Search this blog/このブログの中でさがす:

poniedziałek, 20 lipca 2015

Mrówką go.


Marvel stworzył coś niezwykłego. Coś, co sprawia, że ludzie (i lisy) nieustannie uśmiechają się przy okazji każdego filmu, szukając kolejnych easter egg i delektując się smaczkami. Mhm-m! Oishii! Pazurki lizać! ^_^ Nieustannie zaskakuje nas na każdym polu. A grono potencjalnych (mniej i bardziej - a rozmiar ma znaczenie) Avengers, którzy zmierzą się z Thanosem rośnie. I cudownie/niebezpiecznie* zbliża się do setki. Letką łapą licząc. A na sam koniec fazy drugiej daje nam wisienkę na torcie. A mrówki ją tam zaniosły. Ant-Man.

*niepotrzebne skreślić

Byłam na Ant-Manie. ^_^ I jestem dumna. Bo naprawdę jest to film inny niż pozostałe elementy MCU, licząc zarówno z Agent's of S.H.I.E.L.D. czy Netflixowymi serialami. A trzeba wam wiedzieć, że częścią MCU są również komiksy, które wyjaśniają m. in. Czemu War Machine nie przyleciał pomóc Avengers podczas bitwy w NY z Chitauri i Lokim.

Nie oczekiwałam wiele po Ant-Manie. Nie dlatego, że miałby być jakąś tam z worka wyciągniętą postacią (czy też ideą bohatera, bo mówimy o Scocie Langu, a nie Hanku Pymie). Guardians of the Galaxy udowodnili, że z każdego nieznanego szerszej publice bohatera można zrobić dobry film. Nie dlatego również, że jest mało ważny dla Marvela - w końcu pierwszy Ant-Man jest założycielem Avengers (w komiksach)! Nie, nie dlatego. Ale dlatego, że nie pasował do całości konceptu. Gdyby MCU miało zamiar odtwarzać oryginalny skład Avengers, to wtedy Ant Man byłby całkiem na miejscu. Gdyby to miał być serial, jak o Daredevilu, to również. Ale zdecydowano się na film o bohaterze, który o ile nie jest którąś już tam wersją Yellowjacketa, Goliatha czy Giantmana (to wszystko są aliasy Hanka Pyma z kart komiks), a więc powiększał się również i nie ma nazwiska Pym, to nie jest kimś stworzonym do bycia superbohaterem i z tejże powiązanej epickiej walki. Wyobraźcie sobie Ant-Mana podczas bitwy o NY. Albo jak bije się mrówkami z Thanosem... To nie jest ten typ postaci. Poza tym, wybrano Langa nad Pyma - i każdy kto zna komiksy powinien skojarzyć, dlaczego Pym niejako byłby kontrowersją bez niezbędnych przeróbek. Niezaznajomionym przypominam o polityce spoilerów na Miru ra Kiru. Poza tym byłby trzecim jajogłowym - Banner + Stark - w zespole, a przecież mamy już w zanadrzu również nie mniej inteligentnych Black Panthera, Strange'a i Parkera (Spider-Man). Status Richardsa: unknow. Spory z Foxem trwają (rzadko to mówię, ale ty razem nie życzę powodzenia lisowi...).

A tak wypadł o wiele lepiej i Ant-Man jeden i drugi. To nie jest film, który nazwałabym czysto superbohaterskim. To nie jest film wybuchów, bzium, boom, badum, gshhh pach, bam i łup. To nie jest kunszt Winter Soldier jeśli idzie o historię. To nie jest nawet poziom Guardians of the Galaxy jeśli idzie o humor. Daleko do epickości obu Avengers. To jest film, który pokazuje, że Marvel Studios stworzyło świat złożony z filmów i seriali i go ubarwia, pokazuje różne jego strony. Jego wielkość, spektakularność, a zarazem maleńkość (taki mały jo-ku). W filmie są liczne nawiązania do innych produkcji i postaci, ale nie potrzeba ich znać by móc oglądać film. To, po filmach fazy pierwszej, pierwszy taki film w MCU. Pierwszy nie o superbohaterze.

Bo Ant-Man nie jest superbohaterem. Nie ratuje świata. Nie jest spektakularny (w sensie bum, łup i ka-blam). Owszem są rozbłyski, są walki. Ale to nie jest istotą filmu, tym nieuchwytnym, nieopisanym dao. Tym czymś, jest opowieść z pobocza MCU, która jednocześnie pokazuje nam jak wiele można tam wepchnąć; jak wiele można by jeszcze tam dodać. Jak bardzo szerokie jest MCU i jak bardziej plastyczne (lisim zdaniem) od DC, które nieustannie udowadnia, że potrzebuje epickości by opowiedzieć coś.

Popatrzcie się. Mamy herosów pokroju Thora i Hulka. Wielkich, silnych. Uch! Mamy Invincible Iron Mana. Mamy Capa i Wdowę oraz Hawkeye'a, którzy pokazują jak wiele "zwykli" ludzie mogą zrobić. Jak bardzo mogą być potężni i bohaterscy. Mamy spektakularnego Spider-Mana (już ciut-ciut mu brakuje do pełni bycia częścią MCU). Latającego Falcona.

Z drugiej strony mamy Skye z Agentów, Daredevila, zapowiedzianych Iron Fista, Jessicę Jones i Luke'a Cage'a. No i Ant-Mana. Herosów małych, ale jednak.

Istotą filmu jest opowieść o Scocie Langu, kimś kto bardzo chce być bohaterem dla kogoś szczególnego. I o tym jak bardzo mu to nie wychodzi. To jest film o drugiej szansie i o tym, że każdy na nią zasługuje, niezależnie od tego kim był, ale kim JEST lub chce się stać (i próbuje). Oczywiście nie należy rozdawać tych szans na lewo i prawo, bez opamiętania, ale należy pamiętać, że dla każdego taka szansa istnieje. Ale danie szansy oznacza, że trzeba się też wysilić, by ją wykorzystać.

To jest też opowieść o Hanku Pymie, który będąc bohaterem, dobrowolnie to oddał, a potem na nowo próbował odzyskać. Obaj Ant-Mani (bo oboje nimi w komiksach byli) dają sobie wzajemnie drugie szanse. Podoba mi się taka wersja Pyma. O wiele lepsza od komiksowej. To nadal jest Pym. Nie ułagodzony. Inny.

Ten film odbudował we mnie nadzieję na to, że Captain Marvel, Doctor Strange i Black Panther mają szansę być naprawdę fajnymi filmami. Pokazał, że można pobawić się konwencją i dać coś innego. All sizes matter. All. I jeśli nie widziałeś jeszcze Ant-Mana, idź. Kino czeka. To jedno z lepszych rzeczy, która spotka Cię latem w kinie.

Film ma 2+1+2 = pięć ogonów.








Postać Kitsune Copyright by me (Konrad Włodarczyk) 2015-2019, all rights reserved.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz