Postaci z filmi i płyta z muzyką. Źródło własne. Postaci na zdjęciu są własnością Hasbro. |
Dzisiaj chciałbym wam powiedzieć
o filmie, ale w sposób w jaki zwykle o filmach się nie mówi. Kiedyś w pracy,
kiedy radio szło, a speakerzy zapowiadali premierę muzyczną, to usłyszałem jak
mówią znajome imiona. Applejack. Rainbow Dash. Pinkie Pie. Ale jak to? My Little Pony w radiu? Ale jak każdy
film, to nie tylko obraz, ale i dźwięk. W tym przypadku chodziło o nagraną do
tegoż filmu piosenkę Sii "Rainbow".
Nie spodobała mi się. Ale wiecie, takie piosenki mają historię. I ta również. Czekałem
cały film na tą piosenkę. Bo wiecie, Sia
to również Songbird Serenade. Taki kucyk. I to zmienia wszystko.
Ale
to nie sprawia, że film jest ani trochę zły czy przeciętny lub sztampowy.
Unikatowy przekaz kucykowej miłości (cały wpis o tym miałem) jest tutaj obecny i w
żaden sposób się nie zmienił. Love and
tolerate. Jak zawsze. Powiem tak, że jak ktoś lubi to będzie zadowolony z
filmu, a jak ktoś pastelowymi kucykami gardzi, to go film nie przekona.
Jednakże,
nie o filmie bezpośrednio chcę mówić. Chcę powiedzieć jak bardzo wielkie
znaczenie ma fakt, w jaki sposób stykamy się z daną piosenką i jakie budzi ona
w nas w ten sposób emocje. Wspominałem już o tym we wpisie dotyczącym Welcome to the show i Bad
Good Girls oraz z okazji wpisu o Dzwoczeczku. Otóż moi drodzy,
czekałem CAŁY FILM, aby móc usłyszeć tę piosenkę.
Dwadzieścia
minut reklam oraz ponad półtorej godziny filmu czekałem by usłyszeć ją oraz
zobaczyć. Zobaczyć teledysk. Zobaczyć utwór. Przekonać się jak się to wszystko
komponuje. Wiecie coś, jak "Kiepski utwór promocyjny zrobili, mam
nadzieję, że filmu nie zepsuje". I to był dzień, w którym utwór ów
posiadłem i mogę go słuchać kiedy chcę. Czemu? Moment, w którym Songbird
Serenade zaczyna śpiewać, a my wszyscy możemy usłyszeć, wkomponowuje się w
całość filmu. W jego historię, w historię postaci. W historię Tempest Shadow i
Twilight Sparkle i samej Songbird. I to jest dobry moment na tę piosenkę.
Jeszcze
mi się nie zdarzyło, by polubić jakąś ze względu na kontekst jej wystąpienia,
nie lubiąc jej wcześniej. Nie po drugim odsłuchaniu. Insta zmiana. Powiem więcej,
nadal uważam, że to nie jest fajna piosenka. Ma dobry tekst, który został
zgrany z filmową fabułą, ale wokal i muzyka nie podobają mi się. Nadal. Nie
sądzę bym przez to kupił więcej utworów artystki. Ale ten moment, kiedy możemy
zobaczyć ją (Się i piosenkę) w filmie jest zupełnie inny. Teledysk jest
lisiastycznie fantastyczny!
Kontekst
zmienia znaczenie. Sprawia, że chwilowy odbiór jest zupełnie inny. Słucham tej
piosenki i widzę sceny z filmu. Słucham i nie mogę wytrzymać - chcę wyłączyć,
ale jakoś nadal nie naciskam krzyżyka. To w jakimś sensie jest dziwne.
Jednocześnie lubię i nie tę piosenkę. To
jednocześnie pokazuje, jak dobra praca została tutaj zrobiona. Jak dobrze utwór
został wkomponowany w całość, a nie po prostu użyty. To nie jest piosenka
wykorzystana do napisów końcowych, jako przyciągacz uwagi (bo kto, poza mną,
czyta napisy końcowe?) w oczekiwaniu na scenę po napisach, której tutaj i tak
nie będzie. To jest utwór, który sprawia, że film jest lepszy. Tak jak Shine like the rainbow z Equestria Girls: Rainbow Rocks. A
jeszcze bardziej zaskakującym jest fakt, że w pracy, na słuchawkach, potrafię
trzy-cztery godziny na okrągło. A w domu, na głośnikach tylko ledwie godzinę.
Jest to dla mnie nie pojęte.
Ale
jest jeszcze coś. Kiedy przychodzą napisy końcowe i kiedy wszyscy już wychodzą.
A tam w kinie lecą nie tylko nazwiska, ale i muzyka. Cudowna muzyka, którą się
świetnie tańczy. Tym razem to Lukas Graham i jego Off To See The Worlds. Wszyscy wyszli. Wszyscy, oprócz mnie. Siedzę
i słucham. Powiem więcej. Kupiłem płytę z OST
i mogę słuchać na okrągło. Jak często zdarza wam się takie coś? Pójść na film i
kupić płytę? Z nieznaną muzyką? Bo film był po polsku, a płyta po angielsku. Powiem
więcej jak często czytanie recenzję filmu, która w zasadzie mówi tylko o dwóch
utworach? A jednak, taka jest prawda. Najbardziej zapadającą częścią kucyków to
piosenki. Każdych kucyków.
My
Little Pony zadziwia mnie na każdym
kroku, pokazując różnoraką magię różnych rzeczy. Jak choćby tego. I to jest
dobre. Nie ma lepszego przykładu na love
and tolerate niż takie coś. Fabuła filmu jest dobra (choć nie wybitna).
Animacja doskonała. Postaci dobre. Ale co najważniejsze, frajda jest? Jest.
Jeszcze tylko dorwać wersję angielską, a nie polską. Bo jedyną poważną wadą
filmy jest fakt, że wszędzie puszczają wersję dubbingowaną.
To
jest w zasadzie druga kwestia warta zaznaczenia oprócz muzyki. Jest to przykład
jakiejś formy dyskryminacji... dorosłych odbiorców. Świadomych odbiorców. Zarabiających
odbiorców. Odbiorców znających język oryginału. To narażanie nas na tłumaczenia
takie jak w scenie pojawienia się Diany w Batman V. Superman. I ileś innych
rzeczy. I wyrażę się w sposób, którego wymaga sytuacja. Swoista kropka nad
"i".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz