Search this blog/このブログの中でさがす:

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Nadstawić policzek, czyli co?



 
Jeśli rozmawiasz o złości i wkurzaniu się, to może jednak dam coś na ukojenie. Nawet jeśli nie wierzysz w Boga albo masz inny światopogląd, to pamiętaj: oprócz wielu kwestii religijnych, kochania Boga oraz ludzi i historii zbawienia, jest tam wiele ciekawych i wartych rozważenia myśli. Bo jeśli nie Bóg, to przynajmniej mądrzy ludzie się tam wypowiedzieli. The Love of God by Justin Lowery na licencji CC BY ND 2.0
 
              Dziś temat, o którym się zwykle nie rozmawia. Czasami to źle, a czasami dobrze. Porozmawiamy bowiem w zasadzie o tym, o czym ludzie piszą na Piekielni.pl czy innych tego typu stronach. O tym co nas drażni, denerwuje i... itd. W zasadzie jednak porozmawiamy, o tym, co to znaczy nadstawić drugi policzek. Bo mamy z tym wszystkim problem. Nie wyłączając mnie.  

                Swoisty wstęp do dzisiejszych rozważań był we wpisie o Dzwonniku z Notre Dame, choć to nie jedyny wpis, w którym przemycam coś o dzisiejszym temacie. Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie, co nas denerwuje (jakkolwiek łagodnie to słowo brzmi)? W zasadzie, wszystko. Jakby zabrać do kupy cały świat, to wszystko. Ale nie chodzi nam  konkretne rzeczy, a ogólną zasadę. W zasadzie są dwa kryteria, co do tego co nas drażni, a w konsekwencji cztery grupy tenże. Jedną osią jest wpływ na daną rzecz, a drugą jej ważkość. Mamy więc mało ważne i rzeczy ważkie oraz te na które nie mamy wpływu i te, na które mamy.

                Kiedy byłem mały, z jakiegoś powodu uznałem i "wymyśliłem" sobie jedyny, "poprawny" układ koloru kredek czy pisaków w pudełku. Było tak, iż taki układ był widoczny przeze mnie wszędzie i się doń przyzwyczaiłem. Nie wiem dlaczego jednak, po latach producenci zamienili miejscami dwa kolory. I ten dysonans mnie drażni. Ale to jest pierdoła, na którą nie mam wpływu (albo tenże wpływ jest bardzo znikomy). Ale pierdołą, na którą mam jest to, w jaki sposób ułożę sobie książki na półce czy kucyki w gablocie. O pierdołach więcej za chwilę. Słów kilka o rzeczach ważkich.

                Kto z nas lubi podatki? Nikt. A kto ma na nie wpływ? Każdy. Ale co byś nie zrobił,  z dnia na dzień, z chwili na chwilę nie jesteś wstanie nic z tym zrobić. Nic a nic. Zmiana prawa - jakiegokolwiek - wymaga czasu i wysiłku sporej grupy ludzi. A i tak w dużej dozie przypadków się nie uda, bo interesy różnych grup się nie będą pokrywać. Bo my byśmy chcieli podatki małe, a państwo duże. Ktoś chciałby opodatkować rzecz X, a inny zwolnić ją z podatku. My chcemy ulgi, a państwo nie. I tak dalej. Więc możemy się podenerwować, potuptać nogą i dalej się nic nie zmieni. Najczęściej. Ale też jest w takich przypadkach inna kwestia: po prostu większość z nas nie umiałaby w czymś takim wziąć udziału. Owszem, mogę sobie nogą tupnąć. Ale jak tupnie sześć milionów to będzie inny efekt. A jak dwadzieścia, jeszcze inny. Sęk w tym, że my nie umiemy tuptać razem, w kupie. Mądrzy ludzie wiedzą więc, że tuptać trzeba umieć. I wiedzą też, że często ludziom tuptać się nie chce. Nie ważne jakbyś nie tupał, prawa nie zmienisz tu i teraz. Ani też jutro. Więc... czy są obiektywnie ważne rzeczy, na które mamy duży wpływ? Są, ale nie zmieniają się również z dnia na dzień. Musimy nieustannie nad nimi czuwać. W zasadzie, o ile nie jesteś kimś naprawdę ważnym, to z dnia na dzień nic ważkiego nie zmienisz. Takie życie.

W momencie kiedy zaczynasz się denerwować, przestajesz myśleć. Kiedy przestajesz myśleć, przestajesz też rozumieć i starać się. A kiedy nie rozumiesz drugiego człowieka, to albo zaczniesz słuchać albo będziecie toczyć wojnę. A wojna nigdy nie jest dobra opcją, ponieważ nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwa wojna. Albo wojna o sprawiedliwość.


                Teraz istotnym jest zaznaczyć, że rzeczy ważkie to w sumie również pierdoły. Albo inaczej, składają się z wielu, drobnych elementów i to niektóre z nich nas denerwują. W podatkach najczęściej nie drażni nas sama idea podatku i konieczność jego zapłacenia, ale jakiś druk, konkretny absurd czy sformułowanie, ponieważ wiemy, że podatki są konieczne. Zadaj sobie to pytanie: co Cię drażni w rzeczach ważnych? Czymkolwiek by ona nie była. Drażni nas nie sama idea, ale jej wykonanie. Wdrożenie w życie. Mogę wiec spokojnie zaryzykować stwierdzenie, że drażnią nas pierdoły. Małe, drobne rzeczy. Ale to zdanie to dopiero zaczyn.

                Pierdoły są dwojakiego rodzaju, jak już wyżej powiedziałem. Na kanapkę spadającą masłem do dołu nie mamy wpływu. Ani też na ułożenie kredek - choć gdybym się postarał, to można by odpowiednim prawem... Tylko po co? Myślicie, że to kogoś powstrzyma? Czy prawo powstrzymuje kierowców od wyganiania rowerzystów na chodniki, nawet wtedy, kiedy prawidłowo jadą jezdnią? Czy prawo powstrzymuje pieszych od nieporuszania się po drodze dla rowerów? Ludzi od niepalenia śmieci? Od nierzucania petów koło przystanków? Czy prawo powstrzymuje wielkie firmy od nie naciągania przepisów? Czy jakakolwiek, kiedykolwiek regulacja powstrzymała kiedykolwiek wszystkich od jej złamania? W każdym bądź razie, o ile jest to pierdoła z rodzaju tych, na które nie mamy wpływu to pozostaje nam tupnąć nogą. Ale są też te drugie. Te, na które mamy wpływ i moim zdaniem, to jest jedyna rzecz, na którą się wpieniamy. Ale tak na serio.

                Chciałbym byś teraz zastanowił(a) się nad tym, co Cię tak naprawdę drażni. Wkurza. Wpienia. I tak dalej. Daj sobie pięć minut. (...) Masz już to? A teraz mianownik wspólny. Co mają wspólnego wszystkie te sytuacje. Po pierwsze, bezradność. Bezsilność. Pozorna lub faktyczna, ale w wielu z nich nie jesteśmy wstanie nic zrobić bo albo się nie da, albo nic to nie zmieni albo z obawy przed konsekwencjami. Ale ja dziś nie o tym. Mianownikiem wspólnym, prawdziwym i rzeczywistym każdej sytuacji, która nas wpienia są... inni ludzie.

                No bo, zastanów się. Tak naprawdę za każdą sytuacją, na którą mamy jakikolwiek wpływ - nawet czysto teoretyczny - stoi jakaś osoba. Ktoś te kredki układa. Przepisy wymyśla. Ale ja dziś nie chcę rozmawiać o takich sytuacjach. Nie chcę rozmawia o sytuacjach, na które nie mamy wpływu albo których nie zmienimy z dnia na dzień. Chcę porozmawiać o codzienności. O codziennej relacji z ludźmi, których spotykamy.


Nie jesteś sam. I dlatego powinno się pamiętać, że są inni. A inni mogą mieć też inne zdanie. Poglądy. Zainteresowania. Czas. Miejsca. To nie znaczy, że przez nie nie mają racji. Nie znaczy również, że ją mają. Ale to również nie znaczy, że ty też. Przecież i dla innych to ty jesteś obcym. Kosmitą z planety Ziemi. Tak naprawdę nikt nie jest w pełni tubylcem.



                Kiedy obserwuję ludzi wokół - tych mi znanych i tych przypadkowych - to widzę właśnie powyższą zależność. Ludzie denerwują się i wściekają o pierdoły i drobne rzeczy, które robią inni. Sytuacje te możemy podzielić na dwie kategorie: po pierwsze wychowawcze, a po drugie "kręgu osobistego". Pierwsza grupa obejmuje te sytuacje, które najczęściej opisywane są na Piekielni.pl. Wiele z tych sytuacji można by uniknąć odpowiednim wychowaniem osoby do życia w społeczeństwie i z innymi. Bo czymże innym są spowodowane sytuacje takie jak pani w kolejce kończąca "ja się tylko zapytam" zdaniem "to poproszę". Rowerzyści nie sygnalizujący skrętu. Wymuszający na pieszych i rowerzystach pierwszeństwo kierowcy. Różnego rodzaju osoby z "władzą", którzy jej nadużywają. Niegrzeczny koleś w kolejce, który się wyżywa na kasjerce. "K***y" w przestrzeni publicznej. Tumiwisizm. Hipokryzja. Wdupiemaizm. Rzucanie petów koło przystanków. Niczym innym, jak po prostu brakiem wychowania i poszanowania innych. Kontrowersyjnie powiem, że takie rzeczy to zło, któremu Jezus nie kazał się przeciwstawiać, ale nadstawiać drugi policzek, choć trzeba tu powiedzieć, że należy to czynić mądrze. Dożyliśmy czasów, kiedy za zwrócenie uwagi komuś można zginąć, albo się doigrać. Znam kogoś kto zarobił mandat w konsekwencji tego, że zwrócił uwagę policjantom, że podczas kontroli stanęli nieprzepisowo. Panowie tak długo szukali, aż znaleźli coś, za co można było ukarać.

                Rozwinięciem tej myśli niech będzie fragment z Evana Wszechmogacego, który bardzo ładnie pisuje to, w jaki sposób należy zmieniać świat:



I to jest najlepsze rozwiązanie. Nie zmuszę innych do zrobienia czegoś, ale sam mogę. Ja nie muszę rzucać śmieci na trawę, przechodzić w niedozwolonym miejscu, wpychać się w kolejkę. Ja po prostu mogę być lepszym poprzez akt losowej dobroci. Ja. I osoby, które jakoś wychowuję np. rodzina. Dlatego mądrzy ludzie wiedzą, że ma się młotek i wiedzą, że się go czasem nie używa. Owszem, mogę innym zwracać uwagę, ale też nie powinienem zapominać o zaczęciu od siebie.

                W tym kontekście omówię drugie sytuacje, czyli kręgu osobistego. Przez to rozumiem nie tylko rodzinę, ale i znajomych, przyjaciół. Osoby, które wiemy - mniej więcej - jak zareagują. Kiedy mam styczność z tymi osobami, to w kwestiach "ich rzeczy" robię po inszemu. I generalnie, tego samego oczekuję od nich. Wieszania moich podkoszulków kolorami. Nie zmieniania ułożenia moich książek czy kucyków na półkach. Itd. Problem w tego typu sytuacjach zaczyna się, kiedy jedna z takich osób z "kręgu" próbuje na drugiej wymusić robienie po jej myśli. Bo tak, śmak czy owak. Często spotykana rzecz.  A jak wpienia. Anegdotka, którą często opowiadam to jak odcedzałem komuś ziemniaki i zrobiłem to - mimo oporów drugiej strony - swoją metodą. Na sam koniec zapytałem się aż trzy razy, czy ziemniaki są odcedzone dobrze. A jak wreszcie powiedziała "tak", zamiast próbować się wykłócać o metodę, to się zapytałem "to w czym problem?". No właśnie, w czym?

Powiedzieć czy nie powiedzieć, oto jest pytanie. Bo trzeba wiedzieć, że nie każda żywa dyskusja to kłótnia. A jedyna kłótnia, której się powinieneś bać kończy się kropką nienawiści. Albo zaczyna.

A może po prostu czasem zrób, zamiast mówić. Byle coś dobrego. Zła już mamy dość i więcej nam nie trzeba.


                Problemem z większością z tych rzeczy jest... brak rozmowy z źródłem podniesionego ciśnienia, często połączony z brakiem zrozumienia przez tenże. Rozwiązało by to wiele sytuacji zawczasu. Tylko, że taką dyskusję mogę przeprowadzić z kimś, kto ma na nią czas i chęci. Muszę zostać wysłuchany. Niejednokrotnie miałem takie rozmowy: zarówno jako ich prowokator jak i cel. Tak, nie zaprzeczam: zdarza się, że ktoś mnie w ten sposób poucza. Staram się nie obruszać, ale wyciągnąć swoje z takiej rozmowy tzn. lekcję dla siebie. Innymi słowy: okazać komuś szacunek. Dla jego poglądów, jego prywatności, jego rzeczy, jego zdania itd. Nie muszę się zgadzać. Nie muszę też od razu odrzucać. Ale też czasem jak tu rozmawiać, skoro z niektórymi osobami nie warto, bo w zasadzie nie da to efektu? Praktycznie, reakcja może być w pełni negatywna. Inni nie słuchają. Inni założą, że mają rację i tyle. A czasem nawet jak zwrócę na coś uwagę komuś, to po pierwsze, jest zdziwienie, że taki "Yes man" (obejrzyjcie sobie ten film) jak ja potrafi, a po drugie, co on pierdoli? Chwała tym co słuchają, ale co z innymi? To samo co z obcymi. Przyjąć to na policzek. Ale w zupełnie inny sposób.

                Nadstawianie drugiego policzka nie polega jednak na daniu się bić i poniżać. Polega na zwróceniu uwagi drugiej stronie na pewną rzecz, wiedząc, że w początkowej reakcji można oberwać. Opowiem wam więc taką historię, która wam to zobrazuje. Wyobraź sobie, że na przyjęcie przyszła jakaś dziewczyna i ktoś z gości zapytał się, czy może zobaczyć jej majtki. Oczywista odpowiedź, że nie. Ale ten ktoś nie posłuchał i podniósł jej rąbek spódnicy i zajrzał. I dostał po łbie. Kiedy mówię tę historyjkę - zmyśloną - wszyscy mówią, że dziewczyna dobrze zrobiła. A ja się ich pytam, a co by było, gdyby chodziło o książkę? Reakcję można streścić w "A to spoko." (chlast policzek) Sęk w tym, że co do zasady jest to ta sama sytuacja. "Ale to tylko książka, a nie majtki" (chlast policzek). Zgadza się. Ale to nie zmienia faktu, że jest to tylko inny kaliber tej samej sytuacji. Owszem, nie trzeba od razu po łbie, ale nie powinno się w takiej sytuacji podnosić czyjejś książki, jeśli jej właściciel sobie tego nie życzy. "Ale to tylko książka!" (chlast policzek). A twoje rozumowanie to mentalności Kalego: jak ja podnoszę czyjąś książkę bez zgody to ok, a jak ktoś moją to nie ok. I tutaj następuje załamanie logiki. Owszem, zgadzam się, że to są dwie, różne sytuacje. I wymagają innych reakcji. Ale tak samo jak z zupą i schabowym z ziemniakami. I to danie i to, a jemy je inaczej. Co do zasady jednak, są tym samym: posiłkiem. Jedzeniem. Tak samo wyżej: co do zasady, ktoś chciał zobaczyć czyjąś rzecz bez zgody właściciela. Kropka. Bardzo często spotykam się z tego typu sytuacjami. Ludzie zamykają się w swojej ocenie sytuacji i dziwią się, że ktoś się "o pierdołę denerwuje".

Nikt z nas nie jest kwiatem na tafli jeziora. Nawet sam Bóg, w osobie na przykład Jezusa, się wściekał. Jego też drażniło wiele rzeczy. Ale nie jest istotne, że nas coś drażni. Istotne jest to, co z tym robimy. Jak reagujemy. Nie o co ani kiedy, ale jak. Jak nadstawiamy policzka. Nie kiedy. Bo nie ulega wątpliwości, że nadstawiać trzeba. Nie powinno też ulegać wątpliwości, że gniew, żal czy wściekłość nie są negatywnymi emocjami czy uczuciami. Parowóz musi mieć ujście pary. Samochód rurę wydechową. A ludzie...



                Jest jeszcze jedna rzecz, którą trzeba wam powiedzieć. Żadna z rzeczy, o które się wkurzamy nie jest pierdołą. Choć od tego wyszedłem, to chcę wam powiedzieć najważniejszą rzecz w tym wszystkim: nie dajcie sobie wmówić, że kłócenie czy dyskutowanie o rzeczach drobnych i małych to dyskusja i bicie piany o pierdoły. To, że dla mnie czy kogoś coś jest pierdołą, nie znaczy, że tak jest. Ale ważne w tym wszystkim jest również to, że nie powinniśmy dać się innym terroryzować ani innych terroryzować takimi rzeczami. Faktycznie, to w jaki sposób kredki ustawią w pudełku nie ma znaczenia (dopóki to nie są moje kredki i ja ich sobie sam nie ustawiam). Podobnie jak wiele innych rzeczy. Ale również nie ma znaczenia jak ustawię kucyki na półce. Ty swoje narzędzia w piwnicy. Ktoś inny książki na półce. Albo czy wrzucę brudy do kosza, czy położę na nim. Ale te drugie rzeczy prowadzą do sporów, kłótni bo drażnią. I bez dialogu nie rozwiążesz ani jednych ani drugich tylko się kiedyś wpienisz. Pewien ksiądz na naukach przed małżeńskich powiedział, że trzeba sobie mówić, co nas drażni bo sto razy czy tysiąc wytrzymasz, a potem wybuchniesz o ten widelec położony nie w tym miejscu.

                Sztuka kompromisu jest sztuką nadstawiania drugiego policzka. Przyjęcia faktu, że nasze coś drażni innych i musimy ustąpić, a oni nam w innej rzeczy. Sztuka nadstawiania policzka to również sztuka spokoju i cierpliwości. Sztuka rozmowy. Zrozumienia. Zdziwi was może, ale jeśli nie chcecie się o coś wpieniać, to musicie zastosować imperatyw kategoryczny Kanta. Przykazanie miłości bliźniego. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Innymi słowy: traktować innych i ich rzeczy, tak jakbyście chcieli by inni traktowali was i wasze rzeczy. I osobiście widzę, że dotyczy to również obcych mi ludzi. Jeśli ja szanuję np. innych uczestników ruchu, to często widzę, że "karma wraca". Podobnie z kolejkami do kas czy okienek. Ktoś mi kiedyś podziękował, że w szpitalnej przychodni nie podnoszę pracownikom ciśnienia bardziej, tylko podszedłem ze zrozumieniem dla ich sytuacji i możliwości. Bo albo podejdziemy ze spokojem albo się będziemy wpieniać. Nie żebym był w tej kwestii święty. Swoje za uszami też mam. Ale chociaż świadomość tego pozwala mi z tym jakoś chociaż próbować walczyć.

                Wpienia nas wszystko i wszyscy. Tylko po co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz