Search this blog/このブログの中でさがす:

niedziela, 16 lipca 2017

My Little Pony: Friendship is not a heresy.



Moja kolekcja. 102 postaci w 167 wersjach. Źródło Własne.

                Dojście do momentu, kiedy piszę te słowa, zajęło mi dwadzieścia minut i trzy skasowane akapity z udziałem Flinstone'ów, Lilo i Stitcha oraz Króla Lwa. Za każdym razem jednak nie były to dobre słowa, na powiedzie wam, że dzisiaj będziemy rozmawiać o kucykach... o Kucykach z My Little Pony: Friendship is Magic. Tak naprawdę jednak będę się wynurzał (jak to brzmi) na temat tego, dlaczego  mam ochotę przywalić każdemu, kto nie widział, a się wypowiada. Każdemu, kto wydaje o wiele większe krocie na swoje hobby, a psioczy mi nad uchem o każde MOJE dziesięć złotych przeznaczone na kucyka. Będzie też o tym, dlaczego tego nie robię. Ponieważ największym i najważniejszym mottem tego serialu jest "I will love and tolerate the shit out of you". A bardziej obrazowo, będę kochał i tolerował gówno, które z ciebie wychodzi. I bynajmniej, nie chodzi mi o ludzką nieczystość organiczną.


                Wydaje mi się, że powinniście teraz postawić sobie pytanie, jaki to musi być serial propagujący "love and tolerate" do takiego stopnia, że fani mówią takie coś! "I will love and tolerate the SHIT out of you". Dosłownie rzecz biorąc, mówią "obrzucaj mnie gównem, a ja i tak nie zamierzam się z tego powodu zmieniać siebie". Albo w Ciebie. Serio, naprawdę, postawcie sobie takie pytanie. Jaki to musi być serial, którego główne przesłanie wymusza na ludziach taką postawę? No jaki? To już nie jest poziom He-Mana, kiedy każdy odcinek kończył się morałem. To jest coś więcej.

                Jak zwykle, za wszystkim stoją pieniądze. My Little Pony to pierwotnie seria zabawek firmy Hasbro, na które hype miał wzbudzać serial - najpierw seria pierwsza z lat osiemdziesiątych, potem seria współtowarzysząca generacji trzeciej i trzeciej i pół, a potem generacji czwartej (obecnej), nazywanej już "My Little Pony: Friendship is Magic". Kiedy więc przy przejściu z generacji trzy i pół na czwartą, firma chciała mieć nową serię, która miała stać się reklamą zabawek, ale już tak na poważnie. To miał być serial z prawdziwego zdarzenia. I zrobili najmądrzejszą rzecz w takim momencie: wyłożyli pieniądze na specjalistę. Konkretniej: specjalistkę.

                Owa specjalistka, Lauren Faust, postawiła sobie trzy cele. Realistyczne postaci żeńskie, odpowiedni przekaz oraz - wiedząc, że dzieci oglądają z rodzicami - uczynić serial znośnym do oglądania przez dorosłych. Zrewolucjonizowała serial do takiego stopnia, że mamy siódmy sezon w drodze, cztery filmy, a pięty tego roku trafi do kin. Udało się jej coś, co nie udało się wielu przedtem: stworzyła  serial tak dobry, że mimo grupy docelowej w dziewczyn w szkole podstawowej, oglądają go obie płcie od przedszkola po kwiecie wieku. Podobne zjawisko odnośnie animacji było w naszym kraju chyba tylko z Sailor Moon. Sukces jednak jest nieporównywalnie większy, gdyż dostęp do zabawek jest większy (Toys'R Us, Smyk, Empik), a więc i dzieciom łatwiej rodziców namawiać, a babciom kupować.

Tyle mam figurek rozpakowanych. 110 dokładnie rzec biorąc. Źródło własne.
                Jest to jeden z niewielu dzieł, które da się streścić jednym słowem, niejako w odpowiedzi na pytanie "o czym to jest?". O przyjaźni. W cholernie różnych wydaniach. Ale gdybym miał to poszerzyć to, powiedział był, że o przyjaźni, miłości, dobroci, uczciwości, radości, byciu sobą, wredności, złu w każdym z nas, złośliwości, chciwości, nękaniu innych (angielskie słowo bullying oddanie to chyba dobrze), pragnieniu władzy i pieniędzy, szaleństwie, nieuczciwości, uprzedzeniach, obojętności. I gdybym poświęcił na to zdanie więcej jak minutę, to byłoby tego więcej. Chcę przez to powiedzieć, że choć mimo dedykowaniu go konkretnej grupie, serial ten stanowi przekrój ludzkiego społeczeństwa z silnym naciskiem na to, że każdy z nas może się skierować "ku jasnej lub ciemnej stronie mocy".

                Każdy z nas ma prawo do opinii o wszystkim. Nie każdy jednak powinien się z nią wychylać. W większości wypadków dlatego, że z powodu braku wiedzy, obeznania i innych tego typu rzeczy, dana opinia po prostu jest bezwartościowa. Możesz ją mieć. Możesz ją wygłosić niekiedy. Ale to żadną miarą nie znaczy, że masz rację. Bardzo często się zdarza, że na animacje patrzy się właśnie tak: wielu z opiniujących nie oglądało, nie zamierza, wypowiada się negatywnie bo widziało obrazek/przeczytało artykuł/ksiundz co też nie widział, powiedział/belfer się wyraził, choć również nie widział/inne (wybierz właściwe), a wszystko podszyte powszechną opinią, że animacje są dla dzieci (czytaj: głupie, infantylne, bezwartościowe, nijanie, kłamliwe [pejoratywne określenie "bajka"]...). O czym już zresztą pisałem. Sęk w tym, że taka opinia powinna być mało wiarygodna. W przypadku animacji jednak, wielu wydaje się, że tak nie jest i uparcie uważają, że ich opinia o animacji ma jakąkolwiek wartość. Powodem jest fakt, że wielu z nas zakłada, że skoro oglądali bajki i coś tam teraz niekiedy z dziećmi rzucą okiem, to znaczy, że wiedzą z czym to się je i ich opinia ma znaczenie.

                Otóż nie. Wybaczcie, ale gówno prawda. Błędna jest metodyka. Jak byłeś dzieckiem to oglądałeś wszystko albo niemal wszystko, a na pewno względnie dużo. To było jednak inne podejście - nie tylko inne tytuły, co inne do nich nastawienie i zaangażowanie. Zdecydowana większość dorosłych nie ogląda już żadnych animacji z chęci, a przymusu. Oglądają, bo muszą - bo z dzieckiem coś tam czasem wypada (bo dla kontroli lub ono prosi). Oglądają wybiórczo, z negatywnym podejściem bo im młodsze dziecko tym więcej z nim oglądają, a przez to utwierdzają się w przekonaniu, że z powodu formy animacji dla kilkulatków, że wszystkie są takie infantylne, głupie itd. Owszem, też bym nie zdzierżył takiej dawki, takich seriali jakie ogląda dwu-trzylatek. Nawet pięciolatek. Może nawet siedmio-dziewięciolatek. Ale pakowanie do tego wora animacji dla nastolatków czy dorosłych to jak uznanie, że tak samo trzeba oceniać Zbrodnię i Karę co i Plastusiowy Pamiętnik lub Harry'ego Pottera. Nosz, przecież i to i to książka. Dla porządku rzeczy: nawet osoba, która widziała setki tytułów nie ma prawa oceniać żadnego bez jego oglądania. Owszem, może wydać opinię lub przewidzieć jaka ona będzie na podstawie danych mu przesłanek, ale jednoznacznej opinii wydać nie może. A rozdźwięk ocen i tak może być duży - Batman V Superman ma 20% pozytywnych od krytyków, a od "widzów" 63% (serio, ludzie?). Wiecie, Kamen Rider nie podobał mi się dopóki go nie zacząłem oglądać. A swojej opinii sprzed oglądania Super Sentai to się już wstydzę.

A tyle jest nierozpakowane. I raczej nie będzie nigdy. Źródło własne.
                W przypadku kucyków sprawa ma się typowo. Rzesza osób, która serial widziała tylko w sklepach lub zna jego kolorystykę z półek z zabawkami lub jak również takie persony, co mają dzieci i z nimi oglądają, ale za cholery wystarczająco oleju, by zrozumieć fabułę (że co? To jak ty niby cokolwiek dziecku tłumaczysz, jak ty fabuły serialu nie potrafisz zrozumieć) wypowiada się w stylu "Ło rany boskie, ale ktoś musi mieć poprzestawiane klepki, że to ogląda z własnej woli i się mu jeszcze podoba!". "Jak on(a) śmie!" "Dorosły i ogląda bajki!" (...) Niestety, nie ma na to dobrej riposty. Jeżeli bowiem ktoś nie chce iść na argumenty, tylko się zatrzymuje na swoich, to mu się nie wytłumaczy. Jedynym rozwiązaniem jest pokazanie kilku animacji, które nie są "dla dzieci"  oraz takich, jawnie pokazanym drugim dnem (jak Simpsonowie) i tym samym udowadnianie, że to jest inaczej. Ale to wymaga również chęci z drugiej strony, której najczęściej brak. Nikogo nie zmusimy przecież do tego, aby siadł i zaczął oglądać. To już nawet nie chodzi o to, żeby ktoś docenił kucyki (przecież akurat jemu nie muszą się podobać), ale by chociaż zmienił myślenie o animacjach i przestał je traktować jako "bajki", a więc wyłącznie fikcyjne, nieprawdziwe opowieści dla dzieci, które są pełne kłamstw i Bóg wie jeszcze czego. Niestety, nawet ludzie bardzo inteligentni, oczytani i myślący, akurat w tej kwestii potrafią się zatrzymać.

                Ale nawet wtedy potrafi paść argument "No dobrze Simpsonowie czy Ghost in the Shell może i nie są dla dzieci, ale Kucyki Pony są". Po pierwsze Kucyki Pony to jak "Butter masło" albo po prostu masło maślane i chipsy o smaku ziemniaków. Pleonazm. Po drugie istnieje model pośredni animacji, czyli "kucykowy". Model animacji dla dzieci, która może być interesująca dla dorosłych i również im dawać radość. To w jakim kierunku poszło My Little Pony: Friendship is Magic jest zasługą dorosłych fanów, którzy zbudowali od zera popularność postaci taki jak Muffins (jest to oficjalne imię postaci nazywanej przez fanów Derpy Hooves), Lyry Heartstings, Dj-Pon3 (pseudonim sceniczny - prawdziwe imię to Vinyl Scratch) czy Sweetie Drops, które gdzieś tam pałętały się w tle (Dj-Pon3 miała mniej jak dwie minuty czasu, a była popularniejsza od wielu innych), a jednocześnie poza głównymi postaciami mają najwięcej zabawek. To dla fanów był napisany odcinek 9 sezonu piątego, czyli setny, w którym pojawiła się większość pobocznych postaci. To dla nas był finał sezonu szóstego i sposób prowadzenia fabuły w sezonie czwartym. To my jaramy się nadchodzącym filmem i łykamy każdą informację o nim. Dla nas rozwinięto Pinkie Pie jako czwartościanowca. To dla nas są nawiązania do Avengers, Justice League, Big Gasby, Fineasza i Ferba, Gwiezdnych Wojen i miliona innych rzeczy. Dla dzieci nie ma to znaczenia - one albo tego nie zauważą albo nie zrozumieją. To my latamy po sklepach - niekiedy w deszczu - aby zdobyć upragnioną figurkę. My starannie trzymamy figurki - niektórzy je rozpakowują, by się nacieszyć łapkami, a innym wystarczy tylko samo patrzenie.

                I tutaj dochodzimy do drugiej kwestii, czyli zaglądania komuś do portfela. Spotykacie kogoś z typowym podejściem do animacji i powiedzcie mu, że nie tylko oglądacie co jeszcze wydajecie pieniądze na memorabilia... które dla nich są tylko zwykłymi zabawkami.  Podstawowym problemem tej natury jest fakt, że wielu ludzi nie posiada hobby, które by ich określało. Czegoś, po czym można powiedzieć, że wie się kim ktoś jest. Jaką jest osobą, jak spędza czas. Jak odreagowuje pracę itd. Dla takich ludzi rozrywka sprowadza się do wieczornego filmu, przeglądania portali i randomowego wyjścia do kina, pubu. Ich rozrywką jest kibicowanie Polakom w sportach i bycie ekspertem w każdej dziedzinie. Słowem, czegoś co robią miliony osób w dokładnie taki sam sposób. Nie ma nic złego w żadnej z tych czynności z osobna. Ich połączenie jednak jest po prostu typowe dla przeciętnego człowieka zmęczonego dniem codziennym, który dopiero o dwudziestej ma dwie godziny dla siebie. Niczym się nie wyróżniające. A telewizją, sportem czy portalowymi newsami można się interesować w sposób nietypowy, niezwykły, pasjonujący. Jak ci wszyscy prawdziwy kibice, którzy znów przyjdą na mecz. Jak Ci wszyscy ludzie, którzy kupują telewizję satelitarną by na kanałach tematycznych oglądać filmy, których powtórkami nie zarżnęła jeszcze telewizja naziemna (bo Shrek, Epoka Lodowcowa czy Akademia Policyjna to fajne filmy, ale ileż razy można je oglądać w piątkowy wieczór?), a których istnienia nie podejrzewają. Jak ci wszyscy ludzie, którzy żywo interesują się państwem i wyrabiają sobie opinię na podstawie wielu źródeł.

                Ale back to the topic. Tych wszystkich ludzi mierzi fakt, że nie tylko masz hobby co stać Cię na jego rozwijanie i wydawanie nań. Ekhm. Nie stać mnie. Nikogo z nas nie stać, na dłuższą metę. Wiecie, kupienie jednej figurki czy jednej książki zniesie każdy budżet, ale regularne kupowanie to już inna para kaloszy. Ale kiedy "typowy Polak" jedzie na działkę na grilla albo decyduje się wydawać sto zł/miesiąc aby mieć dwieście kanałów, z których ogląda dziesięć, to my kupujemy karnet na mecze ulubionej drużyny, nową książkę/płytę czy odkładamy na wyjazd do Japonii. Albo kupujemy kolejny element kolekcji. Oczywiście, nie ma nic złego w działkach ani telewizji satelitarnej, ale, jak to się mówi, albo rybki albo akwarium. Czasem słyszę nawet określenie typowe dla mojej okolicy "krakowski centuś", ale dla mnie to jest wybór między czymś na teraz, a kolejną złotówką na wyjazd do Japonii. Lub płytą z animacją. Tomikiem mangi czy figurką. Nie zawsze jednak nas stać. Na zakup pełnej edycji Dragon Balla zbierałem dwa lata. Z Equestria Girls Minis: Sleeppower Singles mam tylko Fluttershy (pół roku szukania, po tym jak miałem już pieniądze, ale ze sklepów wyszła) i Applejack (na wyprzedaży). A marzę o komplecie, który obecnie nie będzie już taki łatwy do zdobycia. W zeszłym roku ominął nas Magnificon. I tak dalej. To jest po prostu złudzenie. Moja kolekcja kucyków to efekt "pracy" dwóch lat, a mang ponad pięciu. Książki o Japonii to też kupowane przez lata.

No i Equestria Girls Minis. Widzicie? Aż trzy wersje Fluttershy. Ogólnie, tą postać kolekcjonuję najbardziej.
                Większości osób postronnych się po prostu wydaje, że to jest takie proste. To nie jest tak, że dostałem wypłatę i poszedłem ją wydać na kucyki/mangi/cokolwiek. To jest systematyczne kupowanie. Za każdym razem musisz sobie jednak zadać pytanie w stylu "lody czy Japonia?" (a znam rodzinę, która potrafi kilkadziesiąt złotych w miesiącu wydać na lody). Oczywiście, czasem są lody, ale dużo częściej Japonia. Czasem są buty, a czasem książka. Czasem życie wygrywa z marzeniami, a czasem marzenia wygrywają życie. Ja osobiście, nie kupuję tego dla innych na pokaz, ale dla siebie. Poniekąd jestem dumny z takiej kolekcji. A za rok powiem, że odwiedziłem Japonię bez przewodnika i biura podróży, daj Panie Boże.

                Na tych wszystkich maruderów akurat mam dwie odpowiedzi. Tym, co nie mają hobby tego pokroju pytam się "Widzisz, ja się przynajmniej mam czym zająć. Jakiś cel, nawet jeśli jest tylko taki prozaiczny". A tych, którzy mają pytam się "Ile wydaliście na swoje hobby? A! Już dziesięć tysięcy? O! Dwadzieścia? Widzisz. A się czepiasz moich sum". Oczywiście jest to sofizmat - to znaczy argument pozalogiczny - ale działa to tak: skoro tobie wolno wydać dwadzieścia tysięcy na "głupoty", które nikomu nie szkodzą, to czemu mnie ma być nie wolno? Bo co, bo moje "głupoty" są inne niż Twoje? Czy ja Ci zaglądam do portfela lub na konto? Jak w tej reklamie ING, a której śmiali się z wyjazdu znajomej do Katmandu. Chcę, mogę, nie szkodzę, to robię. Co wam do tego?

                Więc w sumie miało być o kucykach, prawda? Więc ja wszystkim naprawdę polecam. Nie musicie mieć na to hype'a i kupować figurek, choć te potrafią być nieziemskie. Ale mimo wszystko nigdy więcej nie zdarzyło mi się oglądać tak dobrego i pozytywnego serialu. Czym się karmisz, tym jesteś. To jest serial tak pozytywny, że I WILL LOVE AND TOLERATE the shit out of you. And I really do. Nie muszę Cię lubić i się z Tobą zgadzać. Ale tolerować (czyli znosić) mogę. Przygody Twilight Sparkle i jej przyjaciółek pokazują, że można być dobrym, prawdomównym, szczodrym, lojalnym oraz radosnym również tam, a zwłaszcza tam, gdzie inni są niemili, kłamliwi, chciwi i smutni. Nie musimy się na nich zgadzać, ale przede wszystkim im poddawać.

                Dla mnie... Dla mnie osobiście, ten serial jest bardzo emocjonalny i nie potrafię pojąć dlaczego akurat do mnie dotarł tak mocno. Być może dlatego, że bardzo zgadzam się z przekazem serialu. Być może dlatego, że jestem w sumie jak Flutterhy i Applejack? Trudno mi orzec. Wiem jednak, że chyba najważniejszym przekazem serialu jest fakt, że każdy z nas jest pozytywnie wyjątkowy i każdy z nas tą pozytywną wyjątkowość musi umieć znaleźć i pielęgnować.  Nie daj się nigdy stłamsić innym. Nauczyć się ich słuchać - inni ludzie często mówią mądre rzeczy, a z wiekiem coraz częściej - ale nigdy nie daj się zamienić w glinę, z której inni próbują lepić.

                Jeśli miałbym więc podać jeden, i tylko jeden, powód, dla którego warto oglądać ten serial i się nim posilić, to powiedziałbym, że oglądnij właśnie dlatego, żeby zrozumieć skąd wynika jego fenomen. Oglądnij po to by wyrobić sobie swoją własną opinię. Nienawidź, pokochaj, polub lub znielub. Ale zrób to samemu. A potem spójrz na świat i powiedz co wolisz  by było? By ludzie byli mili, uprzejmi i nieoszukańczy czy raczej fałszywi? Jeśli to pierwsze, to bądź jak kucyki. Czyli pozytywny.

Duma kolekcji. Cała seria Power Ponies, nie rozpakowana i nigdy nie dotykana. Źródło własne.
                Puenta? A i owszem. Dla tych drugich jeszcze. Dosadnie, bo chyba tak tylko zrozumieją. Chcę wam wszystkim powiedzieć, że dopóki moje hobby nie szkodzi ani mnie ani wam, to mam waszą opinię o nim między pośladkami. Chcę wam powiedzieć, że dopóki mam odpowiedni podział czasu po pracy między tym co muszę, a tym co chcę zrobić, to mam waszą opinię o tym co mam teraz zrobić w miejscu gdzie słońce nie dochodzi. Dopóki nie rujnują sobie budżetu tym, jak dużo przeznaczam na hobby, to mam to tam, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę, co sądzisz o moich kolekcjach i wydatkach na nie. Dopóki... generalnie, mam w dupie. W pupie. Rzyci. Między pośladkami.  Z tą jedną, zasadniczą różnicą. Nie zamierzam na nią srać ani wycierać nią sobie. Zamierzam Twoją opinię tolerować. Nie zamierzam Ci jej odbierać ani na siłę przekonywać, że nie masz lub masz rację. Po prostu, będę ją tolerował. Ciebie również. A wiesz czemu? Ponieważ mogę. Mogę też przestać, ale na to akurat musisz sobie zapracować. Tylko, że wtedy nie narzekaj na reakcję. Wiecie, Newton już mówił, że każdej akcji towarzyszy reakcja o tej samej sile, zgodna co do kierunku, ale o przeciwnym zwrocie.



My Little Pony ma... 3+3+3 ogony!

2 komentarze:

  1. Poproszę tak więcej przemyśleń związanych z popkultura na przykładzie Twoich własnych doświadczeń z daną marką, serią ani,e, mangi czy czymkolwiek innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny wpis będzie o kolejnych Sentai, ale potem planuję o Spider-Manie: Homecoming lub jakiejś animacji Disney/Pixar. Planuję też szery wpis o LoL-u. Może wtedy mi się uda. Nic nie obiecuję. Takie wpisy są czasochłonne, ale satysfakcjonujące jednocześnie. Zobaczymy, jak to upchnąć. Wiesz, grafik mi się nie może rozejść. XD

      Usuń