Search this blog/このブログの中でさがす:

niedziela, 3 maja 2015

Twenty percent cooler.


                Są wśród nas. Istnieją, w ten czy inny sposób. Od wielu lat nas inspirują. Od wielu lat kreują dzieciństwo wielu osób na całym świecie. Wyprodukowani w różnych kształtach, wzorach i kolorach. Latają i fruwają, niektórzy mają dzioby a inni dzióby. Noszą się fancy i dancy, na lekko i ciężko. Mniej czy bardziej poważni. Ale jedno jest niezmienne. Są super. Słów więc kilka o bohaterach. Tych na super. I o tym, co im zawdzięczam. I to, co oni dziś zwiastują dla bloga.

                Oczywiście sięgamy tematu rzeki. W końcu miana superbohaterów dostąpili wszyscy od Goku z Dragon Balla, przez Avengers, FF, X-Family czy JLA, a na Cavemanie, TMNT czy  Super Sentai skończywszy. Ot Robin Hood, dr Jakiejaciegacie czy Don Kichot też zasługują na wzmiankę. Nie zamierzam się też rozpisywać na temat, który o wiele więcej osób w  o wiele lepszym wydaniu się wypowiedziało. Te kilka akapitów poświęcę więc na coś co zwykle przy okazji superbohaterów jest pomijane.
                Co to znaczy "super" w kontekście bycia "hero"? Uderzające? Dla wielu oznacza jakieś super-moce. Coćkolwiek, ale nierealnego. Nieosiągalnego. Z drugiej strony zaraz ktoś wyskoczy z Batmanem czy Kapitanem Ameryką. Wierzcie mi, są bardziej "super" = nierealni niż się zdaje. Kiedyś znajomi powiedzieli, że wolą Wolverine'a bo jest bardziej rzeczywisty od Cyclopsa. Sęk w tym, że gościu, który w wieku powiedzmy 30 lat jest światowej klasy mistrzem w tuzinie dziecin, do których zmasterowania potrzeba 30-50 lat na JEDNĄ (Batman) albo taki, w którego mięśniach trzeba zrobić miejsce na pazury, które wychodzą poprzez NIERUCHOME stawy w nadgarstkach, które się ruszać MUSZĄ, aby te pazury wyszły (Wolverine) w żaden sposób nie jest dla mnie bardziej realny niż Godzilla albo facet, między którego powiekami a gałkami ocznymi otwiera się portal do innego wymiaru, pełnego energii, która się uwalnia (Cyclops). I do tego wali jak młot, odbija się i jest cud, miód i powidło. Na nieszczęście ich wszystkich, Punisher czy Green Arrow nie wymagają suspension of disbelief (tak, to co robi Hawkeye czy Green Arrow jest możliwe, jeśli pominiemy większość ich trick arrows).

                Tak było zawsze. Tak zwani superbohaterowie czynili rzeczy niezwykłe. Niezwykłe, że aż wymagały owego suspension of disbelief, "zawieszenie niewiary", wyłączenia tego czegoś, co nakazywało nam nie uwierzenia w to, co się dzieje. Jedni wymagają większego (Storm, Flash), a inni większego^2 (Hulk, Superman). Niektórzy tylko małego (Domino, Joker). Niektórzy potrzebują tego dużo (Batman, Magneto), a inni tylko odnośnie jednej rzeczy (Iron Man, Black Canary). Niektórzy są osamotnieni w tym (Godzilla), a inni potrzebują spojrzenia grupowego (Super Sentai). Cokolwiek to jest. Cokolwiek, nie w tym jest rzecz superbohatera. Superbohatera nie czyni to, jak wiele i jak dużo suspension of disbelief trzeba w nią/niego włożyć, aby był "realny" czy "strawniejszy". Superbohater miał od zawsze pokazywać inne wartości.

                Jakie, można zapytać. Ano, różne. Że można się przeciwstawić różnym rzeczom. Superman na początku swojej kariery, z finansistami. A pamiętajmy, że w Ameryce był wtedy ogromny kryzys. Godzilla z innymi kaijuu. Batman walczy z zwykłymi rzezimieszkami,  a wielu z jego rouge gallery nie przedstawia żadnych supermocy. Joker. Two Face. Ventiroquist. Riddler. Catwoman. Penguin. Baby. Bane czy Killer Crock stanowią wyjątki. Ale Batman akurat ma pokazać, że można przeciwstawić się każdemu. Również tym, którzy są od nas silniejsi. I wygrać. Zresztą, i Power Rangers i ich pierwowzór japoński, Super Sentai również. Każdy z nich uczy nas przezwyciężania problemów, nie ważne jak wielkich i jak różnych. Że jedna osoba stanowi różnicę. Wielu  z nich uczy nas czegoś indywidualnie. Spider-Man to lekcja odpowiedzialności. Kaizoku Sentai Gokaiger uczyli tego, że nikt nie ma prawa wmusić Ci bycia kimś innym oraz tego, że czasem trzeba poświęcić marzenia dla innych celów, ale nadal nie przestawać marzyć. Ich prekursorzy, Samurai Sentai Shinkenger dali lekcję tego iż jibun wo itsuwareba hito ha hitori narushikanai (Jeśli okłamujesz samego siebie, to nie masz wyboru nad samotność. Tłum. własne). Batman by być przygotowanym na wszystko. X-Men to lekcja tolerancji. Rocky Balboa wytrwałości. I tak póki nam się lista nie wyczerpie.

                Ciocia May określiła to lepiej.




                Tak. Everybody needs a hero. Potrzebujemy wzorców. Potrzebujemy spojrzeć w górę i wiedzieć, że tam ktoś jest. Ktoś, kto czuwa. I bardzo mnie cieszy kiedy mama mówi synkowi, że Bob Budowniczy by się nie poddał. Albo gdy chłopak, który adoptował niepełnoletnią kuzynkę, narkomankę, która była w ciąży i pomógł jej zamiast odwrócić się. I wiele innych rzeczy. Takich drobnych. Codziennych.

                To, co chcę powiedzieć zamyka się w tym, że każdy z nas jest bohaterem. Każdy może być "super". Każdy może dać z siebie to coś. I nie potrzeba do tego być fansy-pansy. Nie potrzeba mieć niezwykłych zdolności. Wystarczy się sobą podzielić. Bo jak się zmienia świat?




                W tym kontekście, pragnę powiedzieć, że przyszedł czas na zmiany. W takich momentach jednak przypomina mi się rzesza bohaterów w głowie, którzy nakazują zewrzeć szeregi i wziąć się wreszcie do roboty. Bo jak się zmienia świat? One act of random kindness at a time. Więc muszę się przyznać: mogło być lepiej. Dużo lepiej. Częściej. Z większym zaangażowaniem. Więc szykują się zmiany. Na razie cieszcie się zapowiedzianym od dawna "It just needs to be 20 % cooler" czyli upgrade'owanym wyglądem. On też nie na długo (Tia... dop. po dwóch latach, kiedy nadal go brak), bo mam nadzieję wreszcie skończyć projekt pierwotny którzy przez dwa miesiące doczekał się tylko nałożenia tuszu w GIMP-ie. Musicie jednak na to poczekać. Komputerowego nakładanie kolorów muszę się jeszcze nauczyć.
           
            Nowy wygląd ma jedną przewagę nad poprzednim. Jest przejrzystszy. Ładniejszy. I co ważniejsze, uśmiechają się z niego doń Rei i Asuna. I jest w większym stopniu mój. Uwierzcie mi, że to nie było zwykłe dodanie napisów do zdjęcia. To była całodzienna babranina w grafikach: Google, Flickr i inne strony oraz pracy w GIMP-ie. I ślęczenie nad ustawami polskimi i amerykańskimi. Nie macie pojęcia jak bardzo prawo autorskie i różnorakie licencje wiążą ręce. I obiecuję sobie i Wam. Więcej czasu. Więcej tego czegoś. Ponieważ dzięki temu blogowi, dzielę się przecież sobą z Wami. To jeden z tych moich random act at a time. A czy jest w tym jakaś kindness? Mam nadzieję, że tak.

            A w oczekiwaniu na zmiany, Canterlot Records "Awesome as I wanna be"



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz