Search this blog/このブログの中でさがす:

środa, 20 maja 2015

Nie Ten Serial.


Damn you, copyright! Classic Power Rangers by Scott Pham na licencji CC BY NC ND 2.0
Power Rangers są własnością różnych podmiotów: zespół na zdjęciu należy do Saban Entertaiment oraz ze względu na charakter dzieła (szczegóły), do Toei LTD. 
                Zapewne wielu z was zmyli leadowa grafika. Nie będę pisał o wielkiej „miłości” Misiaela. Nie będziecie czytać o jednym z ukochanych seriali Aeth. Z głośników nie pójdzie ani razu TEN utwór; może tylko kilka początkowych nut, na tyle by móc skopiować link z YouTube’a. Nie wspomnimy nic o najbardziej diabelskim śmiechu ani pewnej Odrazie. I ludziach z kitu.  Zresztą tytuł powinien wam już doskonale powiedzieć, że te dwa słowa, które tylko przypadkiem zgodne są z PR (Public Relations), nie padną i będę ich unikał jak ognia. Porozmawiamy sobie o serialu o osiemnaście lat starszym. O pierwowzorze, który ja, Pan F!, pokochałem. I wolę. A więc... HADE NI IKUZE!

                Za oknem jest, jak to mówi czasem Kitsune, brak shining, ale za to mocny chmuring (TM). Jak mniemam, ów chmuring przerodzi się w burzing i grzmoting (also TM). Z głośników lecą mi na okrągło openingi ze wszystkich oglądniętych przeze mnie do tej pory serii Super Sentai, które z mniejszym lub większym sukcesem śpiewam. W Super Sentai zakochałem się próbując nadrobić sami wiecie Co. I wtedy trafiłem na Linkarę i jego serię filmików History of You Know What. W jednym z nich wspomniał o tym, że na 35 rocznicę Sentai Japończycy nakręcili pewien film. Stwierdziło się, że co szkodzi? Albo się spodoba albo nie (ale będę się śmiał, bo tak głupie, że aż śmieszne). Tak czy siak, humor zapewniony.

                Zachęcony obejrzałem najpierw w Sylwestra bez napisów, a potem z napisami w Nowy Rok, zaraz po festiwalu fajerwerków. I tak pochłonąłem serię 35, Kaizoku Sentai Gokaiger, a potem 36 (ówcześnie najnowszą, dziś już leci seria 39), 34, 33, a potem cofnąłem się do początków i obiecałem sobie nie tknąć nowszych serii bez nadrobienia wszystkiego po kolei. Co raz trudniej idzie się powstrzymywać.

                Tak więc obejrzałem serię pierwszą i najdłuższą, bo liczącą aż 84 odcinków Himitsu Sentai Goranger (Secret Squadron Fiveman). Potem przyszedł czas na najkrótszą (35 odcinków) J.A.K.Q. Dengekitai (Blitzkrieg Squad J.A.K.Q. gdzie za literami stoją kolejno figury karciane Jack, Ace, King i Queen), a potem ustalającą standard 51 odcinków BattleFever J (... Battle Fever J. Duh.) i oglądane obecnie Denshi Sentai Denjiman (Electric Squadron Denziman; tłum. własne). Warto zaznaczyć, że Himitsu Sentai Goranger oraz J.A.K.Q. Dengekitai  nie byłe uznawane za część Super Sentai aż do 1995 roku, kiedy to zostało włączone do kanonu. Oznacza to (ze względu na np. odcinek specjalny Goranger vs J.A.K.Q., crossover Kamen Raider Decade [Maskraider Decade] i  Samurai Sentai Shinkenger [Samurai Squadron Shinkenger {dosł. New Sword Men}] czy kilka filmów), że do świata Super Sentai należą również Kamen Raiders (znani u nas jako Maskrider i z występów w Sami Wiecie Czym) oraz (np. poprzez występy w Kaizoku Sentai Gokaiger [Pirate Squadron Gokaiger {dosł. Five Seamen}]) bohaterowie serii Metal Hero tacy jak Uchuu Keiji Gyaban (Space Sheriff Gavan). Rozliczne występy gościnne, crossovery i inne wspólne występy sprawiają, że każda z serii dzieje się na tej samej planecie, jakkolwiek byłoby to niemożliwe. Japończycy nie zdają się przejmować spójnością w tym względzie.

                Co mnie urzekło w Super Sentai? Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie wiem, co było takiego w tym filmie, że obejrzałem go i się zakochałem. Co było takiego w Kaizoku Sentai Gokaiger, że oglądałem dalej kolejne serie. Że chciałem i na listę "to watch" wpisałem również Kamen Raider i Metal Hero. Że chcę to zgłębiać, choć czuję się jeszcze w tym niepewnie. Mnóstwo stuffu. Same Sentai to DWA TYSIĄCE ODCINKÓW. Siedemset godzin. Miesiąc non-stop oglądania. A to dopiero podstawa. Nie mówimy o filmach. Kinówkach. Odcinkach specjalnych. I pozostałych seriach.

                Czym są Super Sentai? Serialem typu tokusatsu (dosłownie: efekty specjalne). Na pewno nie są tym innym Serialem. Tym, który bazuje na Super Sentai. To są odmienne serie, mimo zbieżności wielu elementów. To jak budowanie z klocków LEGO. Japończycy zrobili Boeinga. Amerykanie go rozczłonkowali, wzięli niebieski i białe klocki, dodali swoje żółte, czerwone i czarne i wyszedł Jumbo Jet. Czy to źle? Nie. Wprost przeciwnie, Ten Serial, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać też cenię. W końcu bez Niego nie poznałbym Sentai. Jedynie drażni mnie, kiedy ktoś widząc ludzi w kolorowych kostiumach myśli od razu o Nim, a nie pierwowzorze. I nie potrafię już go oglądać, nie myśląc sobie, że widzę na ekranie Sentai, a nie Ten Serial.

                Ale nie o tym. Super Sentai jest opowieścią o bohaterach... Czasem Ninjach. Czasem Piratach. Innym razem kosmitach, czarodziejach, policjantach, członkach sekretnych organizacji militarnych czy "zwykłych" nastolatkach. Najczęściej w stylu "teenage with attitude" choć nie zawsze.

                Super Sentai jest opowieścią o bohaterach z misją ratowania/strzeżenia świata. Parafrazując catchphrase z Tensou Sentai Goseiger  "Hoshi o mamoru ha Suupaa Sentai no shimei" czyli "Zadanie Super Sentai jest chronienie planety". Nawet jeśli Ziemia nie jest ich macierzystym domem.

          Super Sentai jest opowieścią o bohaterach z silnym kręgosłupem moralnym z misją ratowania/strzeżenia świata. Nie ważne kim są. Zawsze są na miejscu. Nie są jednokolorowi (Duh, podwójny wydźwięk brzmi paskudnie), mają swoje bolączki. Robią błędy. Czasem oszukują. Czasem kłamią. Nader często zabijają, choć mówimy tu o troops (Ha! Nawet w jednej serii zrobili z tego dowcip, nazywając ich Nanashi renshu - Nameless Troops), monster of the week i "tych złych". Ale to Ci dobrzy. Ci, którzy się zmieniają, podążają w dobrym kierunku. Nie idealni. Nie perfekcyjni. "Normalni".

          Super Sentai są opowieścią o bohaterach z silnym kręgosłupem moralnym z misją ratowania/strzeżenia świata, którzy inspirują. Inspirują do działania. Nigdy się nie poddają. Zawsze wstają, choćby nie wiem jak bardzo oberwali. I będą walczyć. Walczyć, choćby jedyną bronią jaka im się ostała był ostatni kabelek/drut z ich robota. Klamka wejściowa do głównej bazy. Morfer używany jako kastet. Ostatni bit informacji. Albo o prostu spojrzenie ich oczu. Będą walczyć, bo...

          Super Sentai są opowieścią o bohaterach z silnym kręgosłupem moralnym z misją ratowania/strzeżenia świata, którzy inspirują i uczą. Uczą kultury. Zachowania. Ochrony środowiska. Radzenia sobie z problemami. Zdobywania przyjaciół. Uczą Wiary w siebie.

                Super Sentai... cóż, nie chcę ciągnąć tego w nieskończoność. Chcę tylko powiedzieć, że do tej serii pałam miłością nerdgastyczną. Będę jej bronił. Wszystkim co mam, a co mieści się w kanonie kulturalnej wymiany zdań. Mam dwa takie seriale (o drugim kiedy indziej). Nie zliczę ile razy kiedy mam/miałem problem, chcę się poddać albo zrezygnować to one przychodzą mi z pomocą. Wystarczy jedna piosenka, nagle na playliście. Jeden odcinek. Albo screen. Film. Nagranie z koncertu. To moje BATERIE of sugar, spice and everything nice. I wtedy wszelki chmuring ustępuje shining.

              A więc potraktujcie to wszystko jako zapowiedź recenzji i opisywania w ramach StareVision czy innych okazji, wszystkiego po kolei. Każdej serii. Za tydzień pierwsza seria. Go!

Next time... Gonin sorotte... Goranger!


P.S. Darmowy, wirtualny żeton na transformację jednorazową dla pierwszej osoby, która wskaże wszystkie referencje popkulturowe.
Franczyza ma 2+1+0 = trzy ogony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz