Search this blog/このブログの中でさがす:

niedziela, 25 marca 2018

Ginga Tensei! Seijuu Sentai Gingaman!

Copyright reasons by gaelx na licencji CC BY SA 2.0

                Mieliśmy juz kilka motywów w Super Sentai. Niektóre się już nam jakoś powtórzyły - jak motyw samochodowego zespołu czy szkolnego. Motyw zwierzęcy należy do bardziej popularnych. Do tej pory był w m. in. Taiyou Sentai SunVulcan, Choujuu Sentai Liveman czy Choujin Sentai Jetman. Motyw fantasy był w Kousoku Sentai Turboranger i Gosei Sentai Dairanger oraz Ninja Sentai Kakuranger. A co jeśli twórcy postanowili dać nam znany, ale jednak nowy motyw i połączyć go z już istniejącymi? Zwierzęta + fantasy + żywioły + kosmos... i mamy kolejną serię. Seijuu Sentai Gingaman.






                Chwilowo za oknem jest zimning. Choć jeszcze nie dawno był ciepling. Taki mamy klimat. Heh. Obecnie oglądam jeszcze Mirai SentaiTimeranger, a skończone zostało  Kyukyu Sentai GoGoFive. Nadchodzą więc... Hyakujuu Sentai Gaoranger (Hundred Beasts Squadron Gaoranger - seria rocznicowa!) oraz Ninpuu SentaiHurricanger (Enduring Wing Squadron Hurricanger). Czyli w sumie niewiele nadgoniliśmy. Z różnych przyczyn, mamy mniej czasu teraz, a i nie chcemy też aby się nam wpisy i oglądanie rozlazły. Ale teraz, może skupmy się nad omawianą serią. Bo jest to sezon, który nam bardzo przypadła do gustu. Bardzo, bardzo.

                W bardzo dużym skrócie, historia tego sezonu to walka z kosmicznymi piratami Barban, którzy najechali Ziemię 3000 lat temu. Podczas pierwszej potyczki, Starbeast (jap. Seijuu) oraz pięciu wojowników z lasu Ginga - czyli pierwsi Gingaman - uwięzili ich. Po tym zdarzeniu, mieszkańcy lasu ukryli go przed światem oraz przez pokolenia przekazywać status Gingaman nowym zespołom, w nadziei, że nigdy nie przyjdzie im się ponownie zmierzyć z Barban. Dzisiaj, kiedy pieczęć więżąca piratów została naruszona, 133 pokolenie wojowników musi stawić im czoło. Nie brzmi zachęcająco, prawda? Ale, które trzy zdaniowe streszczenie któregokolwiek sezonu, brzmi zachęcająco?

                Starbeast to są bardzo potężne, kosmiczne, gigantyczne zwierzęta. Swoistego rodzaju  kosmiczne bóstwa. Za ich pośrednictwem związane są dwa motywy - kosmosu i zwierząt. Choć pomagają Gingaman, to źródłem ich mocy jest przede wszystkim magia lasu Ginga. Nie jest to pierwszy zespół o kosmicznym źródle (Bioman, Carranger czy Denjiman byli przed nimi), ale do tej pory było tak, iż tylko źródło mocy pochodziło z kosmosu, ale samo w sobie nie uczestniczyło w walce. A tutaj kosmiczny element jest bezpośrednio obecny i działa. Nie pierwszy raz widzimy ten motyw, ale do tej pory był bardziej po stronie złych. Vader z Denjiman, Black Magma z SunVulcan, Zone z Fiveman czy Gozma z Changeman. Pozostałe dwa motywy, żywiołów i fantasy, pochodzi bezpośrednio od Gingaman i mocy lasu Ginga. Cała moc lasu osadzona jest w lekko baśniowej i fantastycznej konwencji, ale już konkretne moce wojowników przypisane są żywiołom - ognia, wody, elektryczności, wiatru i ziemi (choć bardziej w formie roślin, a konkretniej kwiatów). Nie jest to połączenie wybitne, ale w tej konwencji i połączeniu zdające swój egzamin. W zasadzie, większość konwencji sentai trzeba podzielić na technologię i fantasy/magię. Czasami się mieszają (Carranger, Turboranger czy Ouranger), a czasem są wyraźnie rozdzielone (Maskman czy Juuranger vs.  Jetman czy Liveman).

Opening. Całkiem-całkiem!

                W tym sezonie przyjdzie nam oglądać zmagania dwóch, ciekawych stron, z których żadna nie odstaje. Gingaman stanowią początkowo grupę zagubioną w nowym świecie, ale grupę zgraną oraz o wyraźnie zaznaczonych charakterach, a każdy z nich doczeka się swojego rozwinięcia i wątku pobocznego, choć nie wszystkie będą ważkie i znaczące. Ale choć początkowo - jak często zresztą - można uznać, że to znowu tylko Czerwony dostaje swój czas, to jednak z czasem się to zmienia i wszyscy dostają swoje więcej jak pięć minut. Stało się to już powoli standardem. Charakterystyczną cechą japońskiej kultury jest społeczne/grupowe myślenie. Od kilku sezonów jednak coraz częściej mamy do czynienia z indywidualizmem postaci. Choć nadal są zespołem i tworzą całość, to jednak wyraźniej widać indywidualne charaktery postaci. GingaRed walczy z rolą przywódcy i spuścizną po swoim bracie. GingaBlue to stoicki spokój, który objawia się niemal we wszystkim. GingaBlue to trochę życiowy ciamajda (podobnie jak Yellow Owl z Jetman czy Green Racer z Carranger), ale jednak udowadniający, że wystarczy się spiąć i się uda. GingaYellow walczy z kategoryzacją własnej osoby jako nieodpowiedzialnego dzieciaka, a GingaPink ma walkę wykraczająca poza świat serialu (z japońskim stereotypem kobiet).

                Jeśli już o tym mowa, to może warto do tego wątku wrócić. Początkowe sezony cierpiały mocno na syndrom niedopracowanych postaci żeńskich. Choć Momoranger była najważniejszym elementem zespołu (ze względu na rozpoczynanie finishera, bez którego pokonanie MotW było karkołomnym zadaniem), to już Miss America czy Denji Pink były od podawania herbaty. Pierwszą, wyraźną rolę żeńską mamy w SunVulcan, a potem w Goggle V. Naprawdę jednak bardzo znaczącą rolę żeńską mamy dopiero w Kakuranger (Tsurihime jest PRZYWÓDCZYNIĄ!), a potem dopiero w Timeranger. Sposób kreacji GingaPink pokazuje, że nadal jest z tym problem. Nie jest to postać za którą można by stanąć murem, ale też nie jest to postać tak bezużyteczna jak wcześniej inne wojowniczki.

                Jeśli chodzi o to, co nas najczęściej interesuje najbardziej. Arsenał. Choć uważam Flashman za najgorszą, w sensie najmniej zapadającą w pamięć serię, to jednak personalne bronie mieli niezwykłe i unikatowe. Zwykle dostajemy jakiś zestaw broni (np. w Ouranger czy Juuranger), mniej czy bardziej zapadający w pamięć, a ten był naprawdę dobry i unikatowy. W Gingaman broniom brakuje pewnego polotu. Są to po prostu miecze, jakich wiele już widzieliśmy w sentai. Inaczej ma się sprawa z Starbeast, które są tutejszym odpowiednikiem mechów. Pod tym względem są bardzo oryginalnym pomysłem, a ich... hmm... wzmocnienia są jeszcze bardziej pomysłowe. I choć chcę wam to rozwinąć, to powinniście już wiedzieć wszystko o spoilerach na tym blogu.

                Przechodząc do Barban. Kosmiczni piraci stanowią całkiem niezłą zgraję różnorakich postaci. Na ich czele stoi kapitan Zahab, a jego prawie-że prawą ręką jest Sterniczka Shellinda. Potem jest czterech dowódców, z których każdy ma inny charakter. Gun Boss Shambash jest mistrzem od broni palnej, a w opozycji do niego stoi mistrz broni białej Sword General Budou, który jest wzorowany na samurai'ach i jest najciekawszą postacią z pośród Barban. Potem jest czarodziejka Spectral Empress Illies i jej wujek, mózg całek ekipy, Bucrates (który ma przydomek Barreled Scholar czyli dosłownie zabeczkowany uczony - gra słów, bo jest on właśnie dokładnie tym. Uczonym-beczką). I ostatni, Destruction King Battobas - prawdziwa druga ręka Zahaba i najsilniejszy zaraz po nim. Nie jest niczym nowym, że pośród nich są różne animozje, które dodają opowieści pikanterii, ale tym razem są to naprawdę dobre konflikty i całkiem niezłe ich pociągnięcie.

                Ogólnie, możemy być zadowoleni zarówno z protagonistów jak i antagonistów. Fabularnie... znów mamy świetny sezon. Choć trzon uknutej intrygi nie powala, to jednak jego rozwinięcie i podejście scenarzystów do niej to inna kwestia. Postaci z obu stron zostały wykorzystane po to, aby świetnie rozwinąć motywy i potrzeby obu stron. Po raz pierwszy mamy również to, że animozje złych nie stanowią o ich końcu, lecz są doskonale uwarunkowane, wyjaśnione i rozegrane. Zdaje sobie sprawę z tego, że naprawdę ciężko teraz będzie układać listę sezonów. Tylko spód nie przejdzie radykalnych zmian. To znaczy również, że  mamy okres naprawdę dobrych sezonów.

                Pozostaje nam więc na sam koniec wspomnieć o wspólnym filmie z Megaranger. Kilkukrotnie już pisałem, że filmy te cierpią na problem z continuity, a mianowicie tym, gdzie i jak je umiejscowić. Ten film również ma ten problem, ale nie taki jak inne. Poza tym, nie stanowi nic wielkiego. Fabularne spotkanie tych dwóch zespołów po prostu wypada w porządku, bez wodotrysków. Stanowi swoistą wisienkę na torcie. Ot, jest, powinien być, ale gdyby nie było, to byśmy nie narzekali.

                Jak pisałem ostatnio, zaczyna się nam dekada naprawdę dobrych sezonów, które już na papierze wyglądają świetnie. Cóż więc powiedzieć? Seijuu Sentai Gingaman stanowią świetny sezon, do którego ciężko się przyczepić. Porządna fabuła, doskonali antagoniści, dający się lubić protagoniści. Świetnie wykorzystane motywy przewodnie. To, do czego można by się przyczepić, to charakterystyczna sentai'owa powtarzalność niektórych elementów. Ale powiedzmy sobie szczerze: widzimy to od zawsze. Podbne transformacje robotów, czy bronie podręczne (np. Changeman vs. Flashman). Fakt, że nie wszystko jest nowe i pewne rzeczy sami przewidzimy, pozwala nam się skupić na lepszych elementach. A tych Gingaman mają sporo.
Serial ma... 1+1+2 = 4 ogony!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz