Search this blog/このブログの中でさがす:

wtorek, 7 kwietnia 2015

MOJSZA i TWOJSZA



Source Na licencji: CC BY-SA 3.0
Matsuri, matsuri  po matsuri. Jako shintobuddystka byłam żywo zainteresowana tym wszystkim i byłam ujęta. Celebracja tego wszystkiego była dla mnie ogromnym przeżyciem. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam w tak wymownym matsuri. Nie o tym jednak chcę porozmawiać. Od jakiegoś czasu uderza mnie jedna postawa, której nie rozumiem. I to właśnie o niej słów kilka. I ponieważ mnie to zabolało, nie czuję się na siłach by pisać zbyt dużo kaomoji. A i pozwoliłam kilka rzeczy wtrącić się Efu-Shi, jako momentami bardziej obeznanemu z tematem.


Dlaczego akurat teraz? Dlaczego mimo cudownego matsuri mam ochotę ponarzekać? Któregoś dnia Efu-shi zrobił mi lekcję. Lekcję o najczęstszych błędach logicznych. I choć korci mnie rozwinąć temat sofizmatów, to jednak nie o nich mamy rozmawiać. Stoją one jednak u podstaw wielu zachowań, o których chcę powiedzieć, dlatego czuję się zobowiązana powiedzieć czym są owe sofizmaty. A że Ciocia Wikipedia krótko i zwięźle je opisała, to ot, podam tylko kilka linków: błędy logiczno-językowe, ze szczególnym uwzględnieniem argumentum ad personam i argumentum ad hominem. Wspominam o nich, bo te dwa akurat się przydadzą.

Trzeba wam może na początku wiedzieć, że Japończycy mają dwa zestawy dwóch pojęć, które opisują ich zachowanie odnośnie tego, o czym będę mówić. Jedno to uchi i soto czyli wewnętrzne i zewnętrzne. To podział na grupy, który wyznacza to, o czym można mówić, a  czym nie oraz to, jak się zwracać. To jak zostaniesz potraktowany, zależy od tego jaki jest Twój status odnośnie grupy. Czy jesteś jej częścią czy nie. Pewne sprawy omawia się tylko wewnątrz, a pewne można mówić na zewnątrz.
 
Drugim zestawem jest honne i tatemae. Honne oznacza to co myślisz i naprawdę pragniesz, a tatemae to, co powinieneś pokazać na zewnątrz; to, czego się po Tobie oczekuje. Pan F. pięknie nazywa to "konwenansem społecznym". Honne to ty. Tatemae to maska. A ta maska ma problemy z mówieniem "nie".
 
Kiedy Japończyk, jak ja, kłamie mówiąc, że coś lubi lub coś mu smakowało, to nie dlatego, że jest hipokrytą, ale ponieważ tak wypada. To jest grzeczność. Wynika to z powyższego oraz też z odmiennego rozumienia słowa "kłamstwo", które w języku japońskim nie istnieje. Nasze uso, znaczy "to co nie jest ani hontou (faktem) ani makoto (prawdą)". To co powiemy, zależy od tego kto, komu i w jakiej sytuacji mówi. Wy też to znacie. Wielokrotnie to obserwuję, nawet w Polsce, choć nie na taką skalę, jak by się chciało sądzić.
 
Dlatego nie o wszystkim wam powiem. W pewnych kwestiach jesteście soto, podczas gdy kwestia jest uchi. Czasem jest to kwestia tego, że mówimy o czymś bardzo honne, własnym lub czyimś. I dlatego pewne przykłady przemilczę. Pewne argumenty. Pewne spostrzeżenia.
 
Nowością w tym wszystkim jest dla mnie jednak postawa, że skoro ja coś uważam, to wszyscy tak mają. Że MOJSZE jest bardziej TWOJSZE niż TWOJSZE. Że MOJSZE MA BYĆ TWOJSZE bardziej niż TWOJSZE jest TWOJSZE. Masz przyjąć moje myślenie, bo ja tak mówię. Jeśli ja uważam, że wątróbka jest smaczna, to jest tak i Tobie też ma smakować. Nawet jeśli uważasz ją za ohydną. A jak śmiesz powiedzieć inaczej, toś głupi i się nie znasz. Ale za tym Twoim mówieniem nie stoi nic konkretnego. Tradycja. Sens. Nauka. Wiedza. Kiedy Japończyk wymusza na kimś jakieś zachowanie to stoi za tym tradycja. Czasem konwenans społeczny. Innym razem, wychowywanie, twarde i surowe, ale uczące. I nie twierdzę, że akurat to MOJSZE (japońskie) jest lepsze niż TWOJSZE (polskie). Jest inne. Takie jest MOJSZE, a TWOJSZE jest inne. Ale kiedyś ktoś twierdzi, że wątróbka jest smaczna i smakować na pewno będzie każdemu, to próbuje twierdzić, że jego MOJSZE jest również moje.
 
A do tego podszywanie swoich tez sofizmatami, a konkretniej argumentami odnoszącymi się do osoby i człowieka (zob. wyżej), którymi uzasadniamy ową hipokryzję zachowawczą. Czyli taką, że nasze zachowanie, ocena sytuacji nie zależy od argumentów logicznych, ale od osoby, której dotyczyć ma nasza reakcja. Pan F. podpowiada: napisz "mentalność Kalego, to zrozumie każdy". Jak stateczny, ułożony prezes Yamada-San powie, że piosenka World is Mine śpiewana przez Hatsune Miku jest fajna, to znaczy, że jest. Ale jak tak tą samą opinię powie otaku, Urahara-San, to już World is Mine nie jest fajne! Bo jak otaku (geek/nerd) może cokolwiek o tym wiedzieć! Oczywiście zamiast World is Mine może być dowolna rzecz. Sęk w tym, że nawet gdyby byłby Billem Gatesem, Obamą albo zwykłym Tanaką, to też by mógł. To kim jest, nie ma znaczenia. Owszem, czasem  może nas to oburzać, że jakiś ktoś śmie wypowiedzieć jakąś opinię (np. rozwodnik o integralności małżeństwa), ale pamiętajmy, że tylko krowa nie zmienia zdania i myli się ten, kto nic nie czyni i nikt nie ma prawa nikomu odbierać prawa do opinii. Nawet jeśli ktoś nie koniecznie ma moralne prawo do tej opinii lub czegoś nie zna w ogóle. Tyle że wtedy powinien siedzieć cicho.
 
A ja się pytam, dlaczego akurat TWOJSZE, a nie MOJSZE ma być bardziej MOJSZE niż jest obecnie moje MOJSZE? A może tak uczyńmy MOJSZE TWOJSZYM? Czemu nie zdanie kogoś innego? Dlaczego nie TWOJSZE Forresta Gumpa? Bo wdepnął w...
 
?

 
Trzeba słuchać każdego, bo nawet zepsuty zegar, dwa razy na dzień wskazuje dobra godzinę. I nawet idiocie wyrwie się coś mądrego.
 
Ale też dorastający ryż, pochyla głowę. Mądry Japończyk wie, że z każdą wiedzą ma rosnąć pokora i uniżenie, a nie pycha i wywyższanie się. Mądry Japończyk wie również, że TWOJSZE jest TWOJSZE i ma takie być. Nie moją sprawą jest je oceniać. De gustibus non est dispudandum. O gustach się nie dyskutuje. Gusta nie podlegają dyskusji. Ściślej, gusta nie podlegają kwestionowaniu. Nie jest niczyją sprawą poza czyimś MOJSZA, to co kto lubi. Za czym przepada. Bo nie wiesz jakie to jest. Albo nie znasz tego. Albo nie rozumiesz tego kogoś. Albo nie jesteś nim. Sokrates powiedział, że wiem, że nic nie wiem. Dopóki owe czyjejś MOJSZE nie narusza twojego MOJSZE, to nie masz prawa do zmuszania kogoś do jakiejkolwiek zmiany jego MOJSZE. Moje MOJSZE kończy się tam, gdzie zaczyna się czyjeś inne MOJSZE.

Pisała o tym Mysza, wraz z cudownymi obrazkowymi cytatami i Paweł Opydo i pewnie wiele innych osób. Itai da yo. To boli, gdy ktoś jedzie po Tobie, bo jesteś geekiem, bo lubisz coś, co inni uważają za głupie, jednocześnie nie wiedząc, że nic nie wiedzą. Szpila w serce. Chlast bo brzuchu ostrzem. Sztylet w plecy. Maczuga w nerki. Bez zastanowienia. Bo komiks. Bo "bajka" (!*@&#^$%!*@). Bo fantasy. Bo orki są brzydkie. Bo dziecinne. Jeśli ktoś nazywa "toaletowym" coś, bo jest komiksem czy filmem animowanym i z automatu jest dla dzieci (a jak dla dzieci, to nie ma wartości), to życzę powodzenia. Bo jeśli produkujemy dla dzieci same głupie i bezwartościowe rzeczy, to jednak nasuwa się myśl, czego chcemy ich nauczyć? A co, wszystko co dla dorosłych nie nosi nigdy znamion papieru toaletowego? Długie, szare i no właśnie, toaletowe?

Sęk w tym, że geek, oprócz tego co powiedzieli Mysza i Paweł, to ktoś, kto zauważa drugie dno pewnych rzeczy. Że z wielką mocą, wiąże się równie wielka odpowiedzialność? (Spider-Man; I Voltaire. I Biblia. Hello,  Superman również podpada pod to, ucząc nas stopniowania siły) Albo, że mimo wszystko...

 

 
I tak dalej.
 
Boli. Podwójnie boli, bo masz jeszcze świadomość, że ktoś, kto miesza z błotem pokulturę, zabija swoje własne dziecko wewnątrz. Zabija Dzwoneczka, mówiąc, że nie wierzy w wróżki (Peter Pan and Wendy). I powiedzenie "I don't care" nie sprawia, że "I do not care". I care!  Całym, swoim lisim sercem i brzuchem. Chciałoby się czasem powiedzieć, że możemy przezwyciężyć różnice, które oddzielają nas i przestać walczyć ze sobą, a odkryć, że każdy z nas jest inny; rzadki i wyjątkowy. I ma to światło w sobie, który służy do dzielenia się nim (My Little Pony Friendship is Magic i My Little Pony: Equestria Girls - Rainbow Rocks), ale niektórzy są bardzo oporni na działanie światła. I choć wiele rzeczy wydaje się zagrożeniem w ciemności, a staje się zapraszającym kiedy je oświetlimy (Legend of Korra) to jednak nie wszystkie. A niektórzy usilnie próbują unikać jakiegokolwiek światła.
 
Najbardziej jednak boli, kiedy takie rzeczy mówią osoby, które noszą w sobie okruch jakiejś miłości do czegoś ekstra geekowskiego. Albo geek nie-popkulturowy. Ktoś, kto powinien rozumieć, ale jednak gdzieś po drodze do chatki Baby Jagi chyba, za dużo okruchów rozsypał i ostał się tylko jeden. I za takich ludzi, Kitsune się modli.
 
Wiem, że są rzeczy ważne i ważniejsze i nie zawsze Goku czy Power Rangers wygrają z prozą życia, które jest nowelą. Wiecie, nie chodzi o to, by MOJSZE przesłoniło Ci TWOJSZE; by było koniecznie ważniejsze od TWOJSZE i by padać w uwielbieniu nad TWOJSZE, bo jest TWOJSZE. By TWOJSZE ćczić jak Buddę. Raczej by nie deptać czyichś uczuć tylko dlatego, że nie rozumiem tego, co ktoś lubi. By nie traktować kogoś jak drowa, mrocznego elfa. Jak Viconii z Baldur's Gate.  Minsc to najgłupsza, najbardziej cofnięta w rozwoju postać, jaką można dołączyć do drużyny w tej grze. Mroczne elfy (drowy) to ktoś, kogo traktuje się argumentum ad personam prosto w pysk: wszystkie drowy są złe. Drowy to mordercy, złodzieje i kłamcy. Spotkasz takiego, to zabić. Szansa na to, że drow poza swoją macierzystą krainą, Podmrokiem, przeżyje niezlinczowany niebezpiecznie jest bliska 100%. A jednak w tej "głupiej grze" kiedy drużyna gracza ratuje mroczną elfkę Viconię przed linczem (drugi raz, pierwszy był w pierwszej części gry) i staje przed możliwością albo przyjęcia jej do drużyny albo oddalenia, to Minsc, świadomy tego, że elfka puszczona wolno na pewno jak nie dziś, to jutro, i tak zostanie zlinczowana, mówi do głównej postaci: "Uratowaliśmy ją i jest teraz naszą odpowiedzialnością. Co jeśli znowu ją złapią?". I dlatego zawsze jak gram (ja, Pan F.) to albo ja ratuję i do drużyny przyjmuję albo - grając na fakcie, że moja drużyna nie wie, że ona tam jest - omijam to miejsce. Bo ja już nawet w grach nie potrafię oszukiwać. Oddaję pałeczkę Kitsune.
 
Ech... I choć zdumienia mnie jak wspaniałe rzeczy rodzą się na popiołach tragedii (X-Men: Evolution), to jednak mam świadomość, że czasem nie wyrasta nic. Ale czy zamierzam się poddawać, może ktoś zapytać? Twardy ze mnie lis. Nigdy nie nauczyłam się jak mam to robić. (Dragon Ball Z). I choć czasem może to wyglądać inaczej, to wiedzcie, że czasem naszą rolą nie jest walka, ale podejmowanie trudnych decyzji (Tengen Toppa Guren Lagan), a takowa może polegać również na nie pchaniu palców między framugę otwartych drzwi i burzeniu betonowej konstrukcji młotkiem do wbijania gwoździ. I tak jak ja nie zamierzam zmuszać kogoś do polubienia MOJSZE, tak będę siekać pazurami każdego, kto będzie chciał MOJSZE zamienić na TWOJSZE. Bo TWOJSZE niby miałoby być NAJMOJSZE.



Postać Kitsune Copyright by me (Konrad Włodarczyk) 2015, all rights reserved.

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz