Search this blog/このブログの中でさがす:

czwartek, 7 stycznia 2021

Jak dyskusja o złomie zmusiła mnie do zmiany poglądów.

 

 Źródło Własne. Steven Magnet jest własnością Hasbro.

               Na zdjęciu widzicie unikalną figurkę postaci z serialu My Little Pony: Friendship is Magic. Steven pojawił się tylko w jednym źródle: w zestawie figurek Elements of Harmony z 2012 roku. Oprócz ew. wyprodukowanych na zamówienie figurek czy pluszaków, jest to jedyne źródło tej postaci w merchandisingu. I posłuży nam za przykład do dyskusji o „skarbach”, które dla innych osób są złomem, śmieciami, makulaturą czy po prostu zabawkami.

 

               Kilka tygodni temu nazwałem czyjejś „skarby” „złomem”. Dokładniej zostało powiedziane „Dla mnie to jest złom, ale ponieważ to jest Twój złom, to będę traktował go jak ty chcesz, a nie jak ja uważam, ponieważ wiem ile jest warty.” Widzicie, dla mnie słowo „złom” nie ma pejoratywnego wydźwięku, ponieważ wiem, że to co wygląda nieporządnie, może być cenne. Niemniej jednak  właścicielowi owych przedmiotów nie spodobało się takie określenie, a ja długo zastanawiałem się nad tym jak wyjaśnić, co miałem a myśli. Oraz – jak się okazało – gdzie popełniłem błąd.

 

               Wszystko rozbija się o jedną rzecz z ekonomii i choć – co wyszło podczas researchu - clou mojego stwierdzenia pozostaje bez zmian, to w jednym się pomyliłem. Nie można nazwać tych rzeczy złomem, za co też przeprosiłem, ponieważ nie spełniają definicji złomu. Niemniej jednak dla mnie to rzeczy bez większej wartości, mimo faktu… no właśnie. Po kolei jednak.

 

               Całość rozbija się o prawo popytu i podaży. I tu pomocny będzie nam Steven. Steven jest mniej więcej dla mnie jak przedmiot sprawy. Na moment wyjścia wszystkie figurki w wspomnianym we wstępnie zestawie były unikatowe, a całość kosztowała 50-70 złotych, zależnie od sklepu (przy czym 70 złotych to zdzierstwo w tym wypadku). Oprócz Stevena w zestawie były jeszcze 4 figurki: Manny Roar (kształt typu Manny Roar; obecnie o tym samym statusie kolekcjonerskim, co Steven), Nighmare Moon (kształt typu Princess), Fluttershy (kształt typu Fluttershy, unikalny dla tej postaci do 2014 roku) i Rarity (kształt krótka grzywa; kształt nigdzie więcej nie spotykany). W sklepach internetowych był dostępny do początku 2015 roku, a potem już tylko z drugiej ręki.

 

               Dla większości osób są to tylko „jakieś” figurki, warte może kilka złotych, może kilkanaście, za całość. Prawda jest jednak inna, że wszystkie od zawsze stanowiły skarb kolekcjonerski przez swoją unikatowość. Najbardziej właśnie Steven i Manny. Ale po kolei. Średnia wartość tego typu figurek, w momencie dostępności w sklepach, to 5 złotych, a w przypadku bardzo unikatowych jak Steven, do 10 zł. Lub całościowo – 30-35 zł. za rozpakowany zestaw, przy cenie nowego zestawu ~50 złotych. Taka rozbieżność nie powinna dziwić z różnych względów – dziś jednak nie o tym.

 

              Zwykle, choć może to dziwić, cena jakiegoś towaru zaraz po ustaniu źródeł podaży (tzn. brak nowych kopii w obiegu) często nie rośnie, a wręcz spada. Powodu są rozliczne, ale najprościej ująć to w ten sposób: spada również popyt na konkretny towar. Pojawia się nowy model, nowsza wersja, zamiennik, rynek się nasycił itd. Generalnie: nie należy oczekiwać, że wartość szybko wzrośnie, gdyż trzeba poczekać aż będzie coraz mnie pozostałych kopii oraz na to, co okaże się cenne, a co nie. W przypadku zabawek różnie bywa i są takie iż mimo iż wiekowe, to niewiele warte (ponieważ nie są poszukiwane czy nadal jest wiele kopii), a są takie, że są sporo warte.

 

               Czasami jednak dzieje się inaczej, jak w tym przypadku. Kucyki mają specyficzną sytuację, jeśli chodzi o czwartą generację zabawek. Mianowicie bardzo liczny i silny fandom w postaci dorosłych wielbicieli, którzy nadal napędzają popyt. Więc mimo spadku podaży, cena nie zmalała. Nadal rynek jest mocno nasycony: w sieci rodzice czy same dzieci, które wyrosły z kucyków zaczęli sprzedawać figurki, co jeszcze wzmacnia podaż i obniża cenę. Sprawę komplikuje sprawa, że mniej więcej dwa lata temu (w 2018), przyszedł taki moment, kiedy boom na kucyki spadł. Serial, który napędzał popyt, się skończył, a wraz z nim półki pełne nowych towarów, a starych już nie było. Ostatnie wielka fala nowych zabawek była właśnie w 2018 roku. W 2020 roku franczyzna przeszła z generacji 4 na generację 4.5 (wraz z nową wersją serialu do napędzania popytu), której nadal zalewu nie widzę jeszcze w polskich sklepach tak jak jeszcze w 2018 czy wcześniej z wcześniejszą generacją (choć wiadomo co wiadomo czego mogło mieć na to wpływ).

 

               Zjawisko to po raz pierwszy dostrzegłem właśnie w 2018 roku, kiedy spotkałem się z taką sytuacją na jednej z grup Facebokowych. Ktoś sprzedawał figurkę kucyka z pierwszej fali blind bagów (saszetek-niespodzianek), z 2010 roku po ówcześnie cenie sklepowej tego typu figurek czyli 15 złotych. Dziewczyna została wyśmiana, że sprzedaje coś wartego 5 złotych (po tyle chodziły wtedy rozpakowane kucyki z najnowszych fal saszetek) trzykrotnie drożej, dopóki nie powiedziała bardzo znamienitych słów „to idź do sklepu i kup figurkę z pierwszej fali”. Właśnie z tego powodu, choć może nie jest to tak oczywiste, ale ten konkretny przypadek nie jest typowy. Doszliśmy więc do ciekawego momentu i sytuacji, która nie zdarza się często w przypadku zabawek. Mianowicie, mimo iż okres bardzo wysokiej podaży i popytu minął, a rynek jest nasycony, to nadal ceny nie spadły, a wzrosły. Stevena obecnie najtaniej kupić jest za 15 złotych, a najdrożej za 25 zł (plus koszt wysyłki). Oczywiście, na „rynku kolekcjonerskim”. Poza nim, wartość tych figurek to nadal kilkanaście złotych za wszystkie, ponieważ niezaznajomiona osoba nie wie ile one są warte. Patrząc całościowo, oryginalnie wartość zestawu nowego wynosiła ~50 złotych. Dziś, za pojedyncze figurki całościowo uzyska się około 100 złotych. A nierozpakowane lub z opakowaniem nawet więcej. O ile ktoś zna ich wartość.

 

               Podałem przykład Stevena, ponieważ jest to przypadek, który znam, a który dobrze obrazuje sytuację. Dla wielu osób to „jakaś tam losowa zabawka”, ale jak widać – ma konkretną wartość i historię, z czego to wynika. Tak samo jest z wieloma innymi rzeczami. Kiedyś nie obruszałem się, kiedy ktoś moją kolekcję nazwał stosem zabawek i makulatury.  Potencjalnie, tym by były, gdyby posiadał je ktoś inny lub przeciętne dziecko, choć ta sytuacja, po długim namyśle, każe mi zweryfikować to podejście.


               Widzicie, tym sposobem biblioteki pełne są makulatury. Bo, chcąc nie chcąc, tym są również książki: papierem, który można ponownie wykorzystać. Samochód prosto z fabryki jest również złomem, ponieważ już wtedy można poddać go recyklingowi i rozłożyć na części. Moja kolekcja figurek to nadal stos zabawek – gdybym je oddał swoim bratanicom, tak by je potraktowały.

 

               Tam samo jest ze wspomnianym złomem. Tutaj warto nadmienić, że słownikowa definicja złomu ma odbicia w rzeczywistości. Złom oznacza elementy metalowe nadające się wyłącznie do recyklingu, tymczasem złomowiska czy inne miejsca pełne są rzeczy, nazywanych złomem, które nim nie są (nie nazwałbym części zamiennych złomem, ale o tym jeszcze zaraz).  Wiele z nich znalazła się na złomowisku ponieważ ktoś nie znał ich wartości i szybko (oraz zbyt tanio) się ich pozbył. Wiele z nich ma sporą wartość, zważywszy na to, że stanowią element „niskiej podaży, wysokiego popytu”. Jeden z ksiądz doktor, którego poznałem zdradził nam, że wiele wartościowych książek kupił gdy rodzina zmarłego naukowca sprzedawała jego rzeczy m.in. biblioteczkę. Dla nich to były jakieś mało interesujące książki.

 

               Ostatnią rzeczą, którą chcę powiedzieć jest fakt, muszę się przyznać, że mimo iż wszystko powyższe było mi wiadome, nazwałem złomem, coś co nie tylko stanowi czyjś skarb, co również złomem nie jest: widzicie wspomniane rzeczy to części zamienne do starego auta. W dodatku, trudno dostępne. W żaden sposób nie podpadają pod złom. Inaczej ujmując tą kwestię: nazwanie biblioteki składem makulatury to przegięcie, tak samo jak w omawianym przypadku. Powód jest prosty: nawet jeśli coś się nadaje do recyklingu, nie znaczy, że tam powinno trafić. Tak samo jak to, że moja kolekcja nadaje się do zabawy, nie znaczy, że nią można się bawić.

 

               Morał z tej krótkiej historii o Stevenie jest prosty: opinię o tym, że dla was coś jest mało warte, zostawcie dla siebie i skarby innych traktujcie jak swoje. Z szacunkiem. Nigdy nie wiecie, kiedy uratują wam skórę. Lub dadzą powód do dumy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz