IMG_9464 by Wilian Tung na licencji CC BY SA 2.0 Postaci na zdjęciu są własnością Marvel Comics. |
Nie powinno być żadną tajemnicą, że odkąd
po - moim zdaniem - średnio udanym Avengers:
Infinity War - że nie byłem w kinie ani na Captain Marvel ani na Avengers:
Endgame. I nie zamierzam. MCU
już dla mnie jakoś mniej istnieje. Nie, że mnie w żaden sposób nie interesuje,
ale że nie mam już do niego emocjonalnego stosunku i można mi spoilerować. Ba!
Nawet sam czytam spoilery i itd. Dzięki temu wiem, co się mniej-więcej działo w
filmie.
Poprzedni wpis był na żywo, świeżo po seansie. Teraz, po roku mniejszych lub
większych przemyśleń, spokojnie mogę zrobić mała listę. Listę pięciu rzeczy,
które MCU zrobiło dobrze iźle.
Mimo
faktu, że MCU nie sprawia mi już takiej radości nie znaczy to, że jest to
jednoznacznie zły świat i filmy. Nie znaczy również, że mi nigdy nie sprawiał
radości. Wprost przeciwnie. Owszem, niektóre filmy były lepsze, niektóre
gorsze. Wydaje mi się, że można stwierdzić, że obiektywnie, jako całość, jest o
prostu przeciętne. Nie można zapominać, że jeszcze kilka lat temu nikt by nie
powiedział, że Guardians of the Galaxy
czy Strange będą znani poza gronem nerdów i geeków, a Iron Man będzie równie popularny co Spider-Man. Nie można więc odmówić zasług dla MCU w promowaniu Marvela. I mówię to już z perspektywy czasu,
kiedy moje emocje i rozgoryczenie uspokoiły się. Oto więc moim zdaniem po pięć
rzeczy, które MCU zrobiło dobrze i źle.
DOBRE
PERMANENTE ZABIJANIE WAŻNYCH POSTACI
Choć
prawda, dotyczy to głównie złych postaci, to jednak trzeba zaznaczyć, że
w przeciwieństwie do komiksów, jak na razie wszyscy pozostali martwi. To
bardzo dobrze, że twórcy nie unikają tego bo to znaczy, że potencjalnie każdy
może zginąć i nikt nie jest bezpieczny. Wszakże wykonują niebezpieczny zawód i
pojedynkują się ludźmi, którzy się nie cofną przed niczym.
Oczywiście,
to znaczy również, że widz musi poczuć jakiś związek z postacią, inaczej bowiem
jej śmierć jej bez znaczenia. O ile początkowo był to związek z
"widzem-fanem komiksów", tak szybko urosło to poza ten krąg. Śmierć w
komiksach jest często bezsensowna. Postaci giną i wracają, a najdłużej
pozostającą martwą dużą postacią jest chyba Jean Grey*. Owszem, wujek Ben nadal
nie żyje, ale wystąpił tylko w jednej historii, która dała początek dla Spider-Mana jakiego znamy. W przypadku
filmów, więź zbudowana z odbiorca powoduje, że zaczyna płynąć od niego kasa.
Jeśli w nieodpowiedni sposób kogoś zabijemy, to już widz odejdzie.
Myślę,
że to jest powód, dla którego jak dotąd zginęło tylko... hmm... tak niewielu
bohaterów, a tak wielu złych. Nie mieliśmy poczuć sympatii do niektórych
postaci, ale do bohaterów. I to się udało.
HISTORIA
To
trzeba przyznać: twórcy mieli plan. Choć początkowo nie wiedzieli, czy on
wypali, to jednak po jego sukcesie, zaczęli budować szersze uniwersum i szerszą
historię. A ta wymagała sięgnięcia po każdy zakamarek Marvela, oprócz mutantów
i Fantastycznej Czwórki, które z przyczyn prawnych są niedostępne. Co więcej,
trzeba było sięgnąć po postaci, które nie były szeroko znane i zbudować
wokół nich prawdziwą, szeroką opowieść. Postaci, które w komiksach nasuwają się
na pierwszym miejscu odnośnie danych elementów, ale dla szerszego odbiorcy
stanowiły novum. Owszem, dzieci i
młodzież mogli je znać z kreskówek, ale dorosły widz albo przeciętny kinomaniak
niekoniecznie.
Historia,
jaką zbudowali twórcy doskonale pokazuje wielość możliwości świata Marvela.
Przypomina mi to trochę Marvel Ultimate
Alliance czy Marvel: Avengers
Alliance, które podobnie sięgnęły po wiele elementów i budowały wobec nich
opowieść. Tutaj było o wiele trudniej, bo widza trzeba sukcesywnie do siebie
przekonywać i udowadniać, że ma się rację
i jakiś plan.
A
ten przecież był. Pamiętacie sławetne wystąpienie Kevina Feige'a? Kiedy
zapowiedział wszystko (niemal) aż do obecnych Avengersów. Mieli rozmach. Pamiętacie te wszystkie, drobne elementy
z pierwszych filmów, które teraz okazują się ważne? Red Skulla? Domniemania co/gdzie są kamienie? Jedyną rzeczą, która
ograniczyła ten rozmach to świat realny, który wyłączył z działania świat
mutantów, Fantastycznej Czwórki czy uniemożliwił kolejny solo film z Hulkiem, a
na samego Spider-Mana czekaliśmy
długo.
To
jednak w niczym nie powstrzymało Marvela
i Disneya przed tym by zbudować ogromny i złożony świat, korzystając z
tego, co już mają i mogą.
WIELOŚĆ POSTACI
Jak
już zaznaczyłem, tak wielka historia, wymagała odpowiedniej liczby
postaci. I było ich sporo. Oprócz
wielkich i znanych - również wśród fanów - dostaliśmy mniej znane jak Shuri,
Klaw czy Crossbones. Dostaliśmy
niemal wszystko - brakło tylko postaci, których nie dało się mieć z przyczyn
prawnych lub takich, których wprowadzenie byłoby problematyczne (np. She-Hulk
czy Blade) choć wcale nie niemożliwe. Twórcy sięgali często po mniej oczywiste
wybory np. w przypadku wrogów Iron Mana.
Oczywiście, filmy mają swoje ograniczenia i my byśmy chcieli więcej i więcej, a
już mamy zapowiedzianą/domniemane Cassie Lang czy Kate Bishop!
A
my przecież chcieliśmy i chcemy coraz to nowe postaci i coraz to inne wybory. I
często udawało się przemycić różne różności jak Happy, Pepper, Maria Hill,
Victoria Hand, Absorbing Man czy Quake i Inhumans! Z chęcią zobaczyłbym tak nietypowe wybory jak Young Avengers, New Warriors czy Heroes for
Hire albo solowe filmy z np. Spider-Woman
czy Herculesa. Nie znaczy to, że
powinni również nas zalewać czym bądź i w każdej ilości. Jednak drobne występy
kolejnych postaci zawsze cieszą. Można by się skupić przecież skupić na tuzinie
postaci, a resztę potraktować jako wisienki na torcie. Bo ja to rozumiem:
bardzo trudno jest prowadzić na raz dwadzieścia plus postaci.
FILMY I SERIALE
No
tak MCU to nie tylko filmy, ale również i seriale, które jeszcze dodawały swoją
część. Dzięki dostaliśmy postaci takie jak Quake
czy trudne do wyobrażenia w starciu z Thanosem Elektrę, Daredevila albo Coleen Wing. Owszem, w
porównaniu do Black Widow czy Hawkeye'a nie wygląda to tak
niemożliwie, ale nie wyobrażam sobie by Punisher
też coś więcej zdziałał.
A
tak świat nabierał rumieńców i pokazywał, że możliwości Marvela są szersze.
Dużo szersze. Że można rozbudować świat o zwykłą dzielnicę i organizację
trzęsącą światem od stuleci. Dać nam lokalnych bohaterów do lokalnych
problemów. Albo nawet tych samych, w innych odsłonach.
Oprócz
części aktorskiej mamy też tie-iny komiksowe, choć personalnie pomijam je.
Większość fanów MCU nie ogląda seriali, co powiedzieć o komiksach... Ale mimo
wszystko.
WŁASNE WERSJE
Trzeba
też dodać: twórcy nie trzymali się ściśle komiksów. To znaczy, to są postaci
bazujące na wersjach komiksowych, tylko, że przemodelowane pod kątem wyglądu,
charakteru czy historii. Niekiedy twórcy zdecydowali się na mocne zmiany i np.
oryginalnie komiksowi Wasp czy Antman zostały zastąpione nowymi, w tym
znanym z komiksów Scottem Langiem. Mamy też o wiele silniejszą Carol Danvers.
Wolniejszego Quicksilvera. Itd.
Budowanie
nowego, własnego świata, nie mogło by być tak spektakularne, gdyby nie taka
decyzja. Wyobrażacie sobie Wandę w stroju z komiksów? Albo Klawa z komiksową
protezą? A tak mieliśmy to urealnione, aczkolwiek nie przerealnione. Powiedzmy
sobie szczerze, niektóre kostiumy z komiksów są... głupie. A tutaj mieliśmy
jakiś kompromis.
ZŁE
PERMANENTE ZABIJANIE WAŻNYCH POSTACI
Wspominałem
o tym we wcześniejszym wpisie. Najlepszym sposobem na to, by daną postacią się
już nie zajmować w MCU, to ją zabić. Permanentnie. I trup, wśród złoli, ściele
się gęsto. Wśród dobrych, mniej, ale zauważalnie. To nie jest złe, ale chodzi
też o to w jaki sposób się to dzieje. Na przykład końcówka Infinity War była kiepska właśnie z tego powodu. Wiecie, nie chodzi
o to, że oni wtedy zginęli, ale w jaki sposób. I prawdę powiedziawszy,
spodziewałem się, że permanentnie zginie więcej osób. Dużo więcej. A tak
mieliśmy tylko pstryk i popielenie. Powiem więcej, to byłoby lepsze, gdyby nie
było tak przewidywalne. W tym sensie, że oryginalni Avengers zostali...
Sposób
w jaki postaci giną w MCU jest, jeśli
nie głupi, to zbyt częsty. Dużo zbyt częsty. Loki umarł. Ale z nim zdążyliśmy
sie zżyć. Kto pamięta Killmongera, Obiadaha
Stane'a, Abominationa czy Malekitha?
Postaci jednych filmów...
Piszę
książkę. W pewnym momencie doszedłem do tego, że musiałem spisać wszystkie
postaci i zdecydować kiedy i jak umrą. A to dlatego, że historia sięga ponad
sześćdziesięciu lat. W większości przypadków chodziło o datę śmierci ze
starości. Nic wielkiego. Kwestia taka, że zżyłem się z tymi postaciami, choć
znam je tylko ja. Co więc zrobiłem? Poza wymuszonymi fabularnie datami i
wydarzeniami, chwyciłem za kostki i wylosowałem każdemu wiek i rok śmierci. Tak
po prostu. I podobne rozwiązania byłoby tutaj lepsze, niż po prostu
odgórny wybór - co nie znaczy, że ten jest zły. Wyobraźcie sobie, że każdej,
ważnej postaci rzucono monetą. I w Endgame, przed odkręcaniem wydarzeń, mamy
tylko je. To oczywiście wymaga planowania. I tu...
HISTORIA
...przejdziemy
sobie dalej. Mógłbym tu napisać sporo, ale chyba jednak wolę się streścić. Planowanie
kuleje. Jest, ale jakby go nie było. Część
tego wynika z faktu, jak funkcjonuje rynek filmowy i tworzenie filmów,
ale to nie jest pełne usprawiedliwienie. Przy założeniu, że mógłby nam
powiedzieć wszystko, to gdybyśmy Kevina Feige'a lub kogoś jego pokroju, spytali
się za czasów kiedy ogłaszano plany na fazy 2 i 3, co się będzie plus-minus
działo w Avengers Infinity War czy Endgame, to nie wiem czy by nam
powiedział coś więcej poza "Będzie Thanos. Zbierze kamienie, zrobi kuku. A
potem Avengers to odkręcą.". A
to przecież podstawa! Wydawać by się mogło, że jak się pisze historię to nie
tylko trzeba ją zaplanować, przynajmniej mieć szkielet, co również osobę/dział od trzymania spójności.
Ponownie
odwołam się do mojej książki. Mam do niej specjalne pliki. Oprócz dossie, mam
też plik z datami, sięgający sześćset lat wstecz i sto lat w przód. Mam tabelki
z wyliczeniami pewnych genetycznych kwestii. Mam mapy. Słyszałem o przypadku
pisarza, którzy do książki napisał drugą książkę z takimi rzeczami.
Co
by nie powiedzieć o fabule; jak bardzo się ona komuś podobała albo nie, to ma
ona spore dziury na poziomie meta-zgodności tzn. zgodności między filmami i
sama z sobą. Część z tego wynika z faktu, że mówimy w gruncie rzeczy o filmach,
których tworzenie rządzi się swoimi prawami, a które wymuszają znany chyba
wszystkim schemat. To znaczy poniekąd traktowania wszystkich filmów osobno,
zarówno w odbiorze jak i produkcji. To on sprawia, że często historia jest
płynna zmienna. A przy takim
projekcie być nie powinno. Znaczy się nie powinna być aż tak płynna!
Dla
przykładu. Tak wygląda meta-fabuła faza 1:
-Iron Man: mamy SHIELD
-Hulk:
i będą Avengers. Iron i Hulk członkami.
-Thor: i będzie ich członkiem również
Thor i Hawkeye
-Iron
Man 2: I Black Widow. Bo War Machine jeszcze nie.
-Captain
America: I Rogers jeszcze.
-Avengers:
i będą walczyć z Thanosem.
Niewiele lepiej wygląda rozwój
meta-fabuły w fazie drugiej i trzeciej. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że fazy 1-3
nazywane są Infinity Saga, to Avengers są pierwszym filmem, który to
zapowiada w jakikolwiek sposób. Jest to jakoś zrozumiałe, ponieważ nie
spodziewali się takiego sukcesu i nie chcieli się zagalopować. Ale potem aż
SZEŚĆ filmów nie zawiera większych informacji i/lub rozwinięć meta-fabuły! To
prawie połowa filmów 2 i 3 fazy! Owszem, filmy wprowadzają istotne elementy jak
wymiar kwantowy, tesseract, strażnika kamienia dusz itd. Ale, że to są istotne
rzeczy, to wiemy dopiero perspektywy Infinity War i Endgame - nie odmawiam tego.
Ale to mogło być wymyślone post factum!
A
jak można byłoby to trochę ulepszyć? Infinity
War, a przez to i Endgame, byłoby
o wiele lepszy, gdyby na przykład zaplanować przyjście Thanosa. Pokazać jak zdobył
kamienie mocy i rzeczywistości, jak wykuwa sobie rękawicę. A tak 90%
meta-fabuły dwudziestu filmów dzieje się w Infinity
War i Endgame. To tak jakby
Rowling napisała Harry'ego Pottera na siedem tomów, przy czym wszystko co
istotne działo się w tomie siódmym. Co oznacza wydarzenia z mniej więcej od
końcówki tomu 4.
WIELOŚĆ POSTACI
Jak
już kiedyś mówiłem, twórcy - na poziomie
meta, a nie pojedynczych filmów - nie radzili sobie z mnogością postaci. Oraz z
tym, że trzeba jej jakoś zaplanować na przyszłe filmy, w tym Infinity War i Endgame. Nie o to chodzi, by w każdym filmie były one wszystkie.
Dobrym przykładem jest nieobecność War
Machine w Avengersach, która
została wyjaśniona w komiksie (MCU wszakże to nie tylko filmy i seriale). Tak
samo mieliśmy próby wyjaśniania nieobecności Hawkeye'a czy Antmana w Infinity War. Ale to tyle. Poza tym,
bardzo mocno widać, że twórcy na niektóre postaci nie mieli pomysłu. Warriors Three chociażby. Jane Foster.
Seldwig. Pepper. Nawet na samego Iron
Mana, który miał trzy filmy solowe, z których jeden - 3 - nic nie
wnosi, bo praktycznie w świetle innych jest niekanoniczny.
Ale
weźmy też pod uwagę inne fakty. Wspominałem kiedyś, że animacja Avengers: Earth Mightiest Heroes dała
nam cały świat Marvela minus mutanci i magia. I uciągnęli to. Na mniejsza
skalę, Wolverine and the X-Men uciągnęło. X-Men
Evolution nie do końca. DCAU
uciągnęło całość. Da się dać nam zyliard postaci, rozwijać je, doprowadzać do
odejść jednych i iść dalej do przodu.
FILMY I SERIALE
Oh boy. Wystarczy powiedzieć jedno:
ponieważ dwóch gości się nie dogadało, to filmy miały seriale w dupie, a
seriale filmy nie. Przynajmniej do czasu. To oczywiście też po troszę wina
planowania. Bo powiedzmy sobie szczerze, nie dało się lepiej zaplanować kiedy
startuje pierwszy sezon Agentów, który musiał czekać na drugi film Capa by
ruszyć z kopyta? Jak można planować film/serial o klasycznych Inhumans mając ich (tzn. Inhumans) wprowadzonych w serialu?
WŁASNE WERSJE
To
jedyny personalny punkt tutaj. Od czasów pierwszych Avengers, wciska się nam MCU
gdzie się da. Postaci w grach dostają kostiumy lub - jak w przypadku Marvel Puzzle Quest (dalej MPQ)
- nowe wersje siebie wzorowane na MCU.
Część postaci w MPQ udaje wersje komiksowe,
ale ma tak naprawdę wygląd postaci filmowych. Zamiast np. Havoka czy Black
Knighta albo nowych villainów (np.
Hyde'a, Zemo), dostaliśmy piątą wersję Spider-Mana,
trzecią Thanosa, czwartą Captain Marvel... wszystkie filmowe. ****
czy już ludzie nie pamiętają, że MCU bazuje na komiksach? Nie na filmach?
I gra zmieniająca wydźwięk w trakcie albo dająca nam wersję bliższą
filmowej (np. wybór kostiumu dla Captain
Marvel w Marvel: Strike Force) Nie
wspomnę o tym, że dostaliśmy Okoye czy Shuri przed... NAMOREM! Dwie postaci
praktycznie niewiele wnoszące do Marvela przed jedną z najstarszych postaci...
I przed Havokiem, Polaris, większością New
Mutants, Hankiem Pymem, Black Cat, Herculesem, New Warriors...
Choć
czasem ma to i dobre strony: w najnowszej odsłonie Marvel vs. Capcom dostaliśmy
Rocketa czy Gamorę. Kto by pomyślał?
PODSUMOWANIE
MCU to ewenement, jakiego
nie ma innego. I dlatego być może jeszcze się nikt nie nauczył jak to zrobić
porządnie, bez większych zgrzytów. I miało swoje bolączki od zawsze. Jak może
zauważyliście, to dałem więc pięć tych samych dobrych i złych rzeczy, które
zrobiło MCU. Powód jest prosty: nikt
nie zrobił nic takiego jak MCU wcześniej
(ponownie to mówię).
Wiele
osób np. ja, zachłyśnięci początkową wielkością i cudownością długo dochodziło
do tego, że jednak nie jest tak cudownie. Część osób, która w łatwiejszy i
naturalniejszy sposób dostrzega wady dawała cztery w skali szkolnej. Ja długo
dawałem 5 i jest wiele osób skłonnych dać nawet i 6. Teraz musze przyznać rację
tym, którzy pierwszym: w skali szkolnej należy się MCU ocena niższa; ocena
pomiędzy 3, a 4 czyli 3+ lub 4-, ale choć to te same wartości (czyli 3,5), to
jednak ich zapis robi różnicę. Ja daję 3,5, z pełną świadomością.
Popatrzcie
na to tak: jak się liczy ocenę końcową? Średnią arytmetyczną. A jaką ocenę ma
większość filmów? Nawet jeśli AIW i AE uznamy za filmy na 6, to liczba 3 przeważy
całość w dół. Znaczy to mniej więcej tyle: MCU
jest przeciętne.
Nie
należy jednak zapominać o tym, ze dzięki niemu wiele postaci Marvela zostało rozpropagowanych, podczas
gdy konkurent - DC - cierpi filmowo na porażki. W tym kontekście, porównując
oba światy, należy powiedzieć, że... MCU
jest ogromnym sukcese, który dawał mi sporo radości i nie wykluczam, że być
może da. Dla komiksów popularność MCU
nic jednak nie zmienia albo w najlepszym przypadku, niewiele. Bardzo niewiele.
Ludzie, którzy deprymują to medium, nadal to będą robić, zapominając, skąd
pochodzą te filmy. Wielu ludzi spoza grona geeków i nerdów traktują te filmy
jako osobne dzieła, a nie spójną całość. Znają te postaci tylko z filmów. Dla
nich Iron Man Robert Downey Jr, a
Evans to Captain America.
I
to, w sumie, jest największa porażka MCU.
Ale jest też i wielki sukces. Bo wiecie. To JEST największe Avengers Assemble w historii. Nie najliczniejszenie. Nie najlepiej zrobione. Największe. Bo zobaczył je cały świat. Bo "cały" świat na nie poszedł. Bo jednak dostaliśmy to co chcieliśmy: Marvela w wielkim stylu. I tego im nie odmówię.
Dziękuję.
P.S. I still don't like ya guys! Yes! You! Feige!
*Żadna inna postać nie pozostała martwa
tak długo jak ona. Bucky'ego nie można policzyć, bo kiedy pojawił się Winter
Soldier to można było poprowadzić to w każdą stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz