Search this blog/このブログの中でさがす:

poniedziałek, 6 maja 2019

Avengers! ASSEMBLE!

IMG_9464 by Wilian Tung na licencji CC BY SA 2.0
Postaci na zdjęciu są własnością Marvel Comics.

                Nie powinno być żadną tajemnicą, że odkąd po - moim zdaniem - średnio udanym Avengers: Infinity War - że nie byłem w kinie ani na Captain Marvel ani na Avengers: Endgame. I nie zamierzam. MCU już dla mnie jakoś mniej istnieje. Nie, że mnie w żaden sposób nie interesuje, ale że nie mam już do niego emocjonalnego stosunku i można mi spoilerować. Ba! Nawet sam czytam spoilery i itd. Dzięki temu wiem, co się mniej-więcej działo w filmie. Poprzedni wpis był na żywo, świeżo po seansie. Teraz, po roku mniejszych lub większych przemyśleń, spokojnie mogę zrobić mała listę. Listę pięciu rzeczy, które MCU zrobiło dobrze iźle.

                Mimo faktu, że MCU nie sprawia mi już takiej radości nie znaczy to, że jest to jednoznacznie zły świat i filmy. Nie znaczy również, że mi nigdy nie sprawiał radości. Wprost przeciwnie. Owszem, niektóre filmy były lepsze, niektóre gorsze. Wydaje mi się, że można stwierdzić, że obiektywnie, jako całość, jest o prostu przeciętne. Nie można zapominać, że jeszcze kilka lat temu nikt by nie powiedział, że Guardians of the Galaxy czy Strange będą znani poza gronem nerdów i geeków, a Iron Man będzie równie popularny co Spider-Man. Nie można więc odmówić zasług dla MCU w promowaniu Marvela. I mówię to już z perspektywy czasu, kiedy moje emocje i rozgoryczenie uspokoiły się. Oto więc moim zdaniem po pięć rzeczy, które MCU zrobiło dobrze i źle.

DOBRE


PERMANENTE ZABIJANIE WAŻNYCH POSTACI


                Choć prawda, dotyczy to głównie złych postaci, to jednak trzeba zaznaczyć, że w przeciwieństwie do komiksów, jak na razie wszyscy pozostali martwi. To bardzo dobrze, że twórcy nie unikają tego bo to znaczy, że potencjalnie każdy może zginąć i nikt nie jest bezpieczny. Wszakże wykonują niebezpieczny zawód i pojedynkują się ludźmi, którzy się nie cofną przed niczym.

                Oczywiście, to znaczy również, że widz musi poczuć jakiś związek z postacią, inaczej bowiem jej śmierć jej bez znaczenia. O ile początkowo był to związek z "widzem-fanem komiksów", tak szybko urosło to poza ten krąg. Śmierć w komiksach jest często bezsensowna. Postaci giną i wracają, a najdłużej pozostającą martwą dużą postacią jest chyba Jean Grey*. Owszem, wujek Ben nadal nie żyje, ale wystąpił tylko w jednej historii, która dała początek dla Spider-Mana jakiego znamy. W przypadku filmów, więź zbudowana z odbiorca powoduje, że zaczyna płynąć od niego kasa. Jeśli w nieodpowiedni sposób kogoś zabijemy, to już widz odejdzie.

                Myślę, że to jest powód, dla którego jak dotąd zginęło tylko... hmm... tak niewielu bohaterów, a tak wielu złych. Nie mieliśmy poczuć sympatii do niektórych postaci, ale do bohaterów. I to się udało.

HISTORIA


                To trzeba przyznać: twórcy mieli plan. Choć początkowo nie wiedzieli, czy on wypali, to jednak po jego sukcesie, zaczęli budować szersze uniwersum i szerszą historię. A ta wymagała sięgnięcia po każdy zakamarek Marvela, oprócz mutantów i Fantastycznej Czwórki, które z przyczyn prawnych są niedostępne. Co więcej, trzeba było sięgnąć po postaci, które nie były szeroko znane i zbudować wokół nich prawdziwą, szeroką opowieść. Postaci, które w komiksach nasuwają się na pierwszym miejscu odnośnie danych elementów, ale dla szerszego odbiorcy stanowiły novum. Owszem, dzieci i młodzież mogli je znać z kreskówek, ale dorosły widz albo przeciętny kinomaniak niekoniecznie.

                Historia, jaką zbudowali twórcy doskonale pokazuje wielość możliwości świata Marvela. Przypomina mi to trochę Marvel Ultimate Alliance czy Marvel: Avengers Alliance, które podobnie sięgnęły po wiele elementów i budowały wobec nich opowieść. Tutaj było o wiele trudniej, bo widza trzeba sukcesywnie do siebie przekonywać i udowadniać, że ma się rację  i jakiś plan.

                A ten przecież był. Pamiętacie sławetne wystąpienie Kevina Feige'a? Kiedy zapowiedział wszystko (niemal) aż do obecnych Avengersów. Mieli rozmach. Pamiętacie te wszystkie, drobne elementy z pierwszych filmów, które teraz okazują się ważne? Red Skulla? Domniemania co/gdzie są kamienie? Jedyną rzeczą, która ograniczyła ten rozmach to świat realny, który wyłączył z działania świat mutantów, Fantastycznej Czwórki czy uniemożliwił kolejny solo film z Hulkiem, a na samego Spider-Mana czekaliśmy długo.

                To jednak w niczym nie powstrzymało Marvela i Disneya przed tym by zbudować ogromny i złożony świat, korzystając z tego, co już mają i mogą.

WIELOŚĆ POSTACI


                Jak już zaznaczyłem, tak wielka historia, wymagała odpowiedniej liczby postaci.  I było ich sporo. Oprócz wielkich i znanych - również wśród fanów - dostaliśmy mniej znane jak Shuri, Klaw czy Crossbones. Dostaliśmy niemal wszystko - brakło tylko postaci, których nie dało się mieć z przyczyn prawnych lub takich, których wprowadzenie byłoby problematyczne (np. She-Hulk czy Blade) choć wcale nie niemożliwe. Twórcy sięgali często po mniej oczywiste wybory np. w przypadku wrogów Iron Mana. Oczywiście, filmy mają swoje ograniczenia i my byśmy chcieli więcej i więcej, a już mamy zapowiedzianą/domniemane Cassie Lang czy Kate Bishop!

               A my przecież chcieliśmy i chcemy coraz to nowe postaci i coraz to inne wybory. I często udawało się przemycić różne różności jak Happy, Pepper, Maria Hill, Victoria Hand, Absorbing Man czy Quake i Inhumans! Z chęcią zobaczyłbym tak nietypowe wybory jak Young Avengers, New Warriors czy Heroes for Hire albo solowe filmy z np. Spider-Woman  czy Herculesa. Nie znaczy to, że powinni również nas zalewać czym bądź i w każdej ilości. Jednak drobne występy kolejnych postaci zawsze cieszą. Można by się skupić przecież skupić na tuzinie postaci, a resztę potraktować jako wisienki na torcie. Bo ja to rozumiem: bardzo trudno jest prowadzić na raz dwadzieścia plus postaci.

FILMY I SERIALE


                No tak MCU to nie tylko filmy, ale również i seriale, które jeszcze dodawały swoją część. Dzięki dostaliśmy postaci takie jak Quake czy trudne do wyobrażenia w starciu z Thanosem Elektrę, Daredevila albo Coleen Wing. Owszem, w porównaniu do Black Widow czy Hawkeye'a nie wygląda to tak niemożliwie, ale nie wyobrażam sobie by Punisher też coś więcej zdziałał.
  
              A tak świat nabierał rumieńców i pokazywał, że możliwości Marvela są szersze. Dużo szersze. Że można rozbudować świat o zwykłą dzielnicę i organizację trzęsącą światem od stuleci. Dać nam lokalnych bohaterów do lokalnych problemów. Albo nawet tych samych, w innych odsłonach.

               Oprócz części aktorskiej mamy też tie-iny komiksowe, choć personalnie pomijam je. Większość fanów MCU nie ogląda seriali, co powiedzieć o komiksach... Ale mimo wszystko.
               

WŁASNE WERSJE


                Trzeba też dodać: twórcy nie trzymali się ściśle komiksów. To znaczy, to są postaci bazujące na wersjach komiksowych, tylko, że przemodelowane pod kątem wyglądu, charakteru czy historii. Niekiedy twórcy zdecydowali się na mocne zmiany i np. oryginalnie komiksowi Wasp czy Antman zostały zastąpione nowymi, w tym znanym z komiksów Scottem Langiem. Mamy też o wiele silniejszą Carol Danvers. Wolniejszego Quicksilvera. Itd.

                Budowanie nowego, własnego świata, nie mogło by być tak spektakularne, gdyby nie taka decyzja. Wyobrażacie sobie Wandę w stroju z komiksów? Albo Klawa z komiksową protezą? A tak mieliśmy to urealnione, aczkolwiek nie przerealnione. Powiedzmy sobie szczerze, niektóre kostiumy z komiksów są... głupie. A tutaj mieliśmy jakiś kompromis.


ZŁE


PERMANENTE ZABIJANIE WAŻNYCH POSTACI


                Wspominałem o tym we wcześniejszym wpisie. Najlepszym sposobem na to, by daną postacią się już nie zajmować w MCU, to ją zabić. Permanentnie. I trup, wśród złoli, ściele się gęsto. Wśród dobrych, mniej, ale zauważalnie. To nie jest złe, ale chodzi też o to w jaki sposób się to dzieje. Na przykład końcówka Infinity War była kiepska właśnie z tego powodu. Wiecie, nie chodzi o to, że oni wtedy zginęli, ale w jaki sposób. I prawdę powiedziawszy, spodziewałem się, że permanentnie zginie więcej osób. Dużo więcej. A tak mieliśmy tylko pstryk i popielenie. Powiem więcej, to byłoby lepsze, gdyby nie było tak przewidywalne. W tym sensie, że oryginalni Avengers zostali...

                Sposób w jaki postaci giną w MCU jest, jeśli nie głupi, to zbyt częsty. Dużo zbyt częsty. Loki umarł. Ale z nim zdążyliśmy sie zżyć. Kto pamięta Killmongera, Obiadaha Stane'a, Abominationa czy Malekitha? Postaci jednych filmów...

                Piszę książkę. W pewnym momencie doszedłem do tego, że musiałem spisać wszystkie postaci i zdecydować kiedy i jak umrą. A to dlatego, że historia sięga ponad sześćdziesięciu lat. W większości przypadków chodziło o datę śmierci ze starości. Nic wielkiego. Kwestia taka, że zżyłem się z tymi postaciami, choć znam je tylko ja. Co więc zrobiłem? Poza wymuszonymi fabularnie datami i wydarzeniami, chwyciłem za kostki i wylosowałem każdemu wiek i rok śmierci. Tak po prostu. I podobne rozwiązania byłoby tutaj lepsze, niż po prostu odgórny wybór - co nie znaczy, że ten jest zły. Wyobraźcie sobie, że każdej, ważnej postaci rzucono monetą. I w Endgame, przed odkręcaniem wydarzeń, mamy tylko je. To oczywiście wymaga planowania.  I tu...

HISTORIA

                ...przejdziemy sobie dalej. Mógłbym tu napisać sporo, ale chyba jednak wolę się streścić. Planowanie kuleje. Jest, ale jakby go nie było. Część  tego wynika z faktu, jak funkcjonuje rynek filmowy i tworzenie filmów, ale to nie jest pełne usprawiedliwienie. Przy założeniu, że mógłby nam powiedzieć wszystko, to gdybyśmy Kevina Feige'a lub kogoś jego pokroju, spytali się za czasów kiedy ogłaszano plany na fazy 2 i 3, co się będzie plus-minus działo w Avengers Infinity War czy Endgame, to nie wiem czy by nam powiedział coś więcej poza "Będzie Thanos. Zbierze kamienie, zrobi kuku. A potem Avengers to odkręcą.". A to przecież podstawa! Wydawać by się mogło, że jak się pisze historię to nie tylko trzeba ją zaplanować, przynajmniej mieć szkielet, co również  osobę/dział od trzymania spójności.

                Ponownie odwołam się do mojej książki. Mam do niej specjalne pliki. Oprócz dossie, mam też plik z datami, sięgający sześćset lat wstecz i sto lat w przód. Mam tabelki z wyliczeniami pewnych genetycznych kwestii. Mam mapy. Słyszałem o przypadku pisarza, którzy do książki napisał drugą książkę z takimi rzeczami.

                Co by nie powiedzieć o fabule; jak bardzo się ona komuś podobała albo nie, to ma ona spore dziury na poziomie meta-zgodności tzn. zgodności między filmami i sama z sobą. Część z tego wynika z faktu, że mówimy w gruncie rzeczy o filmach, których tworzenie rządzi się swoimi prawami, a które wymuszają znany chyba wszystkim schemat. To znaczy poniekąd traktowania wszystkich filmów osobno, zarówno w odbiorze jak i produkcji. To on sprawia, że często historia jest płynna  zmienna. A przy takim projekcie być nie powinno. Znaczy się nie powinna być aż tak płynna!

                Dla przykładu. Tak wygląda meta-fabuła faza 1:
-Iron Man: mamy SHIELD
-Hulk: i będą Avengers. Iron i Hulk członkami.
-Thor: i będzie ich członkiem również Thor i Hawkeye
-Iron Man 2: I Black Widow. Bo War Machine jeszcze nie.
-Captain America: I Rogers jeszcze.
-Avengers: i będą walczyć z Thanosem.
Niewiele lepiej wygląda rozwój meta-fabuły w fazie drugiej i trzeciej. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że fazy 1-3 nazywane są Infinity Saga, to Avengers są pierwszym filmem, który to zapowiada w jakikolwiek sposób. Jest to jakoś zrozumiałe, ponieważ nie spodziewali się takiego sukcesu i nie chcieli się zagalopować. Ale potem aż SZEŚĆ filmów nie zawiera większych informacji i/lub rozwinięć meta-fabuły! To prawie połowa filmów 2 i 3 fazy! Owszem, filmy wprowadzają istotne elementy jak wymiar kwantowy, tesseract, strażnika kamienia dusz itd. Ale, że to są istotne rzeczy, to wiemy dopiero  perspektywy Infinity War i Endgame  - nie odmawiam tego. Ale to mogło być wymyślone post factum!

                A jak można byłoby to trochę ulepszyć? Infinity War, a przez to i Endgame, byłoby o wiele lepszy, gdyby na przykład zaplanować przyjście Thanosa. Pokazać jak zdobył kamienie mocy i rzeczywistości, jak wykuwa sobie rękawicę. A tak 90% meta-fabuły dwudziestu filmów dzieje się w Infinity War Endgame. To tak jakby Rowling napisała Harry'ego Pottera na siedem tomów, przy czym wszystko co istotne działo się w tomie siódmym. Co oznacza wydarzenia z mniej więcej od końcówki tomu 4.

WIELOŚĆ POSTACI


                Jak już kiedyś mówiłem, twórcy  - na poziomie meta, a nie pojedynczych filmów - nie radzili sobie z mnogością postaci. Oraz z tym, że trzeba jej jakoś zaplanować na przyszłe filmy, w tym Infinity War i Endgame. Nie o to chodzi, by w każdym filmie były one wszystkie. Dobrym przykładem jest nieobecność War Machine w Avengersach, która została wyjaśniona w komiksie (MCU wszakże to nie tylko filmy i seriale). Tak samo mieliśmy próby wyjaśniania nieobecności Hawkeye'a czy Antmana w Infinity War. Ale to tyle. Poza tym, bardzo mocno widać, że twórcy na niektóre postaci nie mieli pomysłu. Warriors Three chociażby. Jane Foster. Seldwig. Pepper. Nawet na samego Iron Mana, który miał trzy filmy solowe, z których jeden - 3 - nic nie wnosi, bo praktycznie w świetle innych jest niekanoniczny.

                Ale weźmy też pod uwagę inne fakty. Wspominałem kiedyś, że animacja Avengers: Earth Mightiest Heroes dała nam cały świat Marvela minus mutanci i magia. I uciągnęli to. Na mniejsza skalę, Wolverine and the X-Men uciągnęło. X-Men Evolution nie do końca. DCAU uciągnęło całość. Da się dać nam zyliard postaci, rozwijać je, doprowadzać do odejść jednych i iść dalej do przodu.

FILMY I SERIALE


                Oh boy. Wystarczy powiedzieć jedno: ponieważ dwóch gości się nie dogadało, to filmy miały seriale w dupie, a seriale filmy nie. Przynajmniej do czasu. To oczywiście też po troszę wina planowania. Bo powiedzmy sobie szczerze, nie dało się lepiej zaplanować kiedy startuje pierwszy sezon Agentów, który musiał czekać na drugi film Capa by ruszyć z kopyta? Jak można planować film/serial o klasycznych Inhumans mając ich (tzn. Inhumans) wprowadzonych w serialu?

WŁASNE WERSJE


                To jedyny personalny punkt tutaj. Od czasów pierwszych Avengers, wciska się nam MCU gdzie się da. Postaci w grach dostają kostiumy lub  - jak w przypadku Marvel Puzzle Quest (dalej MPQ) - nowe wersje siebie wzorowane na MCU. Część postaci w MPQ udaje wersje komiksowe, ale ma tak naprawdę wygląd postaci filmowych. Zamiast np. Havoka czy Black Knighta albo nowych villainów (np. Hyde'a, Zemo), dostaliśmy piątą wersję Spider-Mana, trzecią Thanosa, czwartą Captain Marvel... wszystkie filmowe. **** czy już ludzie nie pamiętają, że MCU bazuje na komiksach? Nie na filmach? I gra zmieniająca wydźwięk w trakcie albo dająca nam wersję bliższą filmowej (np. wybór kostiumu dla Captain Marvel w Marvel: Strike Force) Nie wspomnę o tym, że dostaliśmy Okoye czy Shuri przed... NAMOREM! Dwie postaci praktycznie niewiele wnoszące do Marvela przed jedną z najstarszych postaci... I przed Havokiem, Polaris, większością New Mutants, Hankiem Pymem, Black Cat, Herculesem, New Warriors...

                Choć czasem ma to i dobre strony: w najnowszej odsłonie Marvel vs. Capcom dostaliśmy Rocketa czy Gamorę. Kto by pomyślał?

PODSUMOWANIE


                MCU to ewenement, jakiego nie ma innego. I dlatego być może jeszcze się nikt nie nauczył jak to zrobić porządnie, bez większych zgrzytów. I miało swoje bolączki od zawsze. Jak może zauważyliście, to dałem więc pięć tych samych dobrych i złych rzeczy, które zrobiło MCU. Powód jest prosty: nikt nie zrobił nic takiego jak MCU wcześniej (ponownie to mówię).

                Wiele osób np. ja, zachłyśnięci początkową wielkością i cudownością długo dochodziło do tego, że jednak nie jest tak cudownie. Część osób, która w łatwiejszy i naturalniejszy sposób dostrzega wady dawała cztery w skali szkolnej. Ja długo dawałem 5 i jest wiele osób skłonnych dać nawet i 6. Teraz musze przyznać rację tym, którzy pierwszym: w skali szkolnej należy się MCU ocena niższa; ocena pomiędzy 3, a 4 czyli 3+ lub 4-, ale choć to te same wartości (czyli 3,5), to jednak ich zapis robi różnicę. Ja daję 3,5, z pełną świadomością.

                Popatrzcie na to tak: jak się liczy ocenę końcową? Średnią arytmetyczną. A jaką ocenę ma większość filmów? Nawet jeśli AIW i AE  uznamy za filmy na 6, to liczba 3 przeważy całość w dół. Znaczy to mniej więcej tyle: MCU jest przeciętne.

                Nie należy jednak zapominać o tym, ze dzięki niemu wiele postaci Marvela zostało rozpropagowanych, podczas gdy konkurent - DC - cierpi filmowo na porażki. W tym kontekście, porównując oba światy, należy powiedzieć, że... MCU jest ogromnym sukcese, który dawał mi sporo radości i nie wykluczam, że być może da. Dla komiksów popularność MCU nic jednak nie zmienia albo w najlepszym przypadku, niewiele. Bardzo niewiele. Ludzie, którzy deprymują to medium, nadal to będą robić, zapominając, skąd pochodzą te filmy. Wielu ludzi spoza grona geeków i nerdów traktują te filmy jako osobne dzieła, a nie spójną całość. Znają te postaci tylko z filmów. Dla nich Iron Man Robert Downey Jr, a Evans to Captain America.

                I to, w sumie, jest największa porażka MCU.

                 Ale jest też i wielki sukces. Bo wiecie. To JEST największe Avengers Assemble w historii. Nie najliczniejszenie. Nie najlepiej zrobione. Największe. Bo zobaczył je cały świat. Bo "cały" świat na nie poszedł. Bo jednak dostaliśmy to co chcieliśmy: Marvela w wielkim stylu. I tego im nie odmówię.

                Dziękuję.

P.S. I still don't like ya guys! Yes! You! Feige!



*Żadna inna postać nie pozostała martwa tak długo jak ona. Bucky'ego nie można policzyć, bo kiedy pojawił się Winter Soldier to można było poprowadzić to w każdą stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz