Kilka minut zastanawiałem się nad tytułem.
W sensie, że mógłby być bardziej "click-baitowy",
ale nie jest. Nie chodziło mi o to, aby wielbiciele "innych komiksów"
po kliknięciu w post czytali go wkurzeni
by się przekonać, że wcale nie ma po co. Bo przecież ja komiks lubię i
doceniam, ale mangi są, były i długo będą lepsze. Dla mnie. Dla innych nie
muszą.
Po
pierwsze, aby zrozumieć ten temat, trzeba wiedzieć jak wygląda rynek "zachodni"
i japoński, a na to największy wpływ mają... prawa autorskie. Nie zamierzam się
rozwodzić, ale wystarczy powiedzieć kilka zdań wytłumaczenia. Otóż, gdybym
chciał wydać komiks na zachodzie, to nań musiałby się zgodzić jakiś wydawca i
to on miałby nad nim władzę. Konkretniej: musiałbym mu tą władzę (w postaci np. zbywalnej częsci praw autorskich) dać, ponieważ
inaczej się nie zgodzi. Ostateczne zdanie ma wydawca i to on "łaskawie"
wydaje mój komiks lub każe zrobić odpowiednie zmiany. I może zawsze go przestać
wydawać. Z różnych powodów. W Japonii jest na odwrót. Nadal jakieś wydawnictwo
musi się zgodzić, ale władza nad dziełem jest po stronie autora i to on
decyduje czy historia się zakończy czy będzie szła dalej. On decyduje co się w
niej pojawi itd. Na zachodzie, jak chcesz zamówić kontynuację (np. kolejne
odcinki/rozdziały) to rozmawiasz z wydawcą, a w Japonii z autorem. I jest to
jakieś uproszczenie, w obu przypadkach. Na potwierdzenie, że tak jest przytoczę
sytuację Dona Rosy, który do dziś ma problemy z uzyskaniem pieniędzy za swoje
prace przy Kaczorze Donaldzie (dawne czy aktualne przedruki), bo
"Disney" czy odejście wielu artystów z Marvela i założenie Image
Comics właśnie z powodu praw własności do postaci i historii. Odwrotna
sytuacja miała miejsce w Japonii kiedy Yukito Kishiro wycofał licencję na
wydawanie Battle Angel Alita po nie
wyrażeniu swojej zgody na proponowane przez wydawcę zmiany (komiks ma obecnie
światową reedycję) czy Akamastsu Ken, który zakończył Negimę po spięciach z
wydawcą. Obie sytuacje niemal niemożliwe w Ameryce, w której to wydawca po
prostu zrobiłby po swojemu. Również dla odwrócenia sytuacji i pokazania
odwrotnych przypadków. Wspomniane wyżej Image
Comics. Nad Super Sentai czy Kamen Rider pracowało wielu twórców, to
jednak Toei pozostaje ich właścicielem i mocodawcą.
Owo
podejście kształtuje rynek. Jeśli wydawca decyduje co wyda, to wiele historii
odrzuci, bo nie będzie ryzykował dla tytułów, które mogą się nie sprzedać. Ale
jak pozwolić się wydawać artystom - np. w formie znanej z Japonii tygodniowych
wydań zbiorczych zawierających jeden rozdział wielu tytułów - to nagle na rynek
trafia wiele, różnych tytułów. Niektóre
kończą się po kilku rozdziałach, a inne trwają latami. Część z nich zyska
popularność, a część zostanie zapomniana. No sami zobaczcie: klik!. Patrzcie ile znanych tytułów
wychodzi/wychodziło w ten sposób - a to tylko jeden z takich magazynów. Zresztą,
wystarczy też powiedzieć, że w sporej liczbie przypadków jeśli chodzi o komiks
zachodni ludzie znają raczej wydawcę, podczas gdy w Japonii to bardziej autorów
kojarzy się z tytułami, a wydawnictwo pozostaje w tle. Rozmywa się to również przez to, że Spider-Mana pisało już tak wiele osób, że... No, ale przejdźmy już
do sedna.
Może
na sam początek - To nie jest tak, że podanych tu powodów nie da się przypisać
zachodnim komiksom i wszystkie [zachodnie komiksy] są "takie same". Thorgal
czy Savage Dragon albo inne komiksy z
Image Comics różnią się od Komiksów
Wielkiej Dwójki. Należy jednak pamiętać, że dla wielu osób słowo
"komiks" kojarzy się z komiksem superbohterskim Marvela i DC i
ewentualnie Kaczorem Donaldem. Okres, kiedy w moim życiu przyszedł moment, iż
musiałem z czegoś zrezygnować, przypadł jeszcze na takie myślenie i czasy,
kiedy o inne tytuły niż takie, było trudno. Dziś, z perspektywy czasu, patrzę na to i
dzielę swoje powody na dwie grupy: na te związane z Marvelem i DC i te ogólne.
I tak je omówię.
MARVEL & DC vs. MANGA
ŁATWOŚĆ W CZYTANIU
Załóżmy, że chcesz optymistycznie przeczytać wszystko
co wydano o Punisherze. Albo Teen Titans.
Chronologicznie. Powodzenia. Nie mówię o ilości materiału. Bardziej o
konieczność ustawienia tegoż. Wszystkich serii, miniserii, annuali. Zgrania z wydarzeniami ogólnymi (np. wszelkimi Crisis on X, Civil War, Dark Reign itd.), które wymagają skoków w bok. A
przecież sytuacja Avengers, X-Men,
Spider-Mana, Batmana czy Supermana
jest o wiele gorsza. Chęć zapoznania się
ostatnią trójcą to mnóstwo tytułów dodatkowych. A teraz weźmy na tapetę Detective Conan. Gdzie zaczynasz? Chapter 1, volume 1. Gdzie kończysz? Obecnie chapter 1003, volume 94.
Trudniejszy temat. Captain Tsubasa. Wejdźcie sobie na Wikipedię i
odnajdźcie spis mang o Tsubasie. Jakbym na ta listę nie patrzył, przyjemniejsza
niż jakakolwiek lista od Marvela czy DC. No po prostu zaczynasz w punkcie
"A", kończysz w "B". So
simple.
ŁATWOŚĆ W
KOLEKCJONOWANIU
Komiksy wychodzą w zeszytach, od których sprzedaży
(pokrętny temat) zależy to, jak długo komiks będzie wydawany. Czytanie tego
jest fajne. Wygodne. Z punktu widzenia kolekcjonowania tego, nie jest już tak fajnie.
Trwałość to jedno, a miejsce to drugie. Po prostu wygodniej jest przechowywać komiksy
w formie książkowej, zbiorczej. Komiksy zeszytowe wymagają dla swojej trwałości
specjalnych koszulek i obchodzenia się z nimi. A wydanie zbiorcze jest
trwalsze, choć przyznam szczerze, zeszyty komiksowe to swoiste perełki. W
przypadku mang, poza wydawaniem cotygodniowym kolejnych rozdziałów, co jakiś
czas dostajemy tankoubon, czyli
wydanie zbiorcze. Niemal zawsze. A już na pewno tak są wydawane lokalizacje
mang. Wynika to z faktu, że z założenia wydanie tygodniowe zawiera kilka-kilkanaście
różnych serii oraz jest przeznaczone do utylizacji - późniejszego zniszczenia z
racji również np. niskiej jakości papieru. Ot taka specyfika rynku - stąd
akurat wolę zeszyty zachodnie. Trzeba jednak przyznać, że forma japońska
pozwala wybić się o wiele większej liczbie serii. Również mam też pewność, że
za jakiś czas jakaś manga wyjdzie w formie tomiku, który jest lepszej jakości i
zawsze się będzie dobrze prezentował... Sami popatrzcie na zdjęcie z nagłówka.
Sęk tym, że system wydawniczy w Ameryce nie
gwarantuje niczego. Ani historii z ulubionym bohaterem. Ani logiki pojawiania
się (Wolverine potrafił być w tym samym czasie w trzech różnych miejscach... klik!). Ani
tego, że jutro nie pojawi się informacja o kasacji serii, zmianie numeracji,
kolejnym tie-in czy Bóg wie czym jeszcze. A to jest wierzchołek. Konkretniej:
sklep jeszcze przed wydaniem komiksu KUPUJE dany komiks, który potem sam już
musi sprzedać. Niesprzedane egzemplarze nie wracają. One są już liczone jako
kupione. A skąd przy nowej serii ktoś ma wiedzieć jak się to sprzeda? Dlatego
pierwsze numeru często mają występy gościnne. Jakość komiksu nie ma znaczenia.
Postaci nie mają znaczenia. Historia również. Oczywiście, jeśli chodzi o to, ile komiksów zamówi sklep, a nie ile ich faktycznie sprzeda. A jak seria padnie po 10, 5 czy
20 numerach nie masz gwarancji wydania zbiorczego. Albo dostaniesz je wraz z
kilkoma innymi zeszytami. A teraz wisienka: sklep kupuje numery z
TRZYMIESIĘCZNYM wyprzedzeniem. Wow. Z tego co wiem, tak jest w Marvelu. Jeśli u
konkurencji jest lepiej, chwała im za to. Dlatego łatwiejsze jest
skolekcjonowania Thorgala czy Trolli z Troy. Z tych samych powodów co mangi.
Kolejną kwestią jest to, że skoro również same serie
są bardziej jednolite tzn. łatwiejsze w podążaniu za nimi, to również o wiele
łatwiej jest taką serię zebrać w całość. A weź tu skolekcjonuj wszystko o Justice League albo Avengers... Niech nawet będzie sam Spider-Man. Wieźcie mi, łatwiejsze jest skolekcjonowanie wystąpień Wolverine'a niż Firestar. Wonder Woman niż
Red Tornado. A nie ułatwia tego fakt,
że komiksy o nich dalej wychodzą lub będą wychodzić. Podziwiam ludzi, którzy w jakikolwiek sposób
są wstanie coś takiego opanować. I dlatego kolekcje w rodzaju Wielkich Kolekcji
Komiksów Marvela/DC czy zbierana
przeze mnie "Superbohaterowie Marvela"
dalej się sprzedają. Odwalają za czytelnika część pracy. W przypadku mang,
dajcie mi bohatera - dowolnego - a ja wam w mniej jak godzinę, a na pewno w
jedno popołudnie, dam pełną listę do kupienia/zapoznania się.
CENA I KOSZTY
Komiksy - wszystkie - nie należą do taniego hobby.
Wynika to z praw popytu-podaży. Stosunkowo niewielka grupa odbiorców (popyt)
daje niską podaż, a ta wpływa na cenę - aby się opłacało, trzeba ją podwyższyć.
Komiksy w USA schodzą miesięcznie po kilkadziesiąt do stu kilkudziesięciu
tysięcy egzemplarzy. W przypadku Japonii są to setki tysięcy, a nawet miliony.
W skali roku. W Polsce... cóż... Kilka tysięcy maksymalnie. Jeśli więc ktoś w
tym kraju chce kolekcjonować komiksy i jednocześnie nie musieć ich potem jeść i
popijać wodą, to mangi są tańsze. Średnio. Oraz łatwiejsze w dostępie. Oprócz
bowiem Empików i sklepów internetowych są jeszcze... konwenty. A tych mangowych jest więcej niż komiksowych
i ogólnych razem - bo na takich są odpowiednie stoiska. Wpływa również na to
fakt, iż mangi wydawane u nas to skończone historie (np. Sailor Moon, Pandora Hearts), wielkie tytuły (Kuroshitsuji, One Piece) albo krótkie tytuły (Slayers, Heart no Kuni no Alice). Z tego co wiem, wydawcy również
celują w takowe, dzięki temu zmniejszają istniejący w Polsce trend do spadku
sprzedaży po pierwszych tomach. Oznacza to, że nawet jak muszę sprowadzać, to
ogólnie wyjdę na tym lepiej. Mam pewność, że wydawca - o ile nie upadnie - to
wyda całość (chodź jest też przypadek Usagi Yojimbo). Przy takich założeniach,
dajmy na to, chcę skompletować wszystko o Naruto. Pełna lista: 72 tomy główne,
dwie serie anime (220 oraz 500 odcinków), jeden spin-off, 11 filmów oraz Boruto
- obecnie wychodząca manga. Zajęło mi to jakieś 5 minut. Łatwe do policzenia i
oszacowania kosztów. A przy X-Men wiem tylko gdzie zacząć... I teraz widzicie,
kompletowanie Naruto mogę sobie rozbić na lata. Jeden tom na miesiąc, jeden
film na rok. Cokolwiek w tym stylu. Widzę koniec, nawet jak będę musiał
kompletować 20 lat. X-Men mogę nigdy nie skończyć.
Inna kwestia. Przeciętny tomik mangi kosztuje do 20
złotych. Kupowany w sklepach internetowych wydawców, a nie w np. Empikach,
jeszcze taniej (16-18 zł). Więcej, jak jest to wydanie zbiorcze lub grubsza (w
sensie więcej kartek) sprawa. Właśnie sprawdziłem ceny na Mucha Comics... No po
prostu są droższe. Co wcale nie znaczy, że drogie, jeśli wziąć pod uwagę
parametr cena/jakość czy cena/zawartość. A jeśli mam stały budżet, powiedzmy
100 złotych, to pięć serii mang mogę regularnie kupować. Lub jeden-dwa wydania
zbiorcze od Muchy. Nie wspomnę o kosztach sprowadzania.
ZACHÓD vs. JAPONIA
DOBRA HISTORIA MUSI
MIEĆ ZAKOŃCZENIE
Albo inaczej. Wiele komiksów zachodnich nie umiera
wraz z ich twórcami, a przez to zaczynają coraz bardziej przypominać Marvela. Część tak. Bohaterowie tacy jak Spider-Man czy Batman
pisani są od przeszło półwieku. Ile nowych opowieści jesteś wstanie wymyślić?
Ile razy na nowo napisać tą samą postać? Zresztą, kiedy skończą się opowieści o
nich? Nie w najbliższym czasie. Nawet mangacy wiedzą, że nie da się nie wypalić
w długiej serii i wcześniej czy później decydują się zakończyć tytuł. W
przypadku mangowych tasiemców - One Piece, Naruto, Bleach, Dragon Ball czy
Detective Conan - możemy liczyć na zakończenie. Niektóre się już skończyły
(Bleach 74 tomy, Naruto 72, Dragon Ball 42), a inne nie (One Piece 89+,
Detective Conan/Case Closed 94+), ale i tak raczej kiedyś się zakończą. A nawet
jeśli nie, nie będą regułą.
Jest to rzecz mocno subiektywna. Ale trzeba przyznać
rację, że z pisaniem historii wiąże się fakt, że COŚ SIĘ MUSI DZIAĆ.
Dwadzieścia rozdziałów o tym jak się je, pije, chodzi do pracy, śpi czy uczy
nie są tak zajmujące jak dwa, w których historia idzie do przodu, a my
poznajemy kolejne jej elementy - choć - o dziwo - mam u siebie mangi, które
takie są. Trzynaście tomów o niczym, a jednak nadal fajnie się czyta. Problem
jest z tym taki, że każda postać jest materiałem skończonym. Historia, która
nie ma końca, produkowana cały czas lub nawet z przerwami, rodzi pewien problem.
Problem świeżości pomysłu, znudzenia (autora i czytelników), dragonbalizacji* (ot i mamy przykład złego elementu, który jest częsty w mangach), zastępowalności
postaci, ich wieku, żywotności. To już nie chodzi o to, jak długo można pisać o
Spider-Manie czy Thorgalu, ale jak długo może on
żyć, nadal będąc sobą. Ile tragedii i walk można zmieścić w jego historiach.
Problem ten urasta do rangi tego, że ŻADEN scenarzysta nie pamięta wszystkich
tych zdarzeń i pisze po prostu dalej, tak jak mu się wydaje lub nakazuje. Przecież
czytając Pottera widać było wyraźnie, że Rowling nie pamiętała w tomie trzecim
co napisała w pierwszym... A to nie są aż tak długie historie. Z tych samych powodów seriale mają skończoną liczbę sezonów, albo ciągną się jak opere mydlane i mają coraz durniejszą fabułę. Dopóki komiks ma
konsekwentną fabułę (a nie np. jak kolejne numery kaczora Donalda), dopóty
autor musi wiedzieć, że kiedyś musi skończyć. Dlatego historia "z punktu A
do B" wydaje się mi lepsza. Jest
jak książka, którą już mam, a nie encyklopedia, która w 27 tomie doszła do haseł
na "kra". Część komiksów zachodnich taka jest, ale większość z nich pisana jest pod kątem "w nieskończoność".
WIĘKSZY WYBÓR
I to nie w sensie ilości, a tematyki. Rodzajów mang
jest więcej nić stereotypowa kobieta rozróżnia kolorów fioletu czy różu. I jest
to tematyka wręcz dowolna, jak filmy. Akcja. Kryminał. Fantasy. Slice of life.
Dla dorosłych. Dla dzieci. Dla kobiet. Dla mężczyzn. O sporcie. O gotowaniu.
Horrory. Thrillery. No wszystko. A komiksy zachodnie? Z tym bywa różnie, ale
generalnie jest mniejsza różnorodność tematyczna. Głównie są to komiksy dla
dzieci lub takie, w których jest "akcja" nawet w stylu Walking
Dead. Patrząc na swoją półkę, nie oczekuję "akcji" po komiksach z
Alicją czy Kamisama Hajimemshita.
Haganai... Strażniku domu Momochi... A jednak jest w nich coś, co sprawia, że
chcę je nadal kupować i czytać.
LEPSZE HISTORIE
No to żem poleciał. W tym kontekście, przez
"lepsze" mam na myśli kilka
elementów, ale głównie chodzi o pewną zależność: zdarzało mi się nie doczytać
zachodniego komiksu do końca. Zdarzało mi się żałować kupna takowego albo czasu
poświęconego na zapoznanie się z nim. Przy mangach również, nie ukrywam
(porzuciłem nawet takie pozycje jak Naruto czy One Piece). Różnica między jednym, a drugim polega na
skali zjawiska, które w przypadku mang jest u mnie dużo rzadsze - choć
wykluczam spod niego te tytuły, których nie czytam dalej z powodu braku czasu.
Być może wynika to z faktu, że skoro pieczę nad dziełem ma głównie autor, to
historia najczęściej jest lepiej rozplanowana i poprowadzona? Zawiera jakiś
morał, naukę? Płynącą z niej energię? Może. Historie są raz lepsze raz gorsze. Vampire Princess Miyu było ciężkostrawne
u początku, a Fullmetal Alchemist -
całość - zajęła mi trzy dni. Z tym, że było to 4+6+17 - praktycznie,
wystarczyłaby mi jedna sobota. Takie coś jest u mnie możliwe w przypadku
starszych tytułów, które kupuję w całości (wszystkie tomy na raz), a nie na
bieżąco, ale i tak coś to pokazuje. Nigdy zaś nie zdarzyło mi się z komiksem
zachodnim bym był wstanie się tak zaprzeć. Nigdy.
Ale ciągnąć tę myśl dalej, ale już bardziej
obiektywnie. Fakt, że historie mangowe są (dla mnie) z reguły lepsze - czy też mają
większy potencjał by takowymi być - wynika głównie z tego, że są zaplanowane i
poprowadzone przez jedną, najwyżej kilka, osób, które to spinają. I z reguły
mają zaplanowany/planowany koniec. Czasem kończą im się pomysły (Naruto),
czasem przeginają (Negima) (ach ta nieszczęsna dragonbalizacja), ale za rok nie zastąpi ich inna osoba i nie
pozmienia według swojego, innego zamysłu. Po drugie, są z innego kręgu
kulturowego tzn. są dla nas inne. Mają w sobie powie świeżości.
Niejednokrotnie, łamią nasze, zachodnie, tabu. W tym sensie, że u nas nikt by się o wydanie takiej historii nie
pokusił. Dużą rolę odgrywa również tutaj wielkość rynku. Statystyka podpowiada
nam, że jeśli (liczby z kosmosu) 0,01% historii jest "wybitnych" to oznacza, że przy
tysiącu prób jest to 0,1 historii, a przy stu tysiącach 10. Dlatego też może
takie perełki jak Fullmetal Alchemist
czy One Punch Man są częstsze. A może
nie. Sęk w tym, że w mangach o zajmującą i powiewającą świeżością i
oryginalnością pomysłu historię jest łatwiej. Mnie łatwiej.
CZERŃ I BIEL
Śmieszny argument, co nie? Ale spójrzmy obiektywnie.
Jeden rozdział mangi powstaje średnio w tydzień. Jeden zeszyt komiksu w
miesiąc. A to wszystko spowodowane jest koniecznością nałożenia kolorów. Oprócz
faktu, że znacznie obniża to cenę - druk jest tańszy - to plusem tego również
jest to, że mangi są przez to łatwiejsze w obróbce (klik!).
Z punktu widzenia jednak czytelnika, pomijając aspekt cenowy i czasowy, dostajemy
produkt bardziej dopracowany i graficznie lepszy - przy czym nie oceniam samej
kreski per se, ale jej wykonanie. Rozumiem przez to, to że np. kreska Buscema
czy Romity (nazwiska losowe) może mi się nie podobać, ale technicznie może być
nienaganna. Mam w swojej kolekcji mangi wydawane jeszcze w latach
osiemdziesiątych (tzn. manga powstała w tym okresie). Widziałem mangi z lat
siedemdziesiątych. W swojej kolekcji mam z rysunkami od lat sześćdziesiątych.
Jak mangi utrzymują poziom, tak z komiksami bywa różnie. Bardzo różnie.
Oczywiście nie jest to regułą, ale mimo mniejszego rynku zachodniego, trafia
się tam o wiele większa ilość produktów jakościowo gorszych. Mogę z całym szacunkiem powiedzieć, że nie
trafiłem na jakościowo złą mangę. Jeszcze. Lefielda widziałem sporo, jeszcze z
czasów jak rysował mocno paskudnie(j). Czerń i biel ujawnia jedną cechę. Nie
masz koloru do oddania pewnych rzeczy. Popatrzcie się na Cable'a i Edwarda
Elrica - dwóch panów z metalowymi rękami. Widziałem sporo rysunków Cable'a, na
których w czerni i bieli nie powiedziałbyś tego. Owszem, jest to kwestia desingu tenże. Ktoś kiedyś w ocenie komiksu
narysowanego przez Chrisa Bachalo zauważył, że nie byłoby widać, że Bishop jest
murzynem bez kolorów.
POINTA
A no będzie jakaś. Po pierwsze, to wszystko nie
znaczy, że mangi obiektywnie są lepsze. Również, nie oznacza to, że trzeba się
na nie przerzucić. Ponownie, nie oznacza również, że żaden z tych powodów, ich
części lub całości nie dałoby się przypisać do innych, nie-mangowych, pozycji.
Na myśl przychodzi mi chociażby The Walking
Dead czy inne tytuły, których tytułów (duh) sobie nie przypomnę, a szukać
mi się nie chce. W pewnym momencie swojego życia uświadomiłem sobie, że nie
jestem wstanie nadążać za Marvelem i komiksem zachodnim, a jestem wstanie za mangami i anime. Cenowo, czasowo,
piracąc czy kupując - nie ważne. A kiedy starocie, jak jestem do tyłu z
bieżącymi? Gdzie to zmieścić w moim, małym pokoiku? I tak mnie tknęło na
myślenie, że z żalem podjąłem wtedy taką decyzję. Z pespektywy czasu, uważam,
że dobrze zrobiłem. Sęk w tym, że to źle, bo owo przekonanie wynika z faktu, że
od tamtego momentu jest tylko gorzej (IMO) z komiksem, a nie lepiej. A ja tego dla niego nie pragnę. Jest tylko
jedna część... no dwie, popkultury, którą najchętniej bym ograniczył do
niezbędnego minimum. I żadna z nich nie dotyczy komiksu. Bo temu, to ja z
całego serca kibicuję. Niestety, to chyba jak kibicowanie polskiej
reprezentacji piłki nożnej.
*dragonbalizacja - zjawisko
występujące najczęściej w długich historiach, polegające na nieodpowiednim
zwiększaniu/kontroli wzrostu poziomu siły/mocy postaci, tak protagonistów jak i
antagonistów. Ów wzrost wynika nie ze względu na zmierzenie się z inną jakością
(np. z magiem zamiast wojownikiem), która wymagała by innego podejścia, a
ilością siły (tzn. to nadal jest czołg, tylko potężniejszy). Prowadzi to w
konsekwencji do prezentowania coraz wyższych, bardziej absurdalnych poziomów (np.
większej szybkości i udźwigu) i coraz bardziej "wydumanych" i
"dziwnych" technik. Innymi słowy: im więcej masz wody tym większy
garnek potrzebujesz do jej zgromadzenia - inaczej niż w przypadku kiedy zamiast
wody jest sok czy kisiel, czyli po prostu inna substancja. Sama dragonbalizacja
nie jest czymś złym, o ile tempo wzrostu siły postaci jest utrzymane na
odpowiednim poziomie. Dla przykładu: w Dragon Ball już podczas pierwszego
turnieju Kamesenin i Krilin byli bardzo szybcy - obejrzyjcie sobie odcinek 24,
kiedy wykonali serię ciosów itd. w 0,2 s.
A teraz wyobraźcie sobie jak musiało być później...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz