Marvel stworzył coś niezwykłego. Coś, co
sprawia, że ludzie (i lisy) nieustannie uśmiechają się przy okazji każdego
filmu, szukając kolejnych easter egg
i delektując się smaczkami. Mhm-m! Oishii!
Pazurki lizać! ^_^ Nieustannie zaskakuje nas na każdym polu. A grono
potencjalnych (mniej i bardziej - a rozmiar ma znaczenie) Avengers, którzy zmierzą się z Thanosem rośnie. I
cudownie/niebezpiecznie* zbliża się do setki. Letką łapą licząc. A na sam
koniec fazy drugiej daje nam wisienkę na torcie. A mrówki ją tam zaniosły.
Ant-Man.
*niepotrzebne skreślić
Byłam na Ant-Manie. ^_^ I jestem dumna.
Bo naprawdę jest to film inny niż pozostałe elementy MCU, licząc zarówno z Agent's
of S.H.I.E.L.D. czy Netflixowymi serialami. A trzeba wam wiedzieć, że
częścią MCU są również komiksy, które
wyjaśniają m. in. Czemu War Machine nie przyleciał pomóc Avengers podczas bitwy
w NY z Chitauri i Lokim.
Nie oczekiwałam wiele po Ant-Manie. Nie dlatego, że miałby być jakąś
tam z worka wyciągniętą postacią (czy też ideą bohatera, bo mówimy o Scocie
Langu, a nie Hanku Pymie). Guardians of
the Galaxy udowodnili, że z każdego nieznanego szerszej publice bohatera
można zrobić dobry film. Nie dlatego również, że jest mało ważny dla Marvela -
w końcu pierwszy Ant-Man jest założycielem
Avengers (w komiksach)! Nie, nie
dlatego. Ale dlatego, że nie pasował do całości konceptu. Gdyby MCU miało zamiar odtwarzać oryginalny
skład Avengers, to wtedy Ant Man byłby całkiem na miejscu. Gdyby to miał być
serial, jak o Daredevilu, to również.
Ale zdecydowano się na film o bohaterze, który o ile nie jest którąś już tam
wersją Yellowjacketa, Goliatha czy Giantmana (to wszystko są aliasy Hanka
Pyma z kart komiks), a więc powiększał się również i nie ma nazwiska Pym, to
nie jest kimś stworzonym do bycia superbohaterem i z tejże powiązanej epickiej walki.
Wyobraźcie sobie Ant-Mana podczas
bitwy o NY. Albo jak bije się mrówkami z Thanosem... To nie jest ten typ
postaci. Poza tym, wybrano Langa nad Pyma - i każdy kto zna komiksy powinien
skojarzyć, dlaczego Pym niejako byłby kontrowersją bez niezbędnych przeróbek.
Niezaznajomionym przypominam o polityce spoilerów
na Miru ra Kiru. Poza tym byłby trzecim jajogłowym - Banner + Stark - w zespole,
a przecież mamy już w zanadrzu również nie mniej inteligentnych Black Panthera, Strange'a i Parkera (Spider-Man). Status Richardsa: unknow. Spory z Foxem trwają (rzadko to
mówię, ale ty razem nie życzę powodzenia lisowi...).
A tak wypadł o wiele lepiej i Ant-Man
jeden i drugi. To nie jest film, który nazwałabym czysto superbohaterskim. To
nie jest film wybuchów, bzium, boom, badum, gshhh pach, bam i łup. To nie jest
kunszt Winter Soldier jeśli idzie o
historię. To nie jest nawet poziom Guardians
of the Galaxy jeśli idzie o humor. Daleko
do epickości obu Avengers. To jest
film, który pokazuje, że Marvel Studios stworzyło świat złożony z filmów i
seriali i go ubarwia, pokazuje różne jego strony. Jego wielkość,
spektakularność, a zarazem maleńkość (taki mały jo-ku). W filmie są liczne nawiązania do innych produkcji i
postaci, ale nie potrzeba ich znać by móc oglądać film. To, po filmach fazy
pierwszej, pierwszy taki film w MCU. Pierwszy
nie o superbohaterze.
Bo Ant-Man
nie jest superbohaterem. Nie ratuje świata. Nie jest spektakularny (w sensie
bum, łup i ka-blam). Owszem są rozbłyski, są walki. Ale to nie jest istotą
filmu, tym nieuchwytnym, nieopisanym dao.
Tym czymś, jest opowieść z pobocza MCU,
która jednocześnie pokazuje nam jak wiele można tam wepchnąć; jak wiele można
by jeszcze tam dodać. Jak bardzo szerokie jest MCU i jak bardziej plastyczne (lisim zdaniem) od DC, które
nieustannie udowadnia, że potrzebuje epickości by opowiedzieć coś.
Popatrzcie się. Mamy herosów pokroju Thora
i Hulka. Wielkich, silnych. Uch! Mamy Invincible Iron Mana.
Mamy Capa i Wdowę oraz Hawkeye'a,
którzy pokazują jak wiele "zwykli" ludzie mogą zrobić. Jak bardzo
mogą być potężni i bohaterscy. Mamy spektakularnego Spider-Mana (już ciut-ciut mu brakuje do pełni bycia częścią MCU). Latającego Falcona.
Z drugiej strony mamy Skye z Agentów, Daredevila, zapowiedzianych Iron Fista, Jessicę Jones i Luke'a
Cage'a. No i Ant-Mana. Herosów małych, ale jednak.
Istotą filmu jest opowieść o Scocie
Langu, kimś kto bardzo chce być bohaterem dla kogoś szczególnego. I o tym jak
bardzo mu to nie wychodzi. To jest film o drugiej szansie i o tym, że każdy na
nią zasługuje, niezależnie od tego kim był, ale kim JEST lub chce się stać (i
próbuje). Oczywiście nie należy rozdawać tych szans na lewo i prawo, bez
opamiętania, ale należy pamiętać, że dla każdego taka szansa istnieje. Ale
danie szansy oznacza, że trzeba się też wysilić, by ją wykorzystać.
To jest też opowieść o Hanku Pymie, który
będąc bohaterem, dobrowolnie to oddał, a potem na nowo próbował odzyskać. Obaj
Ant-Mani (bo oboje nimi w komiksach byli) dają sobie wzajemnie drugie szanse.
Podoba mi się taka wersja Pyma. O wiele lepsza od komiksowej. To nadal jest
Pym. Nie ułagodzony. Inny.
Ten film odbudował we mnie nadzieję na
to, że Captain Marvel, Doctor Strange i Black Panther mają szansę być naprawdę fajnymi filmami. Pokazał, że
można pobawić się konwencją i dać coś innego. All sizes matter. All. I
jeśli nie widziałeś jeszcze Ant-Mana, idź. Kino czeka. To jedno z lepszych
rzeczy, która spotka Cię latem w kinie.
Postać Kitsune Copyright by me (Konrad Włodarczyk) 2015-2019, all rights reserved.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz