Search this blog/このブログの中でさがす:

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Wierzę we wróżki.

Neverland by Eleonowa Gianinetto na licencji CC BY 2.0


              Ostatnimi czasy nasza półka zaczęła puchnąć od różności i cudowności. I wreszcie zaczęła przypominać półkę kogoś, kto poza mangami coś jeszcze zbiera.  Ponad miesiąc temu opowiadałem wam o animacji, będącej połączeniem moich dwóch wielkich miłości, czyli o Iniemamocnych. Więc dziś - skoro półka powoli puchnie od płyt z filmami - odmiana pod każdym względem. Klasyczna animacja, klasyczna historia, klasyczny Disney i najcudowniejsza opowieść wszechczasów. W sam raz na moje urodziny. Mowa - of course - o Piotrusiu Panie. Bo to jest pierwsza opowieść, którą pamiętam, że zainspirowała mnie do czegoś. Która dodała coś do mnie. I jest to wspaniała okazja by powiedzieć o trzech dziełach: książkach, filmach i animacji.

                Piotruś Pan zawitał na świecie jako sztuka teatralna Jamesa Matthewa Barriego - po raz pierwszy wystawiona 27 grudnia 1904 roku, choć pierwsze ślady tej postaci odnajdujemy już w książce White Bird of Kensington Garden, której fragmenty zostały włączone w o Peter Pan in Kensington Garden z 1906 r. Sama sztuka ukazała się jako powieść w 1911 roku.
                Kim jest sam Piotruś Pan? Oprócz tego, że nazywa się go Chłopcem, który nie dorósł, tak naprawdę jest on Dzieckiem, które Odleciało.  Według świata  z książek, wszystkie dzieci są najpierw ptakami i umieją latać - dlatego w oknach montuje się kraty, aby nie odleciały. Peter Pan jest jednym z tych dzieci, którym udało się odlecieć - stając się tym samym zagubionym chłopcem. Jego pierwowzór, a właściwie rzecz biorąc sposób w jaki się urodził, powiązany jest z znajomością z rodziną Llevelyn Davies, którą Barrie poznał na jednym z spacerów. Peter był ówcześnie najmłodszym z rodzeństwa tejże, i był bohaterem wymyślanych opowieści, którymi zabawiał jego braci George'a i Johna.
                Peter Pan nigdy nie miał być ucieleśnieniem tego co dziecinne, choć był stworzony dla dzieci. Od zawsze był on personifikacją dziecięcej dorosłości. To znaczy, był przykładem tego co się stanie, gdy dzieci pozostawić bez opieki z pełnym dostępem do wszystkiego wokół. Wtedy ujawniają one pełen zestaw cech zaiste ciekawych. Okrucieństwo i egoizm. Choć może wam się to wydać dziwne, ale Nibylandia jest krainą niebezpieczną. Piraci, Indianie, wredne syreny, niezbyt miłe wróżki. Pozostawione w takim świecie dzieci, musiały być okrutne, aby móc przeżyć i się bawić. Trup ściele się gęsto, a sam Peter Pan często kłamał, konfabulował i wymyślał. Trudno się dziwić. Nibylandia ma jedną cechę, która to ułatwia - istniało zawsze tylko tu i teraz. O tym co będzie się nie myślało, a o tym co było zapominało.
                Nibylandia miała być krainą beztroską. Po prostu bawić się i tyle. Bariemu zależało na stworzeniu właśnie takiej krainy. Takiej, do której podróżuje się na chwilę i wraca. Dostosowanej osobiście do każdego z osobna (z lagunami przelatującymi nad flamingami i odwrotnie). Ponieważ dzieci nie myślą o konsekwencjach swoich zachowań, trudno wymagać by tak było. Dzieci szybko zapominają. To miała być kraina zabaw w Indian, piratów i całej reszty. Możliwość beztroskiego ganiania i zapominania o wszystkim. O poleceniach rodziców, o chodzeniu do szkoły. Miała być atrakcyjna dla dzieci.
                Dlatego właśnie Nibylandia istnieje tylko z Piotrusiem Panem. Bez niego zamiera, a po jego śmierci znika. A to dlatego, że jest przez niego wymyślona i dowolnie przez niego kształtowana. Dlatego można do niej podróżować i zastać ją dokładnie taką samą, jaką się ją zostawiło. Dlatego jest jedynym, który nigdy nie dorósł (tak! Tylko on!). Dlatego to on rządzi i ustala zasady (w rodzaju, czym mają być bliźniacy itp.)
                Największym szczęściem jakie spotkało Piotrusia Pana, jest jego disney'owska, luźna adaptacja z 1953 roku. Jako film dla dzieci, nie można było sobie pozwolić na przedstawienie zarówno tytułowego bohatera jak i jego krainy takiej, jaka została opisana w książkach. Disney - w moim odczuciu - jest jednak znany z tego, że potrafi stonować historię tak, że można ją pokazać dzieciom, z jednoczesnym zaznaczeniem jak to naprawdę powinno być. Jest jednak kilka takich scen, które dają nam do zrozumienia jak okrutna jest ta kraina.
                Na dzień dzisiejszy, kanon - co w tym wypadku oznacza oficjalne dzieła i adaptacje - stanowią wszystkie książki, a więc The Little White Bird, Peter Pan and Wendy (czyli po naszemu Piotruś Pan), Peter Pan in Kensington Gardens oraz Peter Pan in Scarlet (Piotruś Pan w szkarłacie - oficjalna kontynuacja napisana przez Geraldine McCaughrean). Oficjalnymi adaptacjami są również wersja Disneya wraz z kontynuacją - Wielki Powrót (Return to the Neverland) oraz związane z nimi filmy i książki z serii o Dzwoneczku i wróżkach. Również film Hook Spielberga z 1991 roku z Robinem Williamsem i Julią Roberts jest kanoniczny, a także filmowa adaptacja z 2003 roku. Co do kreskówek, są nimi Jake and Never Land Pirates (Jake i piraci z Nibylandii) oraz Peter Pan and the Pirates (Piotruś Pan i Piraci) jako (odpowiednio) część franczyzy Disneya i reinterpretacja. I co oczywiste, różne sztuki teatralne i musicale, ale to już w  większości poza naszym poznaniem, więc pozwolę sobie opuścić. I pewnie coś, co opuściłem. Jedyną, dodatkową rzeczą, o której wspomnieć warto, jest film Finding Neverland (Marzyciel) z Johnym Deppem.
                Pamiętam Nibylandię inaczej. Choć mam świadomość jaką została stworzona, nigdy nie była taką dla mnie. Pamięta ją inaczej, przez co rozumiem fakt, że za każdym razem w ostatnich latach, gdy czytałem lub oglądałem coś związanego z Piotrusiem Panem, zawsze odnosiłem wrażenie, że to było chyba jednak inaczej. Było tak jak czytałem książki na studiach - porównując je do tego, co zapamiętałem z ósmej klasy podstawówki, i było tak teraz, kiedy dla przypomnienia obejrzałem DWA razy (po polsku i angielsku) disney'owskiego Piotrusia. Nie zmienia to faktu, że Nibylandia jak zwykle zawsze zachwyca, podobnie jak to coś, w klasycznych filmach Disneya. Dziwne, nieopisane coś. Trudno mi jest opisać, dlaczego starsze filmy tej wytwórni pod wieloma względami mają w sobie tą magię. Z żalem przyznaję, że współczesne nie zawsze. Myślę, że zmiana nastąpiła gdzieś w okolicy przełomu wieków - choć nie mówię, że była to zmiana na złe. Księżniczka i Żaba była udanym powrotem do klasyki - ale o tym kiedy indziej.
                Film Disneya zachwyca, mimo sześćdziesięciu trzech lat na karku. Może tylko piosenki nie przypadły mi do gustu. A zachwyca dokładnością, odwzorowaniem postaci, charakterystyki świata - mimo jego stonowania. Zachwyca kreacją postaci Hooka, Tiger Lilly oraz Tinkerbell. Sam Piotruś Pan... nie do końca mi się podoba, choć nadal jest on Piotrusiem Panem, takim jakim winien być. Beztroskim dzieckiem, które wiecznie sie bawi i nigdy nie dorosło. Natomiast zawodzą, w mojej opinii, całkowicie kreacje postaci Zagubionych Chłopców - nigdy nie nazwanych - choć zgodne z oryginalną wersją chodzenia w niedźwiedzich skórach (które sami upolowali).
                Trudno opowiadać historię (z) filmu, bez odwoływania się do książki. Film nie jest oryginalny - jest w końcu adaptacją i to nad wyraz dokładną - na tyle na ile można było sobie na to pozwolić. Fabularnie więc, ciężko oceniać go, o ile zna się pierwowzór i wie się, co trzeba było pominąć, a co można było zachować. Ciężko jest powiedzieć, że opowieść porywa albo nie. To co jednak trzeba powiedzieć, to to, że udało im się oddać niezbędnego ducha. Ideę. Zachować główną myśl.  To czego brak w filmie, to więcej przygód. Bo film jest za krótki. W takim momencie przychodzą z radością odcinki Piotrusia Pana i Piratów, które mile wspominam nie tylko za Dzwoneczka, aczkolwiek Hook to Hook i ten z Disneya jest lepszy.
                Muzyka. Żaden film Disneya nie istnieje bez niej. Jak już wspomniałem, nie spodobały mi się piosenki. Słowa są ok, ale wykonanie to zdecydowanie nie przypadło mi. To nie tak, że jest złe; że źle zaśpiewali czy skomponowano utwory. To jest to, że to po prostu nie jest coś, co mogłoby mi się spodobać. Nie ten styl . Ale poza tym, muzyka - charakterystyczna dla tamtych czasów - bardzo się wpasowuje w klimat i są momenty, kiedy wręcz nadaje charakteru scenie.
                O filmie w sumie tyle. O kontynuacji czy wróżkowych filmach opowiadać będziem innym razem, więc to nie koniec naszych wypocin o Nibylandii. Wspomnimy na pewno cosik więcej o Piotruś Pan i Piraci, jako oficjalnej reinterpretacji, która akurat rozmija się z oryginałem tam, gdzie oficjalne adaptacje są zgodne i na odwrót. Pora więc na książki. I film.
                Finding Neverland jest o Barrie'ym i jest w zasadzie krótką historią powstania Piotrusia Pana. Film rozmija się w niektórych momentach z faktami - niejako musi przecież - ale to co najistotniejsze, zostało zachowane. Łącznie z niepowtarzalnym duchem Nibylandii. I cudownymi, dwiema scenami - obie związane z spektaklem. Wspominam o nich, bo właśnie one idealnie pokazują o co od zawsze chodziło w Nibylandii i Opowieści o Piotrusiu Panie. Ona jest taka, jaką sobie wymarzymy. Wymyślimy. Piotruś może być jeden, ale nie ma jednej Nibylandii. Każdy ma własną, swoją niepowtarzalną; Krainę służącą do opowiadania swoich historii, do zmyślania, bycia sobą. Jedna jest okrutna i nie wybaczająca (Nibylandia Barriego), a inna łagodna i miła (Nibylandia z filmów o Dzwoneczku), a jeszcze inna jest i taka i taka (Nibylandia Walta Disneya) O to w tym wszystkim chodzi. O wyobraźnię. Niczym nie skrępowaną. O własną przestrzeń.
                Taka była również oryginalna książka. Pełna zmyślonych i niestworzonych rzeczy, opowiadana na sposób dziecięcy i z dziecięcą logiką i rozumieniem. Kontynuacja była inna, zdecydowanie, choć czytało mi się ją lepiej, nie wpisywała się w ten sam klimat. Ale to też opowieść, która dużo mówi. Wydaje mi się, tak, że J.M. Barrie napisał książkę dla dzieci, z myślą o dzieciach, ale to nigdy nie była książka dla dzieci i z myślą o dzieciach. To była książka z myślą o dorosłych i dla dorosłych. Obejrzyjcie ostatnią scenę filmu. Obejrzycie Hooka. Przekonajcie się sami. Bo ja wierzę, we wróżki. I klaskam od czasu do czasu. I kiedyś, kiedyś tam, wam o nich opowiem.


Ciekawostka: Droga do Nibylandii to "second to the right and straight on till the morning". Polskie tłumaczenie Macieja Słomczyńskiego (wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1982; translation copyright © 1958 Maciej Słomczyński) podaje wersję "druga ulica", a w filmie Disneya jest "druga gwiazda". Jest wiele rzeczy, których Barrie nigdy nie dopowiedział, pozostawiając je wyobraźni.



Jakby na to nie patrzeć,
franczyza, książka i film mają. każde z osobna,
3+3+3 = dziewięć ogonów! Wow!
s

2 komentarze:

  1. Jest pewna scena w komiksie TASM #400, w którym umiera ciocia May (ale później, to odkręcili), gdzie padają mniej więcej takie słowa "...druga na prawo i prosto aż do świtu"- mamy, tu cytat właśnie z Piotrusia Pana.

    http://goodcomics.comicbookresources.com/2011/12/09/the-abandoned-an-forsaked-aunt-may-is-dead/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście - nawet akurat polskie wydanie tego mam chyba na półce. To oraz Marvel Fairy Tales, pokazuje, że naprawdę Peter Pan zasługuje na 9 ogonów - czyli maximum. To jest fenomen kulturowy i popkulturowy.

      Usuń