Jeśli rozmawiasz o złości i wkurzaniu się, to może jednak dam coś na ukojenie. Nawet jeśli nie wierzysz w Boga albo masz inny światopogląd, to pamiętaj: oprócz wielu kwestii religijnych, kochania Boga oraz ludzi i historii zbawienia, jest tam wiele ciekawych i wartych rozważenia myśli. Bo jeśli nie Bóg, to przynajmniej mądrzy ludzie się tam wypowiedzieli. The Love of God by Justin Lowery na licencji CC BY ND 2.0 |
Dziś temat, o którym się zwykle nie
rozmawia. Czasami to źle, a czasami dobrze. Porozmawiamy bowiem w zasadzie o
tym, o czym ludzie piszą na Piekielni.pl czy innych tego typu stronach. O tym
co nas drażni, denerwuje i... itd. W zasadzie jednak porozmawiamy, o tym, co to
znaczy nadstawić drugi policzek. Bo mamy z tym wszystkim problem. Nie
wyłączając mnie.
Swoisty
wstęp do dzisiejszych rozważań był we wpisie o Dzwonniku z Notre Dame, choć to nie
jedyny wpis, w którym przemycam coś o dzisiejszym temacie. Zacznijmy od
odpowiedzi na pytanie, co nas denerwuje (jakkolwiek łagodnie to słowo brzmi)? W
zasadzie, wszystko. Jakby zabrać do kupy cały świat, to wszystko. Ale nie
chodzi nam konkretne rzeczy, a ogólną
zasadę. W zasadzie są dwa kryteria, co do tego co nas drażni, a w konsekwencji
cztery grupy tenże. Jedną osią jest wpływ na daną rzecz, a drugą jej ważkość.
Mamy więc mało ważne i rzeczy ważkie oraz te na które nie mamy wpływu i te, na
które mamy.
Kiedy
byłem mały, z jakiegoś powodu uznałem i "wymyśliłem" sobie jedyny,
"poprawny" układ koloru kredek czy pisaków w pudełku. Było tak, iż
taki układ był widoczny przeze mnie wszędzie i się doń przyzwyczaiłem. Nie wiem
dlaczego jednak, po latach producenci zamienili miejscami dwa kolory. I ten
dysonans mnie drażni. Ale to jest pierdoła, na którą nie mam wpływu (albo tenże
wpływ jest bardzo znikomy). Ale pierdołą, na którą mam jest to, w jaki sposób
ułożę sobie książki na półce czy kucyki w gablocie. O pierdołach więcej za
chwilę. Słów kilka o rzeczach ważkich.
Kto
z nas lubi podatki? Nikt. A kto ma na nie wpływ? Każdy. Ale co byś nie
zrobił, z dnia na dzień, z chwili na
chwilę nie jesteś wstanie nic z tym zrobić. Nic a nic. Zmiana prawa -
jakiegokolwiek - wymaga czasu i wysiłku sporej grupy ludzi. A i tak w dużej
dozie przypadków się nie uda, bo interesy różnych grup się nie będą pokrywać.
Bo my byśmy chcieli podatki małe, a państwo duże. Ktoś chciałby opodatkować
rzecz X, a inny zwolnić ją z podatku. My chcemy ulgi, a państwo nie. I tak
dalej. Więc możemy się podenerwować, potuptać nogą i dalej się nic nie zmieni.
Najczęściej. Ale też jest w takich przypadkach inna kwestia: po prostu
większość z nas nie umiałaby w czymś takim wziąć udziału. Owszem, mogę sobie
nogą tupnąć. Ale jak tupnie sześć milionów to będzie inny efekt. A jak
dwadzieścia, jeszcze inny. Sęk w tym, że my nie umiemy tuptać razem, w kupie.
Mądrzy ludzie wiedzą więc, że tuptać trzeba umieć. I wiedzą też, że często
ludziom tuptać się nie chce. Nie ważne jakbyś nie tupał, prawa nie zmienisz tu
i teraz. Ani też jutro. Więc... czy są obiektywnie ważne rzeczy, na które mamy
duży wpływ? Są, ale nie zmieniają się również z dnia na dzień. Musimy nieustannie
nad nimi czuwać. W zasadzie, o ile nie jesteś kimś naprawdę ważnym, to z dnia
na dzień nic ważkiego nie zmienisz. Takie życie.
W momencie kiedy zaczynasz się denerwować, przestajesz myśleć. Kiedy przestajesz myśleć, przestajesz też rozumieć i starać się. A kiedy nie rozumiesz drugiego człowieka, to albo zaczniesz słuchać albo będziecie toczyć wojnę. A wojna nigdy nie jest dobra opcją, ponieważ nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwa wojna. Albo wojna o sprawiedliwość.
Teraz
istotnym jest zaznaczyć, że rzeczy ważkie to w sumie również pierdoły. Albo
inaczej, składają się z wielu, drobnych elementów i to niektóre z nich nas
denerwują. W podatkach najczęściej nie drażni nas sama idea podatku i
konieczność jego zapłacenia, ale jakiś druk, konkretny absurd czy sformułowanie,
ponieważ wiemy, że podatki są konieczne. Zadaj sobie to pytanie: co Cię drażni
w rzeczach ważnych? Czymkolwiek by ona nie była. Drażni nas nie sama idea, ale
jej wykonanie. Wdrożenie w życie. Mogę wiec spokojnie zaryzykować stwierdzenie,
że drażnią nas pierdoły. Małe, drobne rzeczy. Ale to zdanie to dopiero zaczyn.
Pierdoły
są dwojakiego rodzaju, jak już wyżej powiedziałem. Na kanapkę spadającą masłem
do dołu nie mamy wpływu. Ani też na ułożenie kredek - choć gdybym się postarał,
to można by odpowiednim prawem... Tylko po co? Myślicie, że to kogoś
powstrzyma? Czy prawo powstrzymuje kierowców od wyganiania rowerzystów na
chodniki, nawet wtedy, kiedy prawidłowo jadą jezdnią? Czy prawo powstrzymuje
pieszych od nieporuszania się po drodze dla rowerów? Ludzi od niepalenia
śmieci? Od nierzucania petów koło przystanków? Czy prawo powstrzymuje wielkie
firmy od nie naciągania przepisów? Czy jakakolwiek, kiedykolwiek regulacja
powstrzymała kiedykolwiek wszystkich od jej złamania? W każdym bądź razie, o
ile jest to pierdoła z rodzaju tych, na które nie mamy wpływu to pozostaje nam
tupnąć nogą. Ale są też te drugie. Te, na które mamy wpływ i moim zdaniem, to
jest jedyna rzecz, na którą się wpieniamy. Ale tak na serio.
Chciałbym
byś teraz zastanowił(a) się nad tym, co Cię tak naprawdę drażni. Wkurza.
Wpienia. I tak dalej. Daj sobie pięć minut. (...) Masz już to? A teraz
mianownik wspólny. Co mają wspólnego wszystkie te sytuacje. Po pierwsze,
bezradność. Bezsilność. Pozorna lub faktyczna, ale w wielu z nich nie jesteśmy
wstanie nic zrobić bo albo się nie da, albo nic to nie zmieni albo z obawy
przed konsekwencjami. Ale ja dziś nie o tym. Mianownikiem wspólnym, prawdziwym
i rzeczywistym każdej sytuacji, która nas wpienia są... inni ludzie.
No
bo, zastanów się. Tak naprawdę za każdą sytuacją, na którą mamy jakikolwiek
wpływ - nawet czysto teoretyczny - stoi jakaś osoba. Ktoś te kredki układa.
Przepisy wymyśla. Ale ja dziś nie chcę rozmawiać o takich sytuacjach. Nie chcę
rozmawia o sytuacjach, na które nie mamy wpływu albo których nie zmienimy z
dnia na dzień. Chcę porozmawiać o codzienności. O codziennej relacji z ludźmi,
których spotykamy.
Nie jesteś sam. I dlatego powinno się pamiętać, że są inni. A inni mogą mieć też inne zdanie. Poglądy. Zainteresowania. Czas. Miejsca. To nie znaczy, że przez nie nie mają racji. Nie znaczy również, że ją mają. Ale to również nie znaczy, że ty też. Przecież i dla innych to ty jesteś obcym. Kosmitą z planety Ziemi. Tak naprawdę nikt nie jest w pełni tubylcem.
Kiedy
obserwuję ludzi wokół - tych mi znanych i tych przypadkowych - to widzę właśnie
powyższą zależność. Ludzie denerwują się i wściekają o pierdoły i drobne
rzeczy, które robią inni. Sytuacje te możemy podzielić na dwie kategorie: po
pierwsze wychowawcze, a po drugie "kręgu osobistego". Pierwsza grupa
obejmuje te sytuacje, które najczęściej opisywane są na Piekielni.pl. Wiele z
tych sytuacji można by uniknąć odpowiednim wychowaniem osoby do życia w
społeczeństwie i z innymi. Bo czymże innym są spowodowane sytuacje takie jak pani
w kolejce kończąca "ja się tylko zapytam" zdaniem "to
poproszę". Rowerzyści nie sygnalizujący skrętu. Wymuszający na pieszych i
rowerzystach pierwszeństwo kierowcy. Różnego rodzaju osoby z
"władzą", którzy jej nadużywają. Niegrzeczny koleś w kolejce, który
się wyżywa na kasjerce. "K***y" w przestrzeni publicznej. Tumiwisizm.
Hipokryzja. Wdupiemaizm. Rzucanie petów koło przystanków. Niczym innym, jak po
prostu brakiem wychowania i poszanowania innych. Kontrowersyjnie powiem, że
takie rzeczy to zło, któremu Jezus nie kazał się przeciwstawiać, ale nadstawiać
drugi policzek, choć trzeba tu powiedzieć, że należy to czynić mądrze.
Dożyliśmy czasów, kiedy za zwrócenie uwagi komuś można zginąć, albo się
doigrać. Znam kogoś kto zarobił mandat w konsekwencji tego, że zwrócił uwagę policjantom,
że podczas kontroli stanęli nieprzepisowo. Panowie tak długo szukali, aż
znaleźli coś, za co można było ukarać.
Rozwinięciem
tej myśli niech będzie fragment z Evana Wszechmogacego, który bardzo ładnie
pisuje to, w jaki sposób należy zmieniać świat:
I to jest najlepsze rozwiązanie. Nie
zmuszę innych do zrobienia czegoś, ale sam mogę. Ja nie muszę rzucać śmieci na
trawę, przechodzić w niedozwolonym miejscu, wpychać się w kolejkę. Ja po prostu
mogę być lepszym poprzez akt losowej dobroci. Ja. I osoby, które jakoś
wychowuję np. rodzina. Dlatego mądrzy ludzie wiedzą, że ma się młotek i wiedzą,
że się go czasem nie używa. Owszem, mogę innym zwracać uwagę, ale też nie powinienem
zapominać o zaczęciu od siebie.
W tym kontekście omówię drugie sytuacje,
czyli kręgu osobistego. Przez to rozumiem nie tylko rodzinę, ale i znajomych,
przyjaciół. Osoby, które wiemy - mniej więcej - jak zareagują. Kiedy mam
styczność z tymi osobami, to w kwestiach "ich rzeczy" robię po inszemu.
I generalnie, tego samego oczekuję od nich. Wieszania moich podkoszulków kolorami.
Nie zmieniania ułożenia moich książek czy kucyków na półkach. Itd. Problem w
tego typu sytuacjach zaczyna się, kiedy jedna z takich osób z "kręgu"
próbuje na drugiej wymusić robienie po jej myśli. Bo tak, śmak czy owak. Często
spotykana rzecz. A jak wpienia. Anegdotka,
którą często opowiadam to jak odcedzałem komuś ziemniaki i zrobiłem to - mimo
oporów drugiej strony - swoją metodą. Na sam koniec zapytałem się aż trzy razy,
czy ziemniaki są odcedzone dobrze. A jak wreszcie powiedziała "tak",
zamiast próbować się wykłócać o metodę, to się zapytałem "to w czym
problem?". No właśnie, w czym?
Powiedzieć czy nie powiedzieć, oto jest pytanie. Bo trzeba wiedzieć, że nie każda żywa dyskusja to kłótnia. A jedyna kłótnia, której się powinieneś bać kończy się kropką nienawiści. Albo zaczyna.
A może po prostu czasem zrób, zamiast mówić. Byle coś dobrego. Zła już mamy dość i więcej nam nie trzeba.
Problemem
z większością z tych rzeczy jest... brak rozmowy z źródłem podniesionego
ciśnienia, często połączony z brakiem zrozumienia przez tenże. Rozwiązało by to
wiele sytuacji zawczasu. Tylko, że taką dyskusję mogę przeprowadzić z kimś, kto
ma na nią czas i chęci. Muszę zostać wysłuchany. Niejednokrotnie miałem takie
rozmowy: zarówno jako ich prowokator jak i cel. Tak, nie zaprzeczam: zdarza
się, że ktoś mnie w ten sposób poucza. Staram się nie obruszać, ale wyciągnąć
swoje z takiej rozmowy tzn. lekcję dla siebie. Innymi słowy: okazać komuś
szacunek. Dla jego poglądów, jego prywatności, jego rzeczy, jego zdania itd.
Nie muszę się zgadzać. Nie muszę też od razu odrzucać. Ale też czasem jak tu
rozmawiać, skoro z niektórymi osobami nie warto, bo w zasadzie nie da to
efektu? Praktycznie, reakcja może być w pełni negatywna. Inni nie słuchają.
Inni założą, że mają rację i tyle. A czasem nawet jak zwrócę na coś uwagę
komuś, to po pierwsze, jest zdziwienie, że taki "Yes man"
(obejrzyjcie sobie ten film) jak ja potrafi, a po drugie, co on pierdoli? Chwała
tym co słuchają, ale co z innymi? To samo co z obcymi. Przyjąć to na policzek.
Ale w zupełnie inny sposób.
Nadstawianie
drugiego policzka nie polega jednak na daniu się bić i poniżać. Polega na zwróceniu
uwagi drugiej stronie na pewną rzecz, wiedząc, że w początkowej reakcji można
oberwać. Opowiem wam więc taką historię, która wam to zobrazuje. Wyobraź sobie,
że na przyjęcie przyszła jakaś dziewczyna i ktoś z gości zapytał się, czy może
zobaczyć jej majtki. Oczywista odpowiedź, że nie. Ale ten ktoś nie posłuchał i podniósł
jej rąbek spódnicy i zajrzał. I dostał po łbie. Kiedy mówię tę historyjkę -
zmyśloną - wszyscy mówią, że dziewczyna dobrze zrobiła. A ja się ich pytam, a
co by było, gdyby chodziło o książkę? Reakcję można streścić w "A to
spoko." (chlast policzek) Sęk w tym, że co do zasady jest to ta sama
sytuacja. "Ale to tylko książka, a nie majtki" (chlast policzek). Zgadza
się. Ale to nie zmienia faktu, że jest to tylko inny kaliber tej samej
sytuacji. Owszem, nie trzeba od razu po łbie, ale nie powinno się w takiej
sytuacji podnosić czyjejś książki, jeśli jej właściciel sobie tego nie życzy. "Ale
to tylko książka!" (chlast policzek). A twoje rozumowanie to mentalności
Kalego: jak ja podnoszę czyjąś książkę bez zgody to ok, a jak ktoś moją to nie
ok. I tutaj następuje załamanie logiki. Owszem, zgadzam się, że to są dwie, różne
sytuacje. I wymagają innych reakcji. Ale tak samo jak z zupą i schabowym z ziemniakami.
I to danie i to, a jemy je inaczej. Co do zasady jednak, są tym samym:
posiłkiem. Jedzeniem. Tak samo wyżej: co do zasady, ktoś chciał zobaczyć czyjąś
rzecz bez zgody właściciela. Kropka. Bardzo często spotykam się z tego typu
sytuacjami. Ludzie zamykają się w swojej ocenie sytuacji i dziwią się, że ktoś
się "o pierdołę denerwuje".
Nikt z nas nie jest kwiatem na tafli jeziora. Nawet sam Bóg, w osobie na przykład Jezusa, się wściekał. Jego też drażniło wiele rzeczy. Ale nie jest istotne, że nas coś drażni. Istotne jest to, co z tym robimy. Jak reagujemy. Nie o co ani kiedy, ale jak. Jak nadstawiamy policzka. Nie kiedy. Bo nie ulega wątpliwości, że nadstawiać trzeba. Nie powinno też ulegać wątpliwości, że gniew, żal czy wściekłość nie są negatywnymi emocjami czy uczuciami. Parowóz musi mieć ujście pary. Samochód rurę wydechową. A ludzie...
Jest
jeszcze jedna rzecz, którą trzeba wam powiedzieć. Żadna z rzeczy, o które się
wkurzamy nie jest pierdołą. Choć od tego wyszedłem, to chcę wam powiedzieć
najważniejszą rzecz w tym wszystkim: nie dajcie sobie wmówić, że kłócenie czy
dyskutowanie o rzeczach drobnych i małych to dyskusja i bicie piany o pierdoły.
To, że dla mnie czy kogoś coś jest pierdołą, nie znaczy, że tak jest. Ale ważne
w tym wszystkim jest również to, że nie powinniśmy dać się innym terroryzować
ani innych terroryzować takimi rzeczami. Faktycznie, to w jaki sposób kredki
ustawią w pudełku nie ma znaczenia (dopóki to nie są moje kredki i ja ich sobie
sam nie ustawiam). Podobnie jak wiele innych rzeczy. Ale również nie ma
znaczenia jak ustawię kucyki na półce. Ty swoje narzędzia w piwnicy. Ktoś inny
książki na półce. Albo czy wrzucę brudy do kosza, czy położę na nim. Ale te
drugie rzeczy prowadzą do sporów, kłótni bo drażnią. I bez dialogu nie rozwiążesz
ani jednych ani drugich tylko się kiedyś wpienisz. Pewien ksiądz na naukach
przed małżeńskich powiedział, że trzeba sobie mówić, co nas drażni bo sto razy
czy tysiąc wytrzymasz, a potem wybuchniesz o ten widelec położony nie w tym
miejscu.
Sztuka
kompromisu jest sztuką nadstawiania drugiego policzka. Przyjęcia faktu, że
nasze coś drażni innych i musimy ustąpić, a oni nam w innej rzeczy. Sztuka
nadstawiania policzka to również sztuka spokoju i cierpliwości. Sztuka rozmowy.
Zrozumienia. Zdziwi was może, ale jeśli nie chcecie się o coś wpieniać, to
musicie zastosować imperatyw kategoryczny Kanta. Przykazanie miłości bliźniego.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Innymi słowy: traktować innych i ich rzeczy, tak
jakbyście chcieli by inni traktowali was i wasze rzeczy. I osobiście widzę, że
dotyczy to również obcych mi ludzi. Jeśli ja szanuję np. innych uczestników
ruchu, to często widzę, że "karma wraca". Podobnie z kolejkami do kas
czy okienek. Ktoś mi kiedyś podziękował, że w szpitalnej przychodni nie
podnoszę pracownikom ciśnienia bardziej, tylko podszedłem ze zrozumieniem dla
ich sytuacji i możliwości. Bo albo podejdziemy ze spokojem albo się będziemy
wpieniać. Nie żebym był w tej kwestii święty. Swoje za uszami też mam. Ale
chociaż świadomość tego pozwala mi z tym jakoś chociaż próbować walczyć.
Wpienia
nas wszystko i wszyscy. Tylko po co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz