Search this blog/このブログの中でさがす:

środa, 11 grudnia 2019

Wykute w ogniu tatary.


Źródło Własne.
              
Kiedyś napisaliśmy Wam, czemu warto uczyć się języka Japońskiego w krakowskiej Mandze. I jako jeden z argumentów powiedziałem, że w cenie kursu jest bezpłatny wstęp do muzeum, a niekiedy i na organizowane atrakcje. Niedawno skorzystaliśmy z tej możliwości w wyjątkowy sposób: by poznać nihontou od samych Japończyków. Bo widzieć proces kucia i hartowania ostrza na filmikach w Internecie to jedno. A zobaczyć na żywo to drugie. Móc porozmawiać z fachowcami o ich pracy i poznać wiedzę, której Internet nie zna. Dziś więc lekcja o nihontou, a szerzej wszelkich ostrzach, bo i naginata i yari się znajdą.


Wszystkie prezentowane na zdjęciach ostrza pochodzą ze zbiorów muzeum Bizen Osafune.
Szabla uchigatana. Źródło Własne.

                Mamy w swoim sercu szczególne miejsce dla broni białej, a już dla japońskiej w szczególności. Nie było więc innej możliwości, by wybrać się na serię wykładów o nihontou i kuciu japońskich ostrzy, towarzyszące wystawie kilkudziesięciu ostrzy przywiezionych specjalnie z Japonii z Muzeum Miecza Japońskiego Bizen Osafune. Całe wydarzanie miało tylko jeden zgrzyt i od niego zaczniemy.

Szabla tachi. Źródło Własne.
                W dwóch wpisach poświęconych broni siecznej wspomnieliśmy, że tak zwana katana nie istnieje, a konkretniej jest to określenie ogólnikowe, na każdą długą, japońską broń sieczną lub jako synonim uchigatany. Ta rozbieżność sprawia, że tak naprawdę nigdy nie wiadomo o czym jest mowa. Czy rozmówca ma na myśli również wakizashi, tachi czy tsurugi czy tylko japońskie szable Właśnie - szable, nie miecz. Japońskie miecze to ken i tsurugi (są to odczytania tego samego znaku ). Natomiast większość pozostałych typów to szable lub sztylety oraz noże. W owym wydarzeniu oba określenia, katana i miecz japoński, były nagminne. O ile pierwsze jest w jakimś stopniu akceptowalne, tak druga kwestia niezmiernie nas drażni. Jej obecność jest oczywista - wynika bowiem z utrwalone w języku potocznym błędu merytorycznego w nazewnictwie. Błędu, który podczas wykładów "zmusił" do określenia tantou (SZTYLETU!) czy naginaty (BROŃ DRZEWCOWA) również mieczem.

Ostrze naginaty. Źródło Własne.
                Jednakże, mieliśmy okazję porozmawiać o tej kwestii z samą Panią dyrektor Mangghi, Panią Doktor Bogną Dziechciaruk-Maj o tym problemie. To była bardzo fajna rozmowa, ponieważ obie strony - My i Muzeum - wykazaliśmy się zrozumiem sytuacji i powodów wyboru nazewnictwa przez obie strony. Wystosowaliśmy więc prośbę aby przy następnych wystawach po prostu dodać zdanie-dwa wyjaśnienia i swobodnie dalej używać określenia miecz - jako tego, którego stosowanie wynika z głównie troski o zwiedzających. Dostaliśmy odpowiedź, że Muzeum rozważy taką opcję  w przyszłości. Dlatego mogę powiedzieć, że to jest w sumie niewielki zgrzyt, ponieważ nie mogę własnymi preferencjami zagłuszyć głosu Muzeum, które stara się być tutaj maksymalnie profesjonalne, przyjazne dla zwiedzających, a jednocześnie nie odgrywać roli eksperta militarystyki, którym nie jest. Brawo. I również, nie zabieraliśmy wcześniej głosu w tej sprawie bo aż do dnia tych wydarzeń, stanowisko Muzeum nie było nam w pełni znane.

Szabla uchiganata,
                Pomijając jednakże tą kwestię, a przechodząc już do samego wydarzenia. Musimy je podzielić na trzy części: wykłady, pokazy i wystawę. Wykłady  głosili sami eksperci z Japonii, który nie są tylko teoretykami, co i praktykami przedstawionych rzeczy. Należy docenić fakt, że wykłady były proste, dostosowane do laika, a jednocześnie przekazywały poziom wiedzy akademickiej. Sporo osób je chwaliło. Mnie niestety przeszkadzał fakt, że tytuły odbiegały czasem od treści, a czas trwania krótszy niż planowano. Niemniej jednak, były one ciekawe. Nie można tego im odmówić. Taka sprawa jest również rzadkością. Wiedza w Internecie jest różnej jakości, a ta była po prostu dobra. Nie codziennie dowiadujesz się, czemu "techniczne" ulepszenie pozyskiwania rudy okazało się krokiem wstecz.

Grot yari. Źródło Własne.
                Najciekawszą częścią były same pokazy. Oczywiście, w skróconej formie - ciężko bowiem w trzy godziny pokazać co najmniej dwutygodniowy proces. Mimo to, zostało pokazane jak ciężką pracą jest bycie kowalem, a tym bardziej tak bardzo specyficznym kowalem. Mistrzowie wykuwania japońskich ostrzy bowiem trzymają się dalej starych metod, bo jak się dowiedzieliśmy z wykładów nowe metody czy techniki nie dają często zadowalających rezultatów. Do tego dochodzi fakt, że "prawdziwa katana" musi być wykuta z odpowiedniej rudy tzn. z stali tamahagane co wymusza specyfikę procesu - tzn. konieczność wielokrotnego składania. Stal ta bowiem nie jest stalą wysokiej jakości.

                Pokazy trwały trzy godziny. Tyle mniej więcej trwało oglądanie pracy mistrzów wraz z komentarzem. Można było zadawać pytania i dowiedzieć się wielu, ciekawych rzeczy. W końcowej fazie, nawet podejść nieco bliżej i obejrzeć same narzędzia czy piec tatara. Dla wielu pewnie nie jest to nic nadzwyczajnego, ale nie każdy z nas może podpatrzeć pracę prawdziwego kowala, niezależnie od tego, przy czym on pracuje. Mistycyzm, jakim otoczone jest tradycyjne kowalstwo japońskie i same nihontou dodatkowo sprawia, że prawdziwych, nie przekłamanych informacji w Internecie czy programach popularnonaukowych jest niewiele. A tu mamy informacje z pierwszej ręki.

Źródło Własne.
                Ostatnim elementem jest wystawa. Musimy podziękować naszemu byłemu już nauczycielowi języka Japońskiego. Miyanaga-Sensei zaaranżował wystawę w ten sposób, że każdy bez problemu jest wstanie dostrzec wszystkie elementy ostrzy. Tym bardziej, im bardziej się ktoś orientuje na co patrzeć i czego szukać. Ta część akurat jest dość dobrze w Internecie opisana, więc można przyjść przygotowanym. Piękno ostrzy leży w szczegółach, które na wystawie zostały dobrze opisane - i to jest stały pozytyw wystaw w Mandze. Prawda, że jeśli ktoś się zna, to zobaczy więcej, ale docenić piękno i kunszt może każdy.

                Jak więc możemy ocenić całe wydarzenie? Lisiastycznie.  Dajemy dziewięć ogonów na dziewięć. Pełna moc lisa! Tym bardziej, że przygotować wydarzenie i wystawę tak by laik, pół-laik, ćwierć-ekspert i ekspert byli zadowoleni i wyszli ukontentowani, to nie lada wyzwania.

                A tu się to udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz