Search this blog/このブログの中でさがす:

poniedziałek, 2 sierpnia 2021

Hade ni ikuze! Kaizoku Sentai Gokaiger! Czyli jak wkręciłem się w Super Sentai!

 

Gokai Red - źródło własne. Gokaiger są własnością Toei Ltd.

               Zastanowienie się jak powinienem zacząć pierwszy akapit o serii, od której zaczęło się dla mnie wszystko, co związane z tokusatsu i serii, która najbardziej odmieniła moje życie nie zajęło mi dużo czasu. Odrzuciłem kilka głupich wersji i zdecydowałem się wam opowiedzieć historię. Ale na zasadzie, za którą mnie często się strofuje: mianowicie, czasami, odpowiedź na pytanie trzeba zacząć od samego początku. Początku początków. Dla mnie bowiem historia wejścia w świat Super Sentai, zaczynając od Kaizoku Sentai Gokaiger, 35 serii Super Sentai, zaczyna się… w 1991 roku. Czyli na 20 lat przed startem tej serii. I jest to historia mojego życia jako Geek. Posłuchajcie więc, jak doszło do tego, że Gokaiger wciągnęło mnie w Sentai, a ci w tokusatsu.

 

               Może to się wydawać dziwne, ale kto nas czyta regularnie, to już wie czemu historia zaczyna się w 1991 r. Co prawda moglibyśmy się jeszcze cofnąć o 16 lat, a potem jeszcze wcześniej, ale nie ma to aż takiego sensu. Dla wielu bowiem z Nas, zachodnich Geeków i Otaku, historia Super Sentai zaczyna się od Sami Wiecie Czego, a tych nie byłoby gdyby nie sukces Jetman, który uratował franczyzę oraz upór i zapał Haima Sabana, który zaowocował w 1993 roku pierwszym sezonem Mighty Morphing Sami Wiecie Co, którzy trafili do Polski w 1995 roku na kanał Polsatu.

 

               Oczywiście, tu potrzebne jest szersze tło dla mojej historii. Od zawsze byłem geekiem – albo, dla ścisłości, od zawsze lgnąłem do geekowskich zainteresowań. Komiksów, kreskówek itd. Zwłaszcza lubiłem superbohaterów, a już w szczególności marvelowskich. Przemiana ustrojowa nie spowodowała, że było łatwiej o cokolwiek typowo geekowego w sklepach, ale to nie znaczy, że było źle. Czerpało się głównie z telewizji (było sporo „bajkowych” segmentów w ramówkach Polsatu, TVN czy RTL7), trochę z komiksów (dzięki Wam, TM-Semic!), rzadziej z gier i książek. Gdybyście poszli wtedy do sklepu, to co najwyżej znaleźlibyście coś z klasyki Disneya i tyle. Za to telewizja i komiksy dawały nam wiele.

 

               Nigdy nie wyrosłem z bycia geekiem, a bycie urodzonym w latach osiemdziesiątych promowało do bycia nim, bo choć czasy się zmieniały: to lata dziewięćdziesiąte były bogate, ale kolejne dekady były coraz bogatsze w geekowskie rzeczy. Pojawiły się komputery domowe, Internet czy telewizja satelitarna. Z racji splotu wydarzeń: zaniku anime w TV, dalszego braku pieniędzy na mangi (plus trochę ostracyzmu), moje zainteresowanie Japonią zmalało na rzecz typowo zachodniego geekowstwa. Pojawiło się u mnie granie w RPG i zachłyśnięcie się fantasy, kultowe gry  jak Baldur’s Gate 2 czy Diablo 2 itd.

 

               Gdzieś mniej więcej na trzecim roku studiów, w 2009 roku, odkryłem, przy licznych podróżach do Empiku, magazyn Otaku. To on przywrócił na nowo zanikłą fascynację mangą i anime, a co szybko przerodziło się w Japonofilstwo. Moja miłość do Japonii rosła w takim tempie, że nawet się samemu języka uczyłem, kupiłem pierwsze mangi za pierwszą wypłatę po studiach i kupowałem kolejne książki z nią związane. Różnica była duża, bo po pierwsze był to już okres kiedy było mnie stać na różne rzeczy, a po drugie były one dostępne coraz szerzej. Z czasem, kupowałem wszystkie, wychodzące magazyny o mandze i Anime oraz kolejne serie mangowe zapełniały moje półki. Gdzieś mniej więcej w 2011 roku zdecydowałem o pójściu do seminarium zakonnego. Jak bardzo to było istotne, niech powie wam fakt, że japońska część mojej kolekcji Geeka była jedyną, która podróżowała ze mną w owym czasie.

 

               Gdzieś latem 2012 roku, jeszcze nadal w seminarium, naszła mnie ochota na nadrobienie Sami Wiecie Czego, których skończyłem gdzieś w okolicy 3 sezonu MMPR, po zmianach godzin nadawania itd. Pokonało mnie Sami Wiece Co Turbo. Ale z pomocą przyszedł, dziś byśmy powiedzieli influencer, Linkara, który publikował wtedy filmiki z skróconą historią kolejnych sezonów (klik!). I się zaczęło je oglądać.

 

               Zanim pójdę dalej, warto podsumować, jakim byłem wtedy Geekiem. Ówcześnie byłem Waletem Wszystkich Kolorów (Jack of All Trades). Zajmowałem się niemal każdą dziedziną geekostwa i miałem na to czas. Oczywiście, nie znaczy, że zagrałem, obejrzałem czy przeczytałem wszystko: to rzecz nie możliwa. Bardziej raczej – orientowałem się, co gdzie dzwoni. W 2012 roku więc byłem na bieżąco w co ważniejszych mangach, anime, grach, komiksach Marvela (DC nie lubiłem więc skipowałem), ale wiecie: każda z tych rzeczy jest czasochłonna sama w sobie. Więc gdy doszło tokusatsu… Ale może po kolei. Generalnie chodzi o to, że ówcześnie byłem geekiem od wszystkiego czyli niczego.

 

               Ten jeden odcinek Linkary o Sami Wiecie Co Ninja Storm, jest dla mnie najważniejszy, bo finalnie to za jego pośrednictwem ukształtowałem się bardziej jako Otaku z domieszką Geeka, a nie odwrotnie. To w nim wspomina, że na 35 rocznicę Super Sentai Japończycy zrobili film, w którym wszyscy z nich uczestniczą w wielkiej bitwie. Takich rzeczy się raczej nie zapomina.

 

               Jest 31 grudzień 2012 roku, jest między 20, a 21 kiedy oglądam filmik Linkary. Wtedy miało się jeszcze inne podejście i opinię co do japońskiego sposoby produkowania popkultury, więc pomyślałem „A co mi tam! Obejrzę ten film! Albo będzie dobre albo tak głupie, że aż dobre!”. Jest godzina ~23:30, a ja szukam napisów bo musze obejrzeć jeszcze raz. Obejrzałem bez napisów nie rozumiejąc NIC i się zakochałem. Co tam nowy rok, 10 minut po północy oglądałem po raz drugi, kończąc koło 1:30  nocy. Ja chcę więcej! Gdzie są odcinki?! Dajcie mi odcinki! Na koniec dnia miałem blade pojęcie o Gokaiger, jeszcze bledsze o Super Sentai, jeden film za sobą i 4 odcinki obejrzane. Jeszcze w styczniu skończyłem Gokaiger i zacząłem Go-Busters, taka to była miłość.

 

               W 2013 kończę też przygodę z seminarium, w 2014 zaczynam przygodę z MLP, profesjonalną naukę Japońskiego, by po roku myślenia, w 2015 założyć bloga, z zamysłu ogólno-popkulturowego. Jeszcze wtedy byłem na bieżąco z wieloma rzeczami, ale jak wiecie: co jest do wszystkiego jest do niczego. Już i tak odstawałem z DC czy grami, z czasem więc, z różnych względów, odpadały kolejne elementy, z którymi chciałbym być, ale już nie dawałem rady być na bieżąco, jak amerykański komiks czy RPG na rzecz Japonii i mojego bloga. Od maja 2015, odkąd regularnie zacząłem wpisy o Super Sentai, ów przerodził się nie wiadomo kiedy w blog głównie o tokusatsu z przyległością Japonii i domieszką innych popkulturowych rzeczy. Dwa lata później, wszedłem również w świat Kamen Riders, a od 2019 stopniowo zmieniać się w fana Resident Evili. Wszystko z powodu Kaizoku Sentai Gokaiger.

 

               Nie chcę się rozwodzić dalej nad tą historią, ale krótko: to jest taki splot wydarzeń, który poprowadził mnie do stanu dzisiejszego. Nie zarysowałem tego tak wyraźnie, ale przez cały ten okres towarzyszył mi głód. Głód, związany z faktem, że nie było mnie stać na x rzeczy. Na komiksy, na figurki, na pewne gry czy na mangi. Musiałem bardzo ostrożnie dobierać, co chcę mieć i na co mogę wybłagać pieniądze. Aż do czasu zaspokajałem go, tym co było dostępne – najpierw w TV, a potem w Internecie – ale jak wiemy, substytuty są substytutami. Jeśli ktoś jest głodny pierożków gyoza, pierogi z mięsem go nie ugaszą. Owszem, tak samo wypełnią brzuch, ale to nie będzie to samo. Więc kiedy później miałem już możliwość, zaczęło się jego zaspokajanie: zacząłem spełniać głęboko skryte marzenia i pragnienia. Pierwsze figurki, mangi czy Anime.

 

               To on, ten głód,  pokierował mnie w stronę powrotu do mangi i anime. Miałem już wtedy ukształtowany gust i przesyt zachodem, gdzie często wszystko jest na jedno kopyto, doprowadził do zachwytu wschodem, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie i wszystko jest inne. Gdzie, z naszej perspektywy, „wszystko jest lepsze”. Oczywiście jedno i drugie to ułuda i tak naprawdę i zachód jest różnorodny, a wschód ciągle produkuje to samo, ale ówcześnie to była dla mnie kopalnia nowości. Był to okres, kiedy nadrabiałem wiele rzeczy: anime, mang czy seriali, które z wielu powodów mnie ominęły (dziś np. nadrabiam niektóre gry) i to pokierowało mnie do nadrobienia Sami Wiecie Czego, a ostatecznie do Super Sentai i tokusatsu.

 

               W 2012 roku, w wieku 27 lat, kiedy tak naprawdę byłem do tyłu z kilkoma mangami, anime, komiksami DC i grami, kiedy miałem już mocno ukształtowany gust itd. musicie sobie wyobrazić, jak dobre musiał na mnie zrobić wrażenie tamten film. Jak ważne było to pierwsze wrażenie, że zdecydowałem się na fakt iż „mam gdzieś kupkę wstydu – biorę się za to!”. Nie ważne było ile mam jeszcze do przeczytania, obejrzenia czy zagrania. Chcę wejść w świat Sentai. A były to czasy seminarium, gdzie większość mojego czasu zajmowały obowiązki z tym związane, jak również moja życiowa perspektywa była „będę księdzem-zakonnikiem”. Jeśli masz tylko 2-3 godziny dziennie na prywatne sprawy (licząc, że ten czas trzeba podzielić z nauką) i chcesz je poświęcać na coś takiego, to musicie wiedzieć jak bardzo spodobało mi się Sentai, że gotowy byłem w to wejść.

 

               Czy faktycznie Kaizoku Sentai Gokaiger takie jest? Prawda jest po środku. Główne założenie serii to możliwość przemiany zespołu w wszystkie, pozostałe zespoły. Jest więc to znakomita seria to zaczęcia zabawy z Sentai. Wiele z elementów serialu zachęca ku temu i buduje odpowiednią narrację, a u mnie spowodował głód „watch them all”, tym bardziej, że część ze strojów/poprzednich teamów wzbudzała nostalgię. Dziś, kiedy jestem przy rewatchu, wiem jeszcze lepiej jak trudne jest to zadanie, zwłaszcza przy starszych seriach, tym bardziej im mniej się rozumie kulturę Japonii. Sentai nie są produkowane z myślą o zachodnim odbiorcy, więc wiele rzeczy trzeba sobie samemu dopowiadać. Nawet więksi… większe internetowe tuzy i fani niż ja, często nie ukończyli tego projektu jakim jest być na bieżąco i nie musieć nic „łapać” wstecz.

 

               Anyway, przy okazji omawiania Gokaiger, warto wspomnieć, że Sentai jest to franczyza pełna swoich problemów, ciągnących się latam tropów i utartych schematów – 45 lat historii i tylko jedna, czerwona rangerka, średnia żeńskich postaci na sezon jest mniejsza niż 1,5 i nie chce mi się wymieniać dalej. To specyficzna estetyka i tradycja, która nakazuje nadal stosować techniki suitman zamiast CGI. Która każe robić „wielkie” rocznice w tym samym roku, w którym są większe rocznice Kamen Rider (Gokaiger i Zenkaiger to odpowiednio 35 i 45 rocznica, co odpowiada 40 i 50 rocznicy Kamen Riders). A rozumiem przez to, że te serie dostają lepsze gimmicki niż inne rocznice. Dużo lepsze. To historie pełne dziur i niedomówień, ciągle zmieniającego się oficjalnego stanowiska (nadal nie mam pewności czy wszystkie sezony dzieją się w jednym świecie czy wielu, bo Zenkaiger mącą wiele w tym względzie).

 

               Nie ma serii i seriali idealnych. I Super Sentai i Gokaiger nie są tu wyjątkiem. Nie ma rzeczy uniwersalnie popularnych czy skrojonych dla każdego, bo gdyby tak było to byłoby nudno. Ale to nie zmienia faktu, że dla mnie i jedno i drugie jest skrojone na mnie, pod mój gust. I nie zmienia to faktu, że ten sezon może łyknąć każdy i mieć z niego frajdę. Nawet jeśli nie złapie iluśdziesięciu oczywistych i nie oczywistych nawiązań albo załapie kilka spoilerów z poprzednich serii (kontynuacja lub wyjaśnienie jakiś wydarzeń).

 

               Widzicie, Gokaiger to wizytówka fanczyzy. Dobre, pierwsze wrażenie, które nie odstrasza klasycznym Ishinomori’m, kartonowymi budynkami czy gumowymi mieczami. I jednocześnie pokazuje, że każdej poprzedniej serii warto dać szansę. Wiele z nich to dobre serie, które się nie do końca dobrze zestarzały z powodu jakości efektów.

 

               Więc, jeśli chcesz wyrobić sobie rozsądną opinię lub spróbować się wkręcić – zacznij od Gokaiger. To dobry początek.

 

Serial ma 1+1+2 = 4 ogony!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz