Wow.
Aż cztery... No więc, po kolei. Po pierwsze, rocznicowy film. Potem, jak
zwykle, krótki i spoilerowy przegląd serii. Następnie rocznicowa niespodzianka,
która poruszy te dwie kwestie - jedną szczegółowo, resztę ogólniej. Oczywiście,
jest to wpis SPOILEROWY, więc również i film z lekkimi omówię.
GAORANGER
VS SUPER SENTAI
Większość
dotychczasowych filmów o współpracy dwóch zespołów miała dwa problemy: były
albo nijakie/nic nie wnoszące albo niekanoniczne (o tym jeszcze sobie powiemy).
Z całą pewnością nie można tego powiedzieć o tym filmie. Wprost przeciwnie,
jest to najlepszy - jak dotąd - team-upowy film. W filmie pojawia się wyjątkowy
Highness Duke - Rakushaasa, który
daje Gaoranger niezły wycisk i
pozbawia ich - poza Czerwonym i Białą - woli do walki. Kiedy więc Czerwony
usilnie walczy by tej woli nie stracić Różowa w tym samym czasie walczy o
przywrócenie jej u swoich kolegów, sama nie rozumiejąc, że również ją utraciła.
Nie
trzeba mówić, że poszło im wybitnie? Wybitne fatalnie. Jednym z pryncypiów
Sentai jest fakt, że spotykają się innymi zespołami tylko kiedy fabuła tego wymaga
albo kiedy "przypadkiem" na siebie wpadną. I tak jest właśnie w tym
filmie. Wyjątkowość tego spotkania polega jednak na tym, że nie wpadają na Timerangersów (co byłoby trudne) - czyli
poprzedni zespół - ale na aż pięć różnych... a konkretniej po jednym z ich
przedstawicieli - pozwolę sobie nie powiedzieć, których - którzy pomagają im
odzyskać wolę walki.
Twórcy
wykorzystali jednak ten motyw do świetnej zagrywki. Cztery spotkania z pięcioma
wojownikami to idealna okazja by młodszym widzom pokazać wcześniejsze zespoły
poprzez urywki scen, a tym samym przypomnieć sobie ideę Sentai, ich siłę, a także kilka wspólnych motywów. Gdybym nie
oglądał wcześniej Gokaiger, którzy wyniosą tę ideę na wyżyny, to te fragmenty
byłyby dla mnie super-hiper. Nadal są, ale nie aż tak. Była jednak również inna
scena... mianowicie, jak się można domyśleć, muszą się pojawić mecha. I scena
ich wejścia jest nieziemska oraz - nie
sądziłem, że to kiedykolwiek powiem - lepsze od tej w Gokaiger, kiedy mieliśmy również walkę robotów.
Cały
więc film jest jednym, wielkim ukłonem do poprzednich serii i cudowną,
fabularnie również, ucztą. Oczywiście, obiektywnie patrząc, nie jest to wybitna
fabuła, ale taka jaką lubimy w Sentai:
patetyczna, pełna wzniosłych momentów i ganbaru
podniesionego do entej potęgi. Jest takie powiedzenie, że jestem tym, co jesz.
A jak się najemy pozytywną energią to i sami pozytywni będziemy. Ten film jest
po trochu jak pierwsi Avengers w MCU: zebrali ich do kupy i zlali złego.
W wielkim stylu: Hulk smash.
A teraz bardziej spoilerowo o pięciu, ostatnich seriach.
Megaranger mieli świetna historię i
dobre zagrania. Dr Hinelar i spółka naprawdę dali się im we znaki już od samego
początku. Pikanterii dodaje nie tylko ich własny zespół, Jaden Sentai Nejiranger, którzy sporo napsuli, ale również naprawdę
niezła, wewnętrzna intryga. Na wspomnienie zasługuje również nauczyciel
bohaterów, Ooiwa Gen, leniwy pan o ogromnej wierze i zaufaniu do swoich
uczniów. Jest jedną z postaci, która dała w końcówce pokaz przepięknej,
japońskiej postawy, którą uwielbiam. MegaSilver
również był świetną postacią, który pokazał inną stronę INET.
W
tym sezonie mamy świetną, poboczną historię BullBlack. Świadomie pominę jej
część, bo przecież nie chcę przeciągać struny. Barban stanowią również ciekawą
menażerię, którą zeżarły wewnętrzne utarczki, których zwieńczeniem jest wątek
Bookratesa. Shellinda miała swoje personalne utarczki z GingaGreen, które również były świetne. Źli w tym sezonie w ogóle
mają dobrą podbudowę, ale też i wielką bolączkę: są tak źli, że nawet walczą ze
sobą! Są jak drowy z D&D -
wbijają sobie nóż w plecy.
Rodzina
vs. Rodzina. Świetny sezon, ze świetnymi
złymi, wśród których jest jeden, mega honorowy. Tak honorowy, że w konsekwencji
życzy GoGoFive zwycięstwa! Ale to co zasługuje na uwagę jest motyw z fillmu, w
którym rozwinięto postać Kyoko jako... cóż... sami zobaczcie.
Pierwszy
i jak dotąd jedyny sezon, kiedy szósty ranger NIE DOŁĄCZYŁ do głównego zespołu
aż do końca sezonu, do ostatniego odcinka. Wątek TimeFire staje się przez to
świetną sprawą, rozbudowaną o problemy rodzinne TimeReda. Wspominałem we wpisie, że Londaz są szczególnymi złymi,
bo po prostu kryminalistami. Takimi z honorem. I ten honor, honor mafiozów, dał
nam również ciekawą końcówkę.
To,
co zasługuje jeszcze na wspomnienie: są drugim sezonem, razem z Jetman, na
którego ostateczne rozwiązanie fabuły poczekać musimy do Gokaiger. Konkretniej, chodzi o wątek jednej z postaci pobocznych.
Po drugie, o czym szerzej niżej, stanowią odpowiedź na największą bolączkę
Sentai: kanoniczną niekonsekwencję. Wedle tego sezonu, tylko część wydarzeń
jest niezmienna, co oznacza, że przeszłość i przyszłość można zmieniać. Sami w
sezonie dokonują tego kilkukrotnie.
Największy mankament sezonu:
zmiana wydźwięku postaci TsueTsue i Yabaiby z poważnego zagrożenia na element
komiczny. Największy plus, to Highness
Duke Rouki, GaoSilver i Tetomu,
którzy to poważnie rozbudowują historię. Dwuczęściowa historia z środka sezonu
stanowi świetny motyw, choć kiepsko rozegrany i zakończony po prostu... bo
dobrzy muszą wygrać, nawet jak przegrali. Deus ex machina. Zabija to klimat
kilku scen. Niestety.
RZECZY, KTÓRE NIE LUBIĘ W SENTAI
I
wisienka. Nie chcę już szykować listy "najlepszych sezonów", bo
miałbym już z tym problem. Ale również warto powiedzieć, że nawet dla fanów,
nie jest to serial bez wad i elementów wkurzających. Należy zaznaczyć, że
fabuła w Sentai jest specyficzna.
Zadaniem tego serialu nie jest być logicznym, ale opowiedzieć historię o
postaciach w kolorowych kostiumach, które wolą chcenia, sprawiedliwością,
miłością i okrzykiem bojowym są wstanie pokonać wszystkich. Opowieść o
bohaterach, którzy silną wolą są wstanie przepchnąć promień swojej broni czy
zwiększyć jego moc. Najważniejszymi elementami fabuły są morał, MacGuffin,
flebotinum, sprawiedliwość, in the nick
of time i patos. To specyficzny rodzaj fabuły, w którym wszystko
podporządkowane jest celowi, aby widza czegoś nauczyć i dlatego sprawiedliwość i
dobro wygrają. Dlatego bohaterowie zawsze wstaną.
Ale nadal, jest kilka rzeczy dziwnych i niewytłumaczalnych...
Wśród
tych rzeczy, jedna drażni mnie mocno. Świadoma niekonsekwencja między sezonami
oraz filmami. Wynika na przede wszystkim z swobody nad tworzeniem kolejnych sezonów,co w konsekwencji przechodzi w lepszą jakość fabularną. Oficjalnie mamy jeden świat - chyba, że zaznaczono inaczej. Jest
wśród fanów taka teoria - VS World/ Team-up universe - która ma lepiej
tłumaczyć niż wersja oficjalna, jak serie ze sobą współdziałają, tam gdzie się
kłócą. Innymi słowy: każdy sezon dzieje się we własnym świecie, dlatego są
pewne różnice między sezonami, które się wykluczają (np. pięć różnych wersji
wymarcia dinozaurów). Zespoły - chyba, że w sezon sugeruje inaczej - istnieją
wspólnie tylko podczas wspólnych występów. Co oznacza, że obecnie minimalna
liczba światów to ~80, w których po prostu są odmienne/równoległe zespoły,
których historie się różnią, a my znamy tylko jakiś wycinek z nich.
Sęk
w tym, że jest to teoria błędna. Świadczą o tym dwie rzeczy: występy gościnne w
sezonach (zwłaszcza w 39) i to nie tylko Rangersów, które jasno dają nam do zrozumienia: jeden świat
oraz fakt opisany wyżej, przy Timerangers. Na całym świecie różni ludzie dwoją
się i troją jak połączyć niepołączalne... a rozwiązanie jest bardzo proste:
poza pewnymi stałymi, żadna historia w Sentai nie jest niezmienna, co pokazali Timerangers. Każdy kolejny sezon,
zmienia poprzednie tak, by się razem wpasowywały np. Timerangers zretconowali
rok akcji Jetman do 1991 (z 199x), a
Ouranger do 1995 (z 1999). My tylko nie wiemy co zostało zmienione. Zwłaszcza, że część niekanoniczności wynika z błędów
scenarzystów/producentów, którzy po prostu nie przemyśleli użycia np. robota
czy zgodności kolejnych dinozaurów z poprzednimi czy nie wzięli pod uwagę
faktu, że będą powstawać kolejne sezony. Dlatego po prostu pewne elementy niekiedy
musimy po prostu zignorować lub przeboleć (np. fakt, że kosmiczna policja z Dekaranger jest na Ziemi co najmniej od czasu Liveman czyli 1988).
Co
nie zmienia faktu, że jest to paskudne. Nie mam nic przeciwko iluś wersjom
wymarcia dinozaurów czy kolejnym najazdom i kilkunastu organizacjom strzegącym światowego
pokoju. Ale kiedy coś się nie zgrywa bo ktoś bezmyślnie użył jakiegoś robota
albo zignorował wcześniejsze pojawienie się już jakiejś postaci... To dobrze,
że twórcy tworzą kolejne sezony jako stand
alone i z pełną swobodą. Dzięki temu dostajemy lepsze opowieści i historie.
Mimo wszystko, mogliby być lepiej przygotowani i nie robić takich dziur...
Co
mnie jeszcze drażni? Cóż... pokrótce.
1. Układ sił jak w szachach - w szachach siła
danej bierki (w serialu osoby, broni czy robota) zależy od jego aktualnego
układu wobec innych, a nie realnego potencjału. Wszystko w porządku dopóki w
serialu doprowadza się do sytuacji, że czyjaś siła jest jakoś zniwelowana, ale
częściej jest tak że nie.
2. Ignorowanie odniesionych ran.
3. Głupota złych - np. generałowie są
silniejszy od zespołu, a ich potwory słabsze. Zamiast więc samemu ich
zniszczyć, wysyłają kolejne stwory...
4. Im więcej złych w jednej walce, tym
słabsi oni są. Dlatego Megaranger i Gingaman pokonali w filmie całe Barban,
choć pojedynczo członkowie Barban stanowili spore zagrożenie. W konsekwencji w
całości niszczy to dramaturgię.
5. Ignorowanie zniszczeń - zwłaszcza w
walkach robotów.
6. Wygrana poprzez deus ex machina albo
przybycie wsparcia w ostatniej chwili.
No
i to by było na tyle, folks. No może jeszcze jedno. Mimo swoich wad, Super Sentai to świetny serial.
Popatrzcie na to z tej strony: jak napisać nieprzewidywalną fabułę dla
fabularnie przewidywalnego serialu? No, im się to jakoś udaje.
Film ma... 1+0+0= 1 ogon. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz