś naprawdę ważnego.
Dwa. To
wszystko wpływa na ilość słownictwa, ale nawet to nie oddaje wszystkiego. Gdy w
typowym języku europejskim do komunikacji potrzeba ~3000 słów (dla
przypomnienia, ubogie słowniki mają po
~10 000), to w japońskim potrzeba ~10 000 – z tego co mi wiadomo. Nie
tylko z powodu grzeczności. Również dlatego, że Japończycy wiele rzeczy mają
ponazywanych. Jeśli zwykłą szablę w języku polskim opiszesz dziesięcioma
słowami, po japońsku wymaga tylu sama głownia, potem dochodzi jeszcze pochwa i
rękojeść. Albo dlatego, że istnieje wiele synonimów: to co my nazwiemy jednym –
dwoma słowami, w języku japońskim potrzeba kilku. Lub z prozaicznego punku
widzenia: to jest odmienna kultura. System wierzeń, sztuka, kulinaria i
wszystko, która jego jest. Tam nie je się chleba tak jak u nas. Tam jest
mnóstwo owoców morza. Po prostu, kiedy stykasz się z czymś obcym, czego twój
język nie nazwał, zapożyczasz słowo. Znaleźć setkę słów, ba! dwie, które nie
mają odpowiednika w języku polskim, a istnieją w japońskim nie jest trudno. Sashimi. Sumou. Tenpura. Senpai. Ikebana.
Origami. Samurai. Kimono. Obi. Onsen. Wabi. Sabi. Chadou. Ema. Oni. Ashura.
Tsundere. Nadeshiko. Bushidou. Kissaten.
Konbini. Ledwo zacząłem wymieniać. Zresztą, na gruncie każdego języka tak
będzie, ale ponieważ Daleki Wschód był i jest dla nas Daleki, to na linii
wschód-zachód powstało o wiele więcej takich słów.
Kiedy
tak na to wszystko patrzę, jestem i nie jestem wstanie zrozumieć podejścia
ludzi do tego języka. Zrozumieć strach i brak zrozumienia obcej mowy,
wynikający z niezrozumienia ich sposobu zapisu (bo przecież nie spotkałem
jeszcze nikogo, kto by narzekał na języki posługujące się alfabetem łacińskim
bardziej niż na wschodnio-azjatyckie, arabski czy sanskryt) jak również
kompletnie go nie pojmować. Innymi słowy, wiem z czego wynika strach, ale nie
łapię idei jego istnienia. Bo widzicie, przypomina mi się moja przygoda z
łaciną, którą najpierw lubiłem i się chciałem uczyć. Kiedy na studiach
miałem okazję wziąć się za to porządnie,
nasza Pani Lektor nie potrafiła przekazać nam swojej miłości do tego języka.
Darzę Ją szacunkiem, ale nie umiała nas nauczyć i mimo cotygodniowych
napomnień, nie potrafiła nas zachęcić do systematyczności. Zraziła mnie do tego
języka, który jest, był i będzie częścią naszej kultury (i języka również) i
nadal chcę by był częścią mojej rzeczywistości, ale nie potrafię się zmotywować
do jego nauki więcej, jak do zapamiętania kilku sentencji (podobnie jak do
przypomnienia niemieckiego, mimo wiszącej nad łóżkiem tablicy z gramatyką). Być
może wynikało to z faktu, że kiedy inne grupy brały lekcję dziesiątą, mu już
kończyliśmy dwunastą, a i tak mieliśmy mieć ponoć dwie lekcje opóźnienia. Kiedy
większość z nas nie opanowała jeszcze porządnie poprzedniej lekcji, braliśmy
następną, która niejednokrotnie wymagała dobrej znajomości poprzedniej. A
podręcznik był odstraszający. Jedyny kolor poza czernią i bielą, to była żółta
okładka. Już wiem jak się czują obcokrajowcy uczący się polskiego… Łacina pod
tym względem kojarzy mi się bardzo z naszą ojczystą mową. Nie boję się łaciny.
Nie przeraża mnie ona. Po prostu, zrażono mnie do niej. Bo zaczynałem od piątki
na koniec semestru, a potem z trudem walczyłem o trzy i pół, potrafiąc
jednocześnie napisać poprawę z DWÓCH obszernych kolokwiów na 4 każde. Tylko
miałem wtedy motywację. Mam świadomość tego, że gdybym CHCIAŁ i przysiadł, to
bym łacinę opanował. I niemiecki również.
Jest tu
pewna skrajność, jak widać. Właśnie piszę już dziesiątą stronę tej notki,
podczas gdy o łacinie pewnie nie napisałbym więcej jak pięć. NIE KOCHAM łaciny,
ale kocham japoński, ale oba języki darzę szacunkiem. Nie twierdzę, że trzeba
uczyć się japońskiego, bo jest taki fajny, a łacinę porzucić bo jest be. De gustibus non est disputandum, żeby
nie było. Czyli „o gustach się nie dyskutuje”. Nie twierdzę, że japoński jest w
czymkolwiek lepszy od innych języków, za wyjątkiem grzeczności i faktu, że
naprawdę trudno jest tam porządnie rzucić mięsem. Twierdzę, że to, czy będziesz
się go bał czy nie; czy będzie on straszny czy nie zależy od podejścia i
nastawienia. Jak widzicie, nie ukrywałem, że niekiedy może on być trudny i
niezrozumiały albo przynajmniej czasochłonny. Jestem tego świadomy. Anna Ikeda
w swojej książce „Życie jak w Tochigi” opowiadała o chłopcu, synu rolników,
który w wyniku wypadku stracił rękę i nogi. Chłopca uczyła angielskiego kiedyś
w przyświątynnej szkole, gdzie był bardzo niegrzeczny, ale po wypadku jego
rodzice poprosili (i zatrudnili) o naukę w domu. Tam chłopiec okazał się być
inny. Piszę o tym, bo chłopak miał taki zapał do nauki, że PRZECZYTAŁ oxfordzki
słownik. PRZECZYTAŁ słownik. Albo historia Japończyka, który nauczył się
polskiego ze słownika i mówił z wyraźnie inaczej, ale bez błędów wymawiał słowa
takie jak Gdańsk czy Suwalszczyzna, które są zmorami. No ale jak się ma
podejście, że trudne i nie warto marnować czasu…
Clou? Jak się chce, to się da. A jak się nie chce,
to się psioczyć będzie.
Bibliografia:
Strony Internetowe:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kanji ; 14 II 2015
http://pl.wikipedia.org/wiki/Standardowy_j%C4%99zyk_mandary%C5%84ski ; 14 II 2015
http://nihongoichiban.com/blog/ ; 14 II 2015
Publikacje książkowe:
Krassowska-Mackiewicz, Ewa; Japoński mów, pisz i czytaj, Wydawnictwo Edgar, Warszawa 2009
Krassowska-Mackiewicz, Ewa; Słownik japońsko-polski, Wydawnictwo Edgar, Warszawa 2011
Krassowska-Mackiewicz, Ewa; Słownik polsko-japoński, Wydawnictwo Edgar, Warszawa 2013
Nowak, Bogusław; Słownik znaków japońskich, Wiedza Powszechna, Warszawa 1995
podręcznik Minna no nihongo (oryg. みんあの日本語); second edition, 3A Corporation, Tokyo 2012 (first published Tokyo 1998).
Ikeda, Anna; Życie jak w Tochigi na japońskiej prowincji, Poradnia K sp. z o.o., Warszawa 2012
Copyright:
Kitsune piszaca Haiku, copyright by me (Konrad Włodarczyk) 2015, all rights reserved
Postać Kitsune Copyright by me (Konrad Włodarczyk) 2015, all rights reserved.
Postać Kitsune Copyright by me (Konrad Włodarczyk) 2015, all rights reserved.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz